Ep. 26

588 83 18
                                    

Sora szedł za dopiero poznaną dziewczyną, nie odzywając się i nie przypominając o swojej obecności. Minęło pięć godzin od opuszczenia Ligi, a dla niego stanowiło to już wieczność. Jednak postawił sprawę jasno - przynależał do grupy złoczyńców, bo chciał zabić ojca. Uciekł z domu, by móc go zabić. W obecnym stanie mógł jedynie go pacnąć i samemu dostać przez tyłek. Dziewczyna, która nie raczyła zdradzić imienia, pomimo zapytań, również określiła go jako żałosny przypadek, mogący chcieć zemsty, ale nie mający szans na jej spełnienie. Był wątły, słaby, kilka ćwiczeń z Himiko nie zrobiło z niego zabijakę. Potrzebował trenera, nauczyciela, kogoś, kto mu każe więcej niż którą stroną trzyma się nóż. A tajemnicza dziewczyna miała takiego znajomego, ponoć winnego jej przysługę. Dlatego Sora podążał za nią jak bezpański pies, chcący skubnąć trochę uwagi i miłości. 

- To tutaj - powiedziała, gdy stanęli przed opuszczonym teatrem. Ostatnia sztuka była tu wystawiana z dwadzieścia lat temu. - Gdy tam wejdziesz, nie będzie odwrotu. Wiesz, to ta strona świata, której każdy woli unikać. Jesteś pewny? - Sora przytaknął, na co dziewczyna westchnęła. - Zatem powodzenia, w środku powiedz, że przysłała cię Kamiya.

I odeszła. Kilka godzin z nią spędzonych nie czyniło z nich przyjaciół, a jednak Sora odczuwał ogromną wdzięczność wobec niej. Dała mu szansę. Wcale nie zamierzała odwodzić od tego paskudnego czynu, jakim jest morderstwo i to własnego ojca. Czy gdyby wiedziała, kim naprawdę jest nadal by się tak zachowywała? Sora pokręcił głową, wahając się przed wejściem do kolejnej ruiny, ale nie miał zbytniego wyboru. Pochylił się przed opuszczonym filarem i wszedł głębiej, z bólem zauważając, że z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej. Żadnych lamp, świeczek. Kompletna ciemność. 

Bardziej przeraziło go to, co usłyszał - wściekłe warczenie. Od razu padł na kolana, do bezpiecznej pozycji, którą wbijano mu od dziecka na wypadek, gdyby do rezydencji wpadły groźne psy. Zaraz ciszę rozerwał donośny, pełen drwiny śmiech. Sora nie poruszył się, kiedy otoczyła go piątka wysokich mężczyzn. Z żadnym z nich nie miał szans. Ta dziewczyna wpakowała go w śmiertelną pułapkę!

 - No już! Rozejść się! - przemówił ten sam głos, który przed chwilą się śmiał. - Co my tu za zbłąkaną owieczkę mamy?

- Przysyła mnie...

- Gówno mnie to obchodzi - warknął mężczyzna, zapewne zaciągając się cygarem albo zwykłą fajką, bo do nozdrzy Sory dotarł paskudny odór dymu tytoniowego. - Podnieście go. - Dwaj mężczyźni wykonali rozkaz i podnieśli Sorę, że teraz wpatrywał się w twarz nieznajomego. - Jestem Midari Jinta, a ty masz prawdziwego pecha, żeś tu trafił. 

Sora zbladł, żałując każdej decyzji, którą podjął od momentu pomyślenia o wypuszczeniu Bakugou. Przez to jego życie zakończy się w tak beznadziejny sposób. Czy zasługiwał na taki koniec, skoro każdy, kogo spotkał chciał go zabić? Shigaraki, teraz Jinta? To tylko pokazywało, jakim tchórzem i słabeuszem był Sora. Nie chciał tego. Potrzebował siły i odwagi, a ponoć tutaj miał to znaleźć.

- Przysyła mnie Kamiya - odezwał się głośno, aby każdy go usłyszał. Chichoty ucichły, a Midari podszedł bliżej dzieciaka, chcąc uważnie mu się przyjrzeć. - Powiedziała, że tu znajdę to, czego szukam.

- A czego szukasz? - prychnął lider całej grupy.

- Szansy na zemstę.

Mężczyźni znów wybuchli kpiącym śmiechem. Sora ich za to nie winił. Takie słowa w ustach kogoś tak niepozornego brzmiały jak niezły dowcip. Jednak Midari nie podzielał radości swoich towarzyszy. Analizował Sorę jak jakiś okaz w zoo. Nie dostrzegł zawahania, kiedy o tym mówił, więc nie był to jakiś dziecięcy kaprys. Wyjął z ust papierosa, trzymając go między palcami. Kamiya go tu przyprowadziła? A to ciekawe. Jinta przykucnął, a jego ciemne oczy znajdowały się na wysokości złotych oczu Sory. Widział w nich jego strach, ale nie bawiło go to tak jak na początku. 

Rozpad | Tomura Shigaraki✔Where stories live. Discover now