Rozdział 28

13 2 0
                                    

,,Pamiętaj, że rozpada się tylko to, co było zbudowane na iluzji albo kłamstwie. Rozpada się tylko po to, żeby zmusić Cię do szukania prawdy.''

Do końca wczorajszego dnia nie wyszłam z pokoju. Cały wieczór przeleżałam w łóżku. Jedyną osobą, która do mnie przychodziła, była Carley. Przez cały jej pobyt, zastanawiałam się, dlaczego do mnie zagląda. Nasze spotkania wyglądały tak, że ona do mnie mówiła, a ja milczałam. Nie reagowałam na jej wołania mojego imienia, kiedy chciała mną potrząsnąć i jej ręką spoczywała na moim ramieniu, momentalnie się odsuwałam. Wiem, że to nie jest jej wina, ale nie potrafię znieść na swoim ciele żadnego dotyku. Nawet najmniejszego. Nawet Car. Chociaż jestem jej wdzięczna, że jest jedyną osobą, która do mnie przychodziła. Nie zniosłabym współczującego spojrzenia innych, dodatkowych osób.

***

Następnego dnia z rana zajrzała do mnie Carley, co nie jest dla mnie żadnym zdziwieniem. Wręcz mogę powiedzieć, że jest to normą. Wchodzi do środka z tacą w rękach, a na niej jest tylko sok pomarańczowy i jabłko, które znalazła pewnie przed domem.

-Wiem, że to nie za wiele, ale mam nadzieje, że zjesz- powiedziała, stawiając tacę na szafce nocnej i siadając następnie na krześle- Jak się spało?- pyta z uśmiechem.

Nie odpowiadam jej, mimo, że podejmuje wewnętrzne próby. Jedynie spoglądam tępo w pościel, przytulając kolana do piersi za pomocą rąk.

-Chcesz zjeść na samotności l, czy mam zostać?- zadaje kolejne pytanie, lekko zmieszana.

Nastała kolejna chwila ciszy, która nawet mnie, wydaje się męcząca.

-Rozumiem- wstaje z mebla, udając się w stronę drzwi- jeśli będziesz czegoś potrzebowała to zawołaj albo przynajmniej zejdź na dół.- szybko się poprawia.- Diana, wiem, że jest ci ciężko, ale...

-Czemu to robisz?- szepczę, ledwo słyszalnie, przez co wątpię czy naprawdę wypowiedziałam te słowa.

-Co? Co powiedziałaś?- kuca przede mną, wyraźnie zaintrygowana.

-Dlaczego to robisz? Dlaczego robisz to wszystko? Dlaczego do mnie przychodzisz i prowadzisz monolog? Dlaczego?

-Ponieważ- dostrzegam jak wyciąga rękę w moją stronę, ale po chwili ją cofa.- nie chcę, żebyś się stoczyła i zamknęła w sobie. A boję się, że to właśnie się dzieje. Słuchaj, masz prawo się wyłączać i czuć okropnie, ale nie odsuwając mnie od siebie, proszę. Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla kogoś ważną i ktoś się o ciebie martwi.

-Przepraszam...

-Nie masz za co przepraszać. Twoim wyborem było zapuścić się w ciemności, a moim udać się tam po ciebie.- pierwszy raz od początku naszej rozmowy podnoszę na nią wzrok, ale nie wypowiadam żadnego słowa.- Smacznego.

Wstaje na równe nogi, a po chwili słyszę ciche zamknięcie się drzwi. Po kilku minutach, powoli podnoszę się z łóżka i sięgnęłam dłonią po szklankę z sokiem. Robię to tylko dla Carley.

***

Po kilku godzinach walki ze sobą, udaje mi się wyjść z pomieszczenia i zejść schodami na dół. Będąc w połowie, słyszę głosy rozmów, przez co się chwilę waham. W końcu, podsłuchiwania byłoby nie ładne. Chociaż czasami jest to jedyny sposób na pozyskanie informacji. Biorę głęboki oddech i pokonuje resztę stopni.

Stojąc na ostatnim, głosy nagle cichną. Podnoszę powoli wzrok i zauważam Carley, Lee, Marka, Logana, Kennego, Moly i Bena. Brakuje jedynie Clem, Christy i Omida, ale pewnie są w jakimś pokoju. Niepewnie wykonuje kilka kroków do przodu, czując się nieswojo, gdy wszyscy tak na mnie patrzą. Wymijam osoby, które stoją i siadam na kanapie, podciągając kolana pod brodę. Przez chwile mam ochotę im powiedzieć, aby sobie nie przeszkadzali, ale wyprzedzają mnie wracając do wcześniejszej rozmowy.

-Jesteście pewni, że to dobry pomysł?- pyta Carley.

-Nie mamy innego wyjścia- zaczyna Lee- w Crawford możemy znaleźć jedzenie, lekarstwa i broń. A są one nam teraz potrzebne, bo nie wiemy jak długo stan Omida się utrzyma.

-Ale jest możliwość, że miejsce będzie chronione- wtrąca Kenny.

-To jak chcecie się tam dostać?- pyta Logan.

-Jak byłem w kanałach, spotkałem osoby, które mogą nas tam zaprowadzić, ponieważ znają je bardzo dobrze- wytłumaczył Lee.

-To może się udać, tylko pytanie, czy można im ufać?- pyta Carley- Bo ostatnio jak obdarzyliśmy innych zaufaniem, to straciliśmy Alexa.

-Musimy zaryzykować- wtrąca Christa, schodząc ze schodów- Omidowi zaczęło się pogarszać. Musimy zdobyć leki. Kto jest za?

-Postanowione. Idziemy do Crawford, ale nie możemy iść wszyscy razem. Ktoś musi zostać, aby pilnować domu. Zresztą, w mniejszej grupie będzie łatwiej się poruszać.

-Ja mogę zostać- oświadcza Mark.

-Christa?

-Nie mam mowy. Idę.

-Pomysł o Omidzie. Jako jedyna możesz się nim zająć i w razie czego go uspokoić.

-Dobra, zostanę- zgadza się z odczuwalnym niezadowoleniem.

-W takim razie chodźmy się przygotować.

Słyszę jak wychodzą z salonu. Jednak nie podnoszę wzroku. Nawet, kiedy słyszę jak ktoś przede mną kuca, ponieważ mówią mi o tym strzelające kości.

-Diana- przemawia do mnie Mark- za kilka godzin, niektórzy z nas wyjdą z domu. Zostaniesz ty, ja, Christa, Omid i Clem.- tłumaczy powoli, całkowicie nie mając pojęcia po co. Przecież tu byłam.- Do ich powrotu nie możesz wychodzić na zewnątrz, rozumiesz?

Prawie niezauważalnie kiwam głową, co na szczęście dostrzega.

-Słuchaj, wiem, że ci ciężko, ale jesteś jedyną osobą jaką znam, która sobie z tym poradzi. Może w to nie wierzysz, ale będzie dobrze, zobaczysz.- powiedział, wstając, a następnie wychodząc z pokoju. W końcu mogę oddychać spokojnie.

Tylko nie wiem, czemu to robi. Żeby jeszcze bardziej się nade mną pastwić? Sytuacja przed pociągiem mu naprawdę nie starczyła?
*
*
*
*
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now