Ep. 11

652 108 59
                                    

Shigaraki nie wychodził ze swojego pokoju. Rozkazy wydawał przez Kurogiriego, a tak za dużo do powiedzenia nie miał. Póki All for One nie odkryje, gdzie te dzieciaki z U.A. wyjeżdżają w przyszłym tygodniu wszystko mogło pójść źle, ale Tomura wierzył w swojego mistrza. Zawsze wierzył i nie podważał jego decyzji. Przebywanie w swoich czterech kątach działało kojąco na chłopaka, który pragnął separacji od swoich współpracowników, zwłaszcza od jednego. Dziwnie czuł się, kiedy złotooki okazywał mu taką troskę, na którą szczerze nie zasłużył. Nie zamierzał pozwalać Sorze brać udziału w akcji, ale skoro tak się upierał, proszę bardzo, niech idzie i umiera! Szczerze, Shigaraki sam nie rozumiał swoich motywów ani tego, dlaczego w ogóle zawracał sobie tym głowę, kiedy mógł robić zupełnie coś innego.

Jednak to coś innego mu nie wychodziło. Od przeszło dwóch godzin gapił się w zapauzowany ekran telewizora, nie mając zamiaru ponawiać gry. Kontroler odrzucił gdzieś w kąt pokoju, cudem go nie roztrzaskując, bo wpadł na poduszkę. Nie zamierzał grać w to badziewie, chociaż odpowiadał mu system gry, ciekawie rozwinięta fabuła i dobrze napisani bohaterowie, nawet grafika na najwyższym poziomie... nie zamierzał włączać PLAY, nie kiedy uświadomił sobie, że to gra, którą dostał od Sory. I znowu ten bachor. Dlaczego tak się zachowywał? Dlaczego sprezentował mu grę, nie podając ceny ani niczego w zamian? Tomura nie wierzył w ludzką bezinteresowność. Sam taki nie był - coś za coś, przecież to uczciwa cena, prawda? Oczywiście jedyną odpowiedzią było to, że Sora był sprytniejszy niż się wszystkim przedstawiał, chciał wpełznąć w łaskę lidera, zdobywając jego przychylność, dzięki temu po pociągnięciu za odpowiednie sznurki, sam przejąłby Ligę.

Ale cichy głosik w głowie Shigarakiego stanowczo zaprzeczał, wytykając niezdarność i naiwność Sory, przypominając, że nie byłby zdolny skrzywdzić szczeniaka, a co dopiero spróbować takiego podstępu. Tomura potrzebował jasnych odpowiedzi - był osobą, która musiała mieć jasność, ponieważ wszelkie niedomówienia mocno działały mu na nerwy. Dlatego kolejną godzinę spędził na rozdrapywaniu i tak już porządnie zniszczonej skóry pod oczami jak i na szyi. Nerwowo także przygryzał spierzchniętą wargę, próbując znaleźć w odmętach wspomnień z Sorą wskazówki, dlaczego ten szczyl był taki niewinny? Nikt o takim przerażonym spojrzeniu nie powinien chcieć przebywać w Lidze. Pomagał, znosił drwiny w pierwszych dniach, powoli zdobywając sympatię pozostałych członków Ligi Złoczyńców, nigdy nie podając własnych motywów.

- Co nim kieruje? - wymamrotał Tomura. Wyciągnął przed siebie drżące dłonie, przyglądając się beznamiętnie brudnym od krwi i resztek skóry paznokciom. Gdyby ten bachor go teraz zobaczył, wpadłby znowu w panikę. - Ale dlaczego...?

Shigaraki podniósł wzrok, po czym odszukał w zabałaganionym pokoju kontrolera. Powinien tu posprzątać, bo zwykle cenił sobie porządek, jednak nie ostatnimi czasy. Nie miał na to zwyczajnej ochoty. Chwycił urządzenie, przechodząc do menu gry. Opcja zmień tryb na ko jasno pokazywała, z jaką intencją Sora zakupił tę grę dla niego. Chciał z nim grać.

- Idiota - mruknął. 

Ciężko było mu zaakceptować taką przyjemną prawdę, że Sora może po prostu chciał spędzić z nim czas, grać wspólnie, bo tak samo jak on był samotny? Może wcale nie chodziło konkretnie o Tomurę? Nie zamierzał celować w szefa - wyszło na to, że ze wszystkich członków organizacji to z nim czuł się najbardziej komfortowo.

- Zresztą, co się dziwić, gdy reszta to idioci - przyznał Shigaraki, zmieniając tryb gry. - Toga jest krwiopijczynią, która przykleja się jak rzep, Dabi to niegrzeczny idiota, a pozostali to nudziarze... - A jednak wszyscy cenili towarzystwo Sory. - Dlaczego ten bachor...?

Upierdliwe rozmyślanie Tomury przerwało ciche pukanie do drzwi jego pokoju. Zaskoczyło go to, bo tylko dwie osoby ośmielały się nawiedzać go w jego własnym azylu, a czego tylko jedna pukała tak nieśmiało, jakby bała się, że wywoła tym jakąś katastrofę. Bardzo blisko. Chłopak wstał ze swojego wydreptanego w kocu kąta i podszedł do drzwi, zastanawiając się, czego ten głupek od niego chciał. Kilka dni miał od niego spokoju, nikt mu się nie naprzykrzał, więc czemu akurat teraz...? Shigaraki otworzył drzwi, zastając osobę, której się spodziewał.

- Czego? - spytał nieprzyjemnie, dając dyskretny, acz zauważalny znak, że z chęcią zamknąłby drzwi przed nosem gościa.

