Epilog

1.6K 87 188
                                    

Otworzyłam oczy i spojrzałam w błękitne niebo. Nad moją głową wisiały chmury; lekkie, śnieżnobiałe, przywodzące na myśl pianę. Przez chwilę przyglądałam się, jak powoli przesuwają się na nieboskłonie. Potem delikatny, ciepły wiatr owiał moje policzki, przynosząc do nozdrzy słodki, malinowy zapach perfum. Znałam go, chociaż nie czułam już od bardzo dawna. Mimo to rozpoznałam woń bez trudu. 

Podniosłam się do siadu i spojrzałam na siedzącą tuż obok mnie dziewczynę. 

— Jovite? — zapytałam ze zdumieniem. 

Dawna przyjaciółka zwróciła na mnie pogodne spojrzenie. 

— Witaj, Juliette. — Jej głos zabrzmiał śpiewnie i melodyjnie, zupełnie tak jak zapamiętałam. 

Siedziałyśmy obok siebie na trawie, tuż obok płynęła leniwie rzeka. 

Wpatrywałam się w Jovite z zupełną pustką w głowie. 

— Co ty tu robisz? — wydusiłam po długiej przerwie, wypełnionej jedynie świergotaniem ptaków.

Cisza nie wydawała się przeszkadzać Jovite. Ze swobodą wzruszyła ramionami.

— Opalam się — odparła, podpierając się na wyprostowanych ramionach i odchylając twarz do słońca. — To naprawdę piękne miejsce, Juliette. 

— Nic nie rozumiem — przyznałam skonfundowana. 

Kolejny promienny uśmiech wpłynął na jej usta. 

— Brakowało nam ciebie. 

— Wam? 

Skinęła potakująco głową. 

Wtedy jakiś błysk przyciągnął moją uwagę. Coś migotało przy wielkiej wierzbie, rosnącej nad brzegiem kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym siedziałyśmy. Gałęzie drzewa spływały miękko aż do tafli wody. 

— Idź. Poczekam tu — zachęciła mnie Jovite. 

Wstałam niczym zahipnotyzowana i ruszyłam przed siebie przyciągana tajemniczym blaskiem jak lunatyczka światłem księżyca. 

Szłam wzdłuż brzegu, niepewnie stawiając kroki. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Spotkanie z byłą przyjaciółką było tak nierzeczywiste, że zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. 

Gdy dotarłam do drzewa, obejrzałam się za siebie. Jovite wciąż tam była. Beztrosko wyciągnęła się na trawie, splatając dłonie pod głową. Światło znów mignęło, ponaglając mnie, przyciągając ponownie moją uwagę.

Weszłam za zasłonę utworzoną z gałęzi wierzby i obeszłam jej gruby konar. Z wrażenie zatrzymałam się w miejscu jak rażona piorunem. Na gałęzi nachylonej do rzeki siedziała mama. To była ona bez dwóch zdań, choć nie przypominała siebie. Miała na sobie długą zdobną suknie w odcieniach turkusu; delikatny materiał spływał łagodną falą do jej kostek. Gęste włosy lśniły w słońcu, twarz mamy była promienna i zdrowa jak nigdy za życia. Migotanie pochodