1. Italodisco

3.8K 97 54
                                    

sobota, 23 marca 2017r., Mediolan


Samolot polskich linii LOT wylądował w międzynarodowym porcie lotniczym Mediolan-Malpensa. Ściskając kurczowo rączkę dużej, czarnej walizki, Julia Accardi z narastającą ekscytacją wyglądała przez okno. Tak bardzo nie mogła doczekać się wyjścia z samolotu, że nerwowo przestępowała z nogi na nogę, taksując wzrokiem leniwie posuwających się do przodu przed nią ludzi. Gdy w końcu stanęła przed otwartymi drzwiami, wzięła głęboki oddech i otworzyła szeroko oczy, po czym w końcu wyszła z samolotu i znalazła się na lądzie. 

 Gdy tylko znalazła się w hali głównej lotniska, już z daleka rozpoznała w tłumie swojego ojca, Marca Accardi. Wysoki, w białej jak śnieg koszuli, o ciemnych kręconych włosach, uśmiechnięty szedł w jej stronę szybkim krokiem.

 - Julia! Mia figlia! - powiedział i po kilku sekundach padli sobie w ramiona. Julia nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak szczęśliwa - nie widziała ojca prawie dwa lata i bardzo się za nim stęskniła.

- Papa! - zawołała radośnie, kiedy po chwili odsunęli się od siebie. - Tyle czasu minęło! 

Marco zlustrował ją wzrokiem. Miał wrażenie, że dwa lata temu na tym samym lotnisku żegnał zupełnie inną osobę.

- Wyrosłaś - stwierdził. - Nie sądziłem, że po dwudziestce jeszcze się rośnie. 

 Roześmiała się. Ojciec wziął od niej walizkę, mówiąc:

- Ok, figlia, zbierajmy się, będziemy trochę jechać. 

 Lotnisko znajdowało się około czterdzieści kilometrów od Mediolanu, gdzie mieszkał ojciec Julii. Jadąc samochodem, zarówno ona, jak i on, nie mogli się nagadać - jedno przekrzykiwało drugie. Snuli plany o tym, jak co będą robić przez te dwa tygodnie, które dziewczyna miała spędzić we Włoszech. 

 Gdy byli mniej więcej w połowie drogi, rozdzwonił się telefon ojca Julii.

- Scusa, figlia, to z pracy - przeprosił i jedną ręką odebrał telefon. Przełączył na głośnomówiący, umieszczając telefon w stojaku na desce rozdzielczej. Rozmawiał z kimś, oczywiście, po włosku - na początku rozmowa była spokojna, jednak po chwili ton głosu ojca stawał się coraz bardziej wzburzony. Julia nie znała języka na tyle, by domyślić się, co mogło zajść.

- Co się stało? - zapytała zatroskana, kiedy ojciec się rozłączył.

- Julia, przepraszam cię, ale muszę być dziś na noc w pracy - westchnął pan Accardi. - W szpitalu jest kryzys, confusione, molti pazienti, ogólnie strage. Potrzebują mnie na dyżur. 

 Lekko rozczarowana Julia pokiwała głową. Było jej smutno, ale rozumiała sytuację - jej tata był naprawdę dobrym chirurgiem i nic dziwnego, że był tak rozchwytywany. Zanim przyleciała do Włoch, bardzo długo musieli ustalać dogodny dla niego termin, żeby chociażby mógł odebrać ją z lotniska.

- Rozumiem - odparła z bladym uśmiechem. - Jutro też jest dzień.

- Cosi, oczywiście - stwierdził. - Muszę tam być za dwie godziny. Wrócimy do domu i zjemy, przed przyjazdem zrobiłem całkiem dobry obiad. 

Wkrótce dojechali na miejsce. Mieszkał modernistycznej willi, w popularnej wśród zamożnych mieszkańców Mediolanu dzielnicy Foppette, która szczyciła się wygodą i komfortem zamieszkania dzięki licznym restauracjom, kawiarniom i drogeriom. Choć Julia nie bywała tu częściej niż raz na kwartał, miała swój własny pokój - pomalowany na jasny róż, z łóżkiem z baldachimem, na którym piętrzył się stos kolorowych i puchatych poduszek. Jakby wciąż była małą dziewczynką.

Ostatnie dni wakacji || Taco HemingwayWhere stories live. Discover now