Sora nie odpowiedział od razu. Ba, nic nie powiedział, kiedy wprosił się do środka z małą paczką w dłoniach. To, że poczuł się jak u siebie, mocno zdenerwowało Tomurę, żałując, że nie może go zniszczyć swoim darem. Złotooki nie zwrócił uwagi na bałagan, bo zajął miejsce na krześle przy biurku, grzebiąc w przyniesionym tobołku. Już nie potrafił ukryć zdziwienia, kiedy w dłoniach Sory pojawił się bandaż, paczka wacików i coś do odkażania ran. Na samą myśl o szczypaniu świeżych ran, Tomura zakrył szyję dłonią.

- Czego chcesz? - powtórzył, nie lubiąc, kiedy ktoś tak otwarcie go lekceważył.

- Przyniosłem opatrunki... - wydukał, unikając spojrzenia przywódcy. - Nie wychodziłeś przez tyle czasu, więc pewnie nie zająłeś się swoimi ranami, prawda? - Sora zmusił się, by spojrzeć na chłopaka, a widząc kolejne świeże ślady, cichutko westchnął. - No tak... Podejdziesz? - spytał błagalnym tonem. - Chcę opatrzeć twoją szyję i stąd znikam.

- Lepiej od razu się wynoś - warknął Tomura. - Nie potrzebuję ciebie, zjeżdżaj.

- Pozwól mi tylko... wiem, że to przeze mnie - dodał smutno, pociągając nosem, co zbiło z tropu Shigarakiego. - Słyszałem, że zawsze tak robisz, jak coś cię zdenerwuje, a ja cały czas się denerwuję... przepraszam.

Ten bachor nie powinien należeć do Ligi, zdecydowanie nie i Tomura żałował dnia, gdy zgodził się go przyjąć. Sora idealnie nadawałby się do bohaterów czy innych prawych obywateli zakłamanego społeczeństwa. Widząc, że ten dalej czeka na jakąkolwiek reakcję szefa, podszedł do złotookiego, siadając na łóżku przodem do Sory. 

- Nie denerwujesz mnie - burknął lider - aż tak... - Przecież wina nie była całkowicie po stronie tego szczyla. Każdy go irytował na swój sposób, a póki All Might żył, te dzieciaki z U.A. się panoszyły, a to sprawiało, że wpadał w te swoje dziecięce humorki. - Auć! Uważaj, idioto! - krzyknął, gdy namoczony wacik zetknął się z jego szyją. - Odczep się, nie chcę tego.

- Zaraz skończę...

- Nie, to boli! Wynocha! Idź opatrywać sobie ludzi gdzie indziej! Hej! Mówię coś! - Sora nie słuchał, wstając z krzesła i zmniejszając dystans między sobą a Tomurą. Nachylił się ku niemu, by mieć łatwiejszy dostęp do ran, ale niebieskowłosy naprawdę był opornym pacjentem, ciągle się wiercąc. - Odczep się!

Nieumiejętnie odepchnął od siebie młodzika, który zachwiał się i zamiast polecieć na swoje poprzednie miejsce, upadł całym ciałem na Tomurę, wgniatając go w pościel. Przez moment panowała niezręczna cisza, której żaden z nich nie zdołał przerwać. Tomura miał tylko nadzieję, że nikt poza tym pokojem nie słyszał jak szybko i mocno łopocze jego serce. Jeszcze nikt nie był tak blisko niego. Sora ukrył twarz w klatce piersiowej lidera, nie będąc w stanie się poruszyć. Za bardzo się bał choćby drgnąć czy nabrać powietrza. Jednak znajdowali się w dwuznacznej sytuacji, która nie powinna zajść. Jako że Sora dalej trzymał nasączony lekarstwem wacik, poruszył się niespokojnie, przykładając dłoń do rannej szyi. O dziwo, Shigaraki nie syknął z bólu jak za każdym poprzednim razem. 

W ogóle się nie odzywał. Pozwolił w ciszy, aby złotooki dokończył leczenie. Kiedy poczuł, że Sora przestał dotykać jego zranień, odruchowo chwycił go za nadgarstek, przytrzymując jego dłoń przy swojej twarzy. Potrzebował tego. Był łakomy na takie przejawy czułości, ponieważ nie zaznał ich za wiele w życiu. Chociaż na co dzień wzbraniał się przed tym, tak teraz chciwie tego pożądał, póki miał okazję. Uświadamiając sobie, że to Sora na nim leży, natychmiast go zrzucił na podłogę. Shigaraki nie zwracał uwagi na płeć innych osób, dopóki byli użyteczni, ale to, że przez krótki moment sycił się męskim dotykiem, napawał go wstrętem do samego siebie.

- S-Shigaraki, p-prze-p-praszam... - Sora wyglądał, jakby miał się rozpłakać.

- Dokończ to. - Wskazał na swoją szyję, uciekając wzrokiem w drugą stronę. Czekał, aż Sora przestanie owijać bandażem jego szyję.

- Gotowe. To ja... już pójdę...

Skoro już tu był to Tomura postanowił z tego skorzystać.

- Zaczekaj - rozkazał. - Co chcesz teraz robić?

- Ja...? Chciałem... w sumie nic takiego...

- Zagrajmy w tę twoją głupią grę. - Wskazał na telewizor, a Sora podążył wzrokiem w ślad za jego palcem. Mimowolnie uśmiechnął się na widok, że lider rozpoczął przygodę z tą grą. - Chcę zagrać.

- O-okej... - Uśmiechnął się Sora, zajmując miejsce koło Tomury.

Rozpad | Tomura Shigaraki✔Where stories live. Discover now