XXXIV

3.3K 163 24
                                    

Minęło już kilkanaście minut, a Malfoy nie wracał. Z początku sądziła, że uciął sobie małą pogawędkę z rodzicielką, na takich rozmowach często traci się poczucie czasu. Po piętnastu minutach dała za wygraną, bo nerwowe ściskanie w dołku tylko się nasilało. Wiedziona wewnętrznym przeczuciem, porwała swoją różdżkę i deportowała się w ślad za Draconem.

Nie zdążyła zastanowić się nad tym, co robiła. Miała wrócić do miejsca, gdzie spotkało ją tyle zła. Miejsca, które naznaczyło ją w okrutny sposób. Rozejrzała się pobieżnie po ogrodzie, gdy do jej uszu dobiegł łoskot, świadczący o tym, że właśnie część murów wyleciała w powietrze. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce i, pełna najgorszych przeczuć, przestąpiła próg dworu.

Odgłosy walki przeniosły się do wnętrza budynku. Podążając za nimi, znalazła się w kuchni. Jej oczom ukazał się przerażający widok. Przyciśnięta do ściany dostrzegła blondyna, ciskającego zaklęciami w przeciwników. Przymknęła oczy, wsłuchując się w świst rzucanych klątw. Około czterech, może pięciu napastników. Draco odpierał wprawnie ich ataki, jednak nie był całkowicie skoncentrowany. Za jego plecami, w pozycji półleżącej, znajdowała się ranna Narcyza. Musiał jednocześnie atakować i bronić jej, co było bardzo trudne do osiągnięcia w praktyce. Posyłał w kierunku rodzicielki krótkie spojrzenia, sprawdzając jej stan.

Hermiona nie zastanawiała się dłużej. Rozpędzona wypadła zza ściany i przypuściła atak. Jednego z napastników udało jej się obezwładnić od razu, korzystając z elementu zaskoczenia. Rzuciła okiem na zaskoczonego blondyna. W przeciwieństwie do tamtego, nie pozwolił sobie na opuszczenie gardy choćby na ułamek sekundy. Takie roztargnienie mogłoby go kosztować życie.

Brązowowłosa utworzyła tarczę, blokującą klątwy przeciwników i omiotła spojrzeniem pobojowisko. Zdewastowane mury były najmniejszym problemem. W oddali dojrzała nieruchome ciało domowego skrzata. Miała nadzieję, że był tylko nieprzytomny, chociaż sądząc po atakujących, ich zamiarem było pozbawianie życia. Skrzat nawinął się po drodze, stanowił przeszkodzę, którą należało usunąć. Obok matki blondyna dojrzała coś, co sprawiło, że jej serce stanęło, a czas spowolnił do absolutnego minimum. Zauważyła odłamki szkła, rozlany płyn i woreczek, w którym jeszcze niedawno był eliksir mający za zadanie zdjąć z niej klątwę. Serce skurczyło się w rozpaczy, a następnie rozpadło na niezliczoną ilość kawałków.

Tarcza została przełamana, ale rzuciła kolejną, mocniejszą. Pomagała sobie dłonią, potęgując działanie ochronnego zaklęcia. Przerwała na kilka sekund, podczas których tarcza trwała, połyskując i wibrując. W międzyczasie z jej różdżki wydobyła się jasna smuga, przybierająca postać wydry. Za nią podążyła kolejna. Hermiona wróciła do przytrzymania tarczy i krzyknęła w stronę czarodzieja, nieprzerwanie ciskającego zaklęciami:

- Zabierz matkę w bezpieczne miejsce. Ja ich zatrzymam.

Spojrzał na nią gniewnie.

- Nie ma mowy. To ty zabierz moją matkę do Munga, muszą ją zbadać. Zajmę się nimi. – odpowiedział.

- Nie ma na to czasu. – rzuciła szybko. – Nie utrzymam zbyt długo tej tarczy. Musicie się deportować i to natychmiast. Wezwałam na pomoc Harry'ego i Blaise'a, powinni zaraz się zjawić. Poleciłam też Harry'emu wezwać aurorów. Do tego czasu ich powstrzymam. – odwróciła się w stronę przeciwników, obserwując uważnie ich ruchy.

Zaklęcie jednego z nich trzasnęło porządnie, zmuszając ją do mocniejszego podparcia się nogą.

- Nie zostawię cię tu samej, Granger. – powiedział, rozdarty.

Rozumiała jego wahanie. Z jednej strony jego matka była ranna i wymagała pomocy, z drugiej bliska mu kobieta walczyła przeciwko czterem groźnym napastnikom. Nie umiał dokonać wyboru pomiędzy jedną, a drugą.

Cień w Twoich oczach || DramioneWhere stories live. Discover now