Rozdział 23

20 3 0
                                    

,,Sukces nigdy nie jest efektem słomianego zapału, tu trzeba przejść przez prawdziwy ogień!''

Razem z moją mała grupą, udajemy się na stację. Na szczęście, nie ma z nami Marka, które nie chce widzieć na oczy dłużej, niż jest to konieczne.

Nie jest to duża budowla, ani też mała. Podczas, kiedy ja przyglądam się napisowi na dachu, reszta wchodzi do środka. Wspaniała współpraca.

-Diana?- pyta Carley, wychodząc na zewnątrz- Idziesz?

-Tak, tak, zaraz- mówię, machając w jej stronę ręką, nawet nie spoglądając na nią.

-Okej- komentuje, wchodząc z powrotem, ale ją zatrzymuję w progu.

-Albo nie- patrzy na mnie- stanę lepiej na czatach. Nie wiadomo, co może się kryć w tych drzewach.- zataczam koła ręką.

-Masz racje. Jakby co, to będą krzyczeć.

-Ja też- kiwa głową i znika z powrotem- A i jeszcze jedno- wyłania się zza drzwi, trzymając futrynę rękami- Masz może coś do podparcia drzwi, bo cały czas się zamykają?

-Czy ja ci wyglądam na osobę, która nosi pod ubraniem klucz francuski albo śrubokręt?

-Nie- zaprzecza, po chwili zastanowienia. Dzięki.

Wzdycham i wyjmuje zza pasa patyk.

-Może nie jest to żadne mocne urządzenie, ale drzwi utrzyma- informuję i rzucam jej mój kawałek drewna.

-Wygląda na mocny.

-I uwierz, że jest. Rozwaliłam nim głowę szwendacza, który mnie zaatakował.

-Dużo przeszedł, ale- komentuje, schylając się- mam coś lepszego.- podnosi z uśmiechem cegłę, a mi rzuca z powrotem moją własność i podpiera drzwi cegłówką.

-Uznam to za pogardę- chowam Stefana za pas- Nie licz, że ci go kiedyś pożyczę. Ja i Stefan jesteśmy obrażeni oraz zranieni.

Widzę, że Carley wywraca ze śmiechem oczami, uderzając się ręką w czoło.

***

Po kilku minutach, słyszę jak coś upada na ziemię. Albo raczej ktoś. Długo im to zajęło.

Szybko podbiegam do wejścia na stację. Przy samych drzwiach na ziemi leży Lee. Chwytam do pasa po Gertrudę, ale uznaję to za zły pomysł. Moja ręką wędruje po Stefana, ale zostaje wyprzedzona przez Carley, która zabija szwendacza naszą podpórką. Na chwilę oddychamy z ulgą, zauważając Clem z wystawionym, trzęsącym się pistoletem. Migiem podbiegamy do krat, gdy dostrzegamy, że najmłodsza ma wewnętrzne kłopoty. Kiedy Lee udaje się otworzyć te jebane kraty, wchodzimy do środka. Carley przejmuję od Clem broń i strzela do szwendacza. Lee szybko podbiega do Clementine i ją przytula. Po ochłonięciu, bierzemy to, po co tu przyszliśmy i jak najszybciej opuszczamy stację.

***

-Nic wam nie jest?- pyta Kenny, gdy docieramy na miejsce.

-Słyszeliśmy strzały- dodaje Mark. Razem z Lee i Carley, wymieniamy spojrzenia.

-Chodźcie, opowiem wam, tak pokrótce.- mówię, idąc w stronę reszty.

***

-Czyli mała Clem, prawie ocaliła Lee dupę?- pyta Kenny.

-Owszem, zgadza się.

-Kurde, nieźle.

-Patrząc na jej wiek, jest dobrze. Większość dzieci, nawet nie miała broni w rękach, a co dopiero od bezpieczonej. Nawet ja.

-Czyżbyś się bała konsekwencji?- prowokuje mnie Mark. Dupek.

-Powiedz to jeszcze raz, a uczynienia cię bezpłodnym.- syczę.

-Nie przesadzaj. Na bank się czegoś boisz. Dam sobie rękę uciąć- odpowiada mi Logan.

-Widać, że nie jest ci bardzo potrzebna.

-Nie gadaj. Musisz się czegoś bać.

-Może się czegoś boję, ale nie wiem na ten moment czego.- Mark otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale przerywa mu głos spadającej cysterny- No proszę, szybko się uwinęli.

-Ale my się zwiniemy jeszcze szybciej!- krzyknął Kenny- Szybko! Wszyscy do pociągu!

Bez pytań pobiegamy do lokomotywy i do niej wchodzimy. Będąc na pokładzie, oglądam się do tyłu. Idzie za nami banda szwendaczy. A Lee i Omid są na moście. Kurwa. Jest zajebiście.

Będąc po drugiej stronie mostu, razem z resztą załogi, patrzymy w górę na naszych towarzyszy. Na twarzach zaczyna malować się nam zdziwienie, kiedy skaczą. No, oprócz Carly, która jest iście przerażona.

-Omid!- wrzasnęła Christa i wyskoczyła, aby mu pomóc, ponieważ został najwyraźniej ranny. Głupia baba.

Jako pierwszy dobiega do nas Lee, któremu pomagamy wejść. Następnymi osobami jest pan Łamaga i jego wierna małżonka- pani Łamaga. Naprawdę dobrana para. Lee wciąga najpierw Omida, co jest jasne, patrząc na jego stan fizyczny.

-Co ty robisz!? Powinieneś wciągnąć najpierw ją!? Ja bym sobie poradził! A ona jest...- milknie, kiedy widzi Christie, która z powrotem jest w zasięgu naszych oczy. Lee, tak samo jak wcześniej wciąga Christe. Widać, że obydwu ulżyło. Zresztą, tak samo jak nam.

Zauważam jak Carly oraz Lee opierają o siebie swoje czoła, zamykając ze spokojem oczy. Obracam się tyłu, dostrzegając pożar, który powstał od wylewu benzyny. Zamieram.

-Chodź tu! Przeskocz to! Dasz radę!- krzyczy, a ja waham się, zauważając powiększający się płomień.- Skacz do cholery!

Zamykam na chwile oczy, po czym zaczynam się cofać, na tyle na ile mi pozwala obecna sytuacja. Niemal od razu, okazuje się to beznadziejnym pomysłem. Spoglądam w górę, zauważając lecącą deskę, przez co pochylam się do przodu, jakby miało mi to w jakimś stopniu pomóc. Po sekundzie czuje przygniecenie do ziemi i okropny ból na części ciała.

*
*
*
*
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin