#11 cz.II

504 59 17
                                    

Nadal stałem oparty o drzwi, przez które chwilę temu wyszedł Kevin. Nagle fakty zaczęły do mnie dopływać i zacząłem myśleć realnie. Spojrzałem na mamę, która zaczęła do mnie podchodzić.

-Synu... Wiem, że teraz może ci się wydawać to niemożliwe.

-Ale... Jak?... Jakim cudem on żyje? Przecież skoczył z mostu, żegnał się ze mną, a na dodatek po całym zdarzeniu miałem go martwego na rękach. Nawet organizowałem jego pogrzeb do cholery!

Chwyciłem się za głowę, kompletnie nic nie rozumiejąc. Dopiero zacząłem przyswajać wszystkie te niedorzeczne informacje. Wcześniej działałem w dziwnym amoku i nawet nie zastanowiłem się nad sytuacją, jaka miała miejsce. Naprawdę wypełnia mnie radość z powodu odzyskania go, ale dlaczego mnie tak oszukał.

-Kochanie, powinieneś wiedzieć.

Kobieta spuściła wzrok, na co już wiedziałem, że muszę przygotować się psychicznie. Czułem mentalnie, że po usłyszeniu jej słów mogę skończyć nieprzytomny.

-Kiedy widziałeś go ostatni raz?

Zapytała spoglądając na mnie z dołu. Była o wiele drobniejsza ode mnie, co było niezwykle urocze.

-Po wyciągnięciu z wody.

-No właśnie.

Zaczęła stąpać nerwowo po całym salonie, na co przełknąłem głośno ślinę.

-To jeszcze nie było w stu procentach pewne, czy Kevin nie żyje. Niby na pierwszy rzut oka tak to wyglądało. Jednak chłopak był w stanie agonii, więc mimo wszystko jeszcze funkcjonował. Kiedy zawieziono cię do szpitala po ataku, to ja jechałam z nim karetką do szpitala. Chciałam być przy tobie, ale ten cały Namjoon mnie wyprzedził. 

Przewróciła tylko oczami, a ja na jego imię momentalnie się spiąłem, a serce zabolało.

-W szpitalu podłączyli mu aparaturę, by odzyskał chociaż funkcje życiowe i świadomość. Wyssali nadmiar wody z organizmu. Lekarze walczyli do ostatniej chwili. Rodzice Kevina opłakiwali go na korytarzu i modlili o łaskę, dla swojego jedynego syna. Los był dla niego naprawdę łaskawy. Nawet nie wiesz jakie było moje zdziwienie, gdy jedno z urządzeń zaczęło piszczeć na całe pomieszczenie. Kiedy się obudził, rozpłakał się i pytał dlaczego nie pozwoliliśmy mu umrzeć. Próbowałam go jakoś uspokoić, mówiąc że nie powinien umierać z powodu kogoś, bo jest to zwyczajnie bez sensu. Kiedy ochłonął, na kolejny dzień poprosił mnie i ojca, by nie mówić ci o tym, że żyje. Nie chciał się wtrącać w twoje życie i stawać niepotrzebnie na drodze. To naprawdę dobry chłopak, który jest w tobie na zabój zakochany. Był wstanie dla ciebie nawet zakończyć swoje własne życie. Doceń to synu i nie wiń go za kłamstwo.

Przez chwilę naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. To wszystko zaczynało mnie przerastać.

-Czyli, że... Gdyby nie rozstanie z Namjoonem i to, że nie spałem kiedy wszedł do sypialni... to nadal żył bym z myślą, że przeze mnie umarł?

Prychnąłem nie dowierzając. Mimo wszystko byłem zły, bo przez te lata obwiniałem się o jego śmierć, nie mogąc spać spokojnie, czy po prostu funkcjonować.

-Dlatego nie chciał byś się dowiedział. Wiedział, że tak zareagujesz.

Przyłożyłem dłoń do skroni i przetarłem ją sfrustrowany, nie mogąc poukładać myśli w jedną spójną całość.

-Doceniam go mamo i to co zrobił. O to nawet się nie martw. Wiem, że nie posunąłby się do tego bezpodstawnie. Ale muszę się z tym wszystkim oswoić... Przemyśleć na spokojnie.

Mruknąłem kierując się do kuchni by zrobić coś na śniadanie. Chwyciłem kilka owoców, by wrzucić do późniejszej owsianki dla dzieciaków. Kroiłem je powoli zatracając we własnych przemyśleniach.

Musiało coś nim kierować. Jakaś siła... No chyba, że... Ktoś.

-Nie... to niemożliwe.

W momencie nóż wypadł mi z dłoni.

~Namjoon~

Dzisiejsza noc była nie do zniesienia. Po pierwsze brak Jina i dzieci obok mnie, to istna katorga i najchętniej zacząłbym wyrywać sobie włosy z głowy ze złości, po drugie o czternastej mam spotkać się z tymi przeklętymi karykaturami, których nawet nie można określić ludźmi. Cały czas starałem się rozszyfrować kim jest osoba na czele, tego gówna. Nawet zrobiłem kilka wykresów i nitkę ludzi, którzy mogli być moimi potencjalnymi kochankami z przeszłości. Prawie wszyscy mięli jakiś błąd, coś co nie pasuje: szerokie ramiona, wielkość stopy, a przede wszystkim wzrost. To coś było zdecydowanie niskie. Na oko można było stwierdzić, że nie więcej niż 1,75 wzrostu. 

Nawet przez chwilę przyszedł mi na myśl Jimin, ale nie zrobiłby mi tego... Prawda?

Przetarłem twarz dłońmi i westchnąłem przeciągle. Chciałem wiedzieć, gdzie jest teraz Jin, jak czują się dzieci, czy dotarli bezpiecznie i znaleźli dogodne lokum. Tak bardzo nienawidziłem siebie za to wszystko. Zaczynałem powoli rozumieć, że Jin niepotrzebnie tracił na mnie swój czas. Tyle lat na mnie zmarnował, bym teraz zadawał mu ciosy prosto w te piękne serduszko, które mimo swego uroku było bardzo słabe. 

Jeśli jego stan psychiczny się pogorszy... Nie podaruję sobie.

-Jestem skończonym idiotą!

Wywrzeszczałem, na całe puste mieszkanie, w którym byłem tylko ja... sam, bez nikogo. Jak kiedyś. Uderzyłem mocno w kredens, aż zatrząsł się w trwodze. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Wręcz nosiły mnie sprzeczne emocje, które przeważały zdecydowanie negatywne. Zrzucałem po kolei wszystkie ozdoby, zegary, figurki by wszystko roztrzaskało się w jeden pył. Zauważając starannie wykonaną i ozdobioną wazę przez Jina i dzieci, chwyciłem ją w dłonie i cisnąłem o najbliższą ścianę. Gdy tylko rozprzestrzenił się ostatni huk tłuczonej porcelany, otrząsnąłem się i dotarło do mnie, że to była moja jedyna pamiątka po nich. 

Zakryłem drżącą z nadmiaru emocji dłonią usta, a łzy stanęły mi w oczach. 

-Co ja... zrobiłem...

Podszedłem ostrożnie do szczątków kolorowej porcelany i przykucnąłem by desperacko próbować złożyć wszystko w całość. Naprawić wszystko to, co dotychczas zniszczyłem. Mimo tego, że bardzo dobrze wiedziałem, że to już koniec i nie da się tego odwrócić. Tak moje ciało i serce nie potrafiło tego zrozumieć i się pogodzić. Spuściłem głowę zaciskając dłonie na ostrych szczątkach, aż wbijały mi się boleśnie w wrażliwą skórę. Bordowa ciecz zaczęła powoli spływać wzdłuż niej, aż nie zetknęła się z białymi płytkami.

-Jinnie... Kocham cię. Tak cholernie kocham!

Warknąłem mrużąc oczy, co tylko pomogło wydobyć się spod powiek kilku kroplom. Odrzuciłem ostre kawałki na podłogę, po czym strzepałem ubrudzone krwią dłonie.

Czułem się nieczysty, podły i kłamliwy.

Bo byłem taki.

Nie zmieniłem się, ani raz.

Nawet przy Kim Seokjinie, bo moja prawdziwa natura, tak naprawdę chowała się głęboko...

Nie pozwalałem jej dać ujścia.

Jednak już dawno przegrałem tę walkę...

***

CDN .

Prince of darkness «~NAMJIN~»Where stories live. Discover now