XXII

4.1K 204 59
                                    

            Unikał jej jak ognia. Nie pokazywał się w firmie, chyba że było to absolutnie konieczne. Jeśli musiał w niej być, wychodził ze wszystkimi po południu i zabierał robotę do domu. Zabronił komukolwiek podawania jego adresu w razie, gdyby wpadła na ten sam pomysł, co on niegdyś.

            Widziała, że miał o coś do niej pretensje. Chciała to wyjaśnić, ale nie odpowiadał na jej listy. Sowy zawsze wracały bez wiadomości zwrotnej. Próbowała złapać go w firmie, ale znikał tak szybko, jak się pojawiał. Nie czuła się komfortowo w tej sytuacji.  

            Któregoś dnia Cassie przyniosła jej pocztę. Na górze całej tej sterty znajdowała się niezaadresowana koperta. Otworzyła ją z sercem łomoczącym w piersi. W środku znajdował się krótki liścik.

            Rozwiązuję naszą umowę. Możesz iść na Bal Noworoczny z kim zechcesz.

            D.M.

            „A to palant." – pomyślała rozzłoszczona. Bez słowa wyjaśnienia. Znalazł sobie kogoś? A może wystraszył się, że zaangażowała się w tą relację? Przez ostatnie wieczory, które spędzili wspólnie w firmie, mógł odnieść wrażenie, że poszukiwała jego towarzystwa. Ale żeby od razu aż tak się przerazić? Nie dawała mu żadnych znaków, że chce zacieśnienia tych relacji bardziej, niż to konieczne. To miał być flirt, może romans. Sam przecież mówił, że chce ją lepiej poznać. Tchórz. Palant. Wstrętna kreatura. Do tego nikt nie chciał jej zdradzić jego adresu. Próbowała od wszystkich poza Zabinim, bo ten też unikał jakiegokolwiek natknięcia się na nią. Nie zostawi tak tego. Nienawidziła tego typu niedopowiedzeń. Skoro zrywa umowę, musi wyjaśnić jej, dlaczego to robi.

            Zerwała się i pognała rozjuszona do Cassie. Asystentka patrzyła na nią z rosnącym przerażeniem, bo rozwścieczona Hermiona wyglądała jak walkiria szykująca się do ataku.

            - Wezwij wiceprezesa Zabiniego. Przekaż, że ktoś wyprowadza kapitał z firmy. Ma się niezwłocznie stawić u mnie w gabinecie. I nikomu ani słowa. – dodała, a Cassie stwierdziła, że nie pisnęłaby słówka nawet, gdyby mieli ją potraktować zaklęciem niewybaczalnym. Walkiria, w którą zamieniła się prawniczka i to, co mogłaby jej zrobić, napawało ją większą trwogą.

            Dziesięć minut później Blaise władował się do jej gabinetu. Zastał ją, chodzącą po pomieszczeniu, wściekłą jak osa.

            - Kto, na Merlina? – wydyszał, wstrząśnięty.

            Machnęła niedbale ręką.

            - Nikt. Dawaj jego adres.

            - Słucham? – zapytał, zdezorientowany.

            Westchnęła zniecierpliwiona i położyła dłonie na biodrach. Ciskała z niego gromami z pociemniałych gniewem oczu.

            - Nikt nie wyprowadza kapitału, to tylko pretekst, żebyś tu wreszcie przylazł. – oświadczyła. – A teraz dawaj ten cholerny adres. – powiedziała rozkazującym tonem.

            Blaise unikał jej wzroku, a Hermiona odetchnęła głębiej, starając się opanować.

            - Blaise, proszę po dobroci ostatni raz. Jestem w takim stanie, że zarobisz klątwą, jeśli mi go nie podasz.

            - Zabronił mi. – usiadł ciężko na krześle dla gości. – Wymazał mi go z pamięci.

            - Tchórz. – skomentowała zachowanie Dracona.

Cień w Twoich oczach || DramioneWhere stories live. Discover now