Rozdział XXV

6.4K 273 11
                                    

- Panie Graham, pański ojciec przyszedł. – powiedziała kobieta, patrząc na nas tak, jakby doskonale wiedziała, co przed chwilą robiliśmy.

- Dobrze, wpuść go. – odparł Sam. Nie widziałam Bena Grahama od prawie czterech lat, ale jak tylko się poznaliśmy, od razu go polubiłam. Zawsze twierdził, że zmieniłam jego syna na lepsze.

Po chwili ojciec Sama wszedł do gabinetu, a na mój widok aż przystanął.

- Chyba śnię ! – wykrzyknął, uśmiechając się szeroko – Emily Jenkins ! W życiu bym nie pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę was razem. Nie po tym, jak mój syn wszystko koncertowo spieprzył. Chodź mnie uściskaj !

Zaśmiałam się głośno i podeszłam do niego, otaczając ramionami w pasie, a on mocno przyciągnął do siebie i odwzajemnił uścisk.

- Dobrze cię widzieć, Ben. – powiedziałam, robiąc krok do tyłu.

- I ciebie też, skarbie. – uśmiechnął się lekko. Po chwili ciszę przerwał Sam, gdy odchrząknął i spytał:

- Co cię tutaj sprowadza, tato ?

- Nie mogę po prostu odwiedzić syna i zobaczyć, jak sobie radzi ? – popatrzył na niego zaskoczony.

- Możesz, oczywiście, że tak. – zapewnił go Sam – Tylko nigdy nie miałeś w zwyczaju tego robić. Dlatego jestem zaskoczony.

- No dobrze. – westchnął Ben, po czym usiadł na sofie – Jane od tygodnia nie daje mi spokoju. Wydzwania do mnie i przychodzi do domu, chociaż doskonale wie, że cię tam nie znajdzie.

- Przepraszam bardzo, ale czy ktoś może mnie oświecić, kim jest Jane ? – zapytałam, czując ukłucie niepokoju.

- Kilka miesięcy temu poznałem Jane Carty. – wyjaśnił mój chłopak niechętnie – Spotkaliśmy się kilka razy na kolację i do kina, po czym zerwałem z nią kontakt i powiedziałem, że nic z tego nie będzie. Na początku wydawało się, że to do niej dotarło i zgadzamy się w tej kwestii. Jednak jakiś czas temu zaczęła wydzwaniać do mnie, a gdy nie odbierałem, zaczęła nękać mojego ojca i nachodzić go w domu. Ta kobieta to istna wariatka.

- Świetnie. – mruknęłam przez zaciśnięte zęby. Najpierw sekretarka, a teraz jakaś stuknięta była. Ciekawe, kto jeszcze ?

- Dzięki, tato. – westchnął Sam, ignorując mój komentarz – Postaram się z nią porozmawiać i dać jej do zrozumienia, że ma mi dać spokój.

- W porządku. – stwierdził, uśmiechając się lekko – Pójdę już, ale Emily, mam nadzieję, że przyjdziecie do nas w niedzielę na obiad ? Amanda na pewno się ucieszy.

Amanda była matką Sama i lubiłam ją tak samo, jak Bena.

- Pewnie, z miłą chęcią. – posłałam mu wymuszony uśmiech, po czym mężczyzna wyszedł z gabinetu, zostawiając nas samych.

- To na czym skończyliśmy ? – zagadnął Sam, obejmując mnie od tyłu i przyciągając do swojej piersi. Już chciał mnie pocałować w szyję, ale ja wyrwałam się mu i powiedziałam:

- Na niczym. Muszę już iść.

- Ej, ej ! – już chciałam wyjść z gabinetu, ale on dogonił mnie i na powrót zamknął drzwi – Co jest?

- Nic, co ma być ? – wzruszyłam ramionami, udając obojętność.

- Em, nie jestem głupi. – teraz był zły – Widzę, że coś nie gra.

- No sama nie wiem. – udałam, że się zastanawiam – Może to, że jakaś twoja walnięta była ugania się za tobą i nagabuje twojego ojca. Nie uważasz, że to może mnie wkurzać ?

- Jesteś zazdrosna. – powiedział mężczyzna, uśmiechając się głupkowato, po czym objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Oparłam dłonie na jego piersi, żeby zachować jakikolwiek dystans i nie ulec mu od razu, ale średnio mi szło. – Poza tym, to nie jest moja była. Kilka randek nie czyni z nas pary. No i nie masz się czym przejmować: jesteś jedyną kobietą, którą kocham i która się dla mnie liczy.

Czy udało mu się mnie zmiękczyć ? Trochę tak.

Chyba zauważył, co osiągnął, bo nachylił się i pocałował mnie w lewy kącik ust.

- Nie myśl, że całkiem ci wybaczyłam i nie jestem zła. – powiedziałam, odchylając się odrobinę do tyłu – Jestem zła, że wcześniej mi o niej nie powiedziałeś. I mogę się założyć, że gdyby nie twój ojciec, to nigdy bym nie dowiedziała się o Jane Carty.

- Tu mnie masz. – przyznał, zaskakując mnie swoją szczerością – Nie powiedziałbym, bo nie ma o czym mówić. Ta kobieta ma na moim punkcie obsesję, podczas gdy ja nigdy nie składałem jej żadnych obietnic.

- W porządku. – westchnęłam – Skończmy już ten temat. Idziesz ze mną do domu, czy jeszcze zostajesz ?

- Muszę zostać, mam spotkanie o czternastej. – powiedział smutno – Widzimy się w domu ?

- Tak. – rzuciłam – To ja lecę.

Już chciałam iść, ale on na powrót przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno na pożegnanie. Zaplotłam ręce na jego karku, a on chwycił mnie mocniej za biodra.

- Idę. – oderwałam się od niego, nim sprawy zaszły za daleko. Sam puścił mnie niechętnie, a ja nie potrafiłam pozbyć się głupkowatego uśmieszku z twarzy. 


********


- Hej, co ty taka cała w skowronkach ? – spytała Meghan, gdy dojechałam do domu. Ona coś gotowała w kuchni, a Nate siedział na krześle z Thomasem i się jej przyglądał.

- Udało mi się dogadać z Lauren Frey. – oznajmiłam im – Zgodziła się reprezentować nas w sądzie.

- To cudownie. – powiedziała moja przyjaciółka, po czym podeszła do mnie i uściskała mnie – Dziękuję.

- Nie ma za co. – zaśmiałam się – W końcu to wszystko przeze mnie.

- Nie mów tak ! – zaprzeczyła, marszcząc brwi – To przez tego palanta, nic z tego nie jest twoją winą.

- Zmieńmy temat. – poprosiłam – Pomogę ci gotować.

- No dobra. – powiedziała Meg – To obierz ziemniaki.

Zabrałam się do roboty, nie tracąc czasu. Cieszyłam się, że jest jak jest: miałam przy sobie Sama, Meg i Nate'a i wyglądało na to, że pozbędziemy się Michaela raz na zawsze. Taką przynajmniej miałam nadzieję. 



-----------------------------------------------


Kolejny rozdział pojawi się dopiero w piątek :-/.

Znowu tyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz