Ep. 14

550 100 79
                                    

Sora cofnął się o krok, nie odrywając wzroku od twarzy Shiro. Niemal identycznej jak jego sama, za wyjątkiem cienkiej blizny biegnącej od prawego ucha do kącika ust. Wolał nie myśleć, w jakich okolicznościach jej się nabawił. Tylko dlaczego on tu był? W tak silnie trzymanym w sekrecie miejscu?

- Sora - odezwał się Shiro. - Co ty tu robisz...? I jak ty wyglądasz? - Starszy chłopak przypatrywał się twarzy swojego rodzeństwa, próbując doszukać się mniej lub bardziej widocznych zranień. - Wszystko w porządku? Chodź, nie powinno cię tu być, zabiorę cię w bezpieczne miejsce - powiedział, wyciągając ku niemu dłoń.

Spodziewał się, że Sora wpadnie w jego ramiona, dziękując losowi, że mogli spotkać się po roku rozłąki, co prawda w dość dziwnych okolicznościach, ale jednak. Najwidoczniej ten długi czas podziałał na nich dwoje, bo młodsze rodzeństwo nie tryskało taką energią i radością na jego widok, jaką się spodziewał. Nawalił tamtego dnia, gdy zdecydował się uciec, nie biorą ze sobą Sory. Dzielił ich tylko rok różnicy, ale był przekonany, że świat na zewnątrz był dokładnie taki, jak przedstawiali rodzice - niebezpieczny i niesprawiedliwy. Shiro wyczuł nadarzającą się okazję i uciekł z domu, stawiając naprawdę wielu ludzi na rozkaz ojca, by go odnaleźć. Bezskutecznie, bo dobrze ukrywał się aż po dziś dzień.

Zamierzał pewnego dnia wrócić po Sorę, uwalniając spod jarzma toksycznie nadopiekuńczych rodziców, ale tylko wtedy, gdy upewniłby się, że podołałby i mógł zapewnić Sorze lepsze warunki niż mieszkanie w zatęchłej kawalerce, jedząc jedynie zupki błyskawiczne.

- Nie zbliżaj się - jęknął Sora, dobywając nóż, jaki wcześniej podarowała mu Toga. Był gotowy go użyć, choćby przeciwko własnemu bratu. - Ani kroku - ostrzegł.

- Co ty... Sora, przecież cię nie skrzywdzę - mówił potulnie Shiro, próbując zbliżyć się do złotookiego, ale zatrzymał się, gdy wyczuł lekkie drżenie ziemi. - Hej... uspokój się, spokojnie...

- Nie podchodź!

- Sora! To ja! Twój brat! - krzyknął.

Czy naprawdę mógł się tak nazwać? Czy brat zostawiłby swoje rodzeństwo w domu pełnym przepychu, gdzie sądzono, że dobra materialne zastąpią zdrową miłość i troskę? Oczywiście, że nie. Przecież sam nie uciekł dlatego, że rodzice odmówili mu kupna ulubionej zabawki. Po prostu uznał, że prowadzone tam życie to nie życie, a zwykła egzystencja, przypominająca wegetację roślin, a Shiro nie zamierzał być tylko podlewaną roślinką. Chciał, aby jego korzenie rozrosły się. Uciekł, bo pragnął innego życia i chciał je też zapewnić Sorze, ale nie mając długo dachu nad głową, że błąkał się po śmietnikach i opuszczonych domach, nie ofiarowałby mu niczego oprócz głodówki i zimnych nocy.

- Zostawiłeś mnie, draniu! Ty dupku! - Sora tupnął nogą, wywołując kolejny nieco silniejszy od poprzedniego wstrząs. - Zostawiłeś mnie tam...

- Wiem, wiem, nawaliłem. Ale mogę to naprawić. Chodźmy, są tu bohaterowie i złoczyńcy, nie jest tu bezpiecznie.

Shiro wyciągnął ku Sorze dłoń, ale szybko zdał sobie sprawę, że na próżno. Nie wybaczono mu. Trochę liczył na to, że zostanie zrozumiany, ale wiedział, jak jego zniknięcie podziałało na ich rodziców, co zapewne przełożyło się na surowsze i pilniejsze strzeżenie Sory. Cofnął rękę i schował ją do kieszeni. Naprawdę nie miał wiele czasu.

- Ja... - zaczął Sora - jestem w Lidze Złoczyńców - dokończył, a Shiro poczuł niewidzialny policzek. Cholernie bolesny. Jego mały skarbek, jego oczko w głowie dołączyło do tej zgrai degeneratów. - Dlatego teraz odejdę... i więcej się nie spotkamy.

- Sora, co ty gadasz?! Powaliło cię?! Złoczyńcy?! 

- Tylko oni mi pomogli! - odkrzyknął Sora. - Oni mnie przygarnęli, kiedy ty mnie zostawiłeś!

Rozpad | Tomura Shigaraki✔Where stories live. Discover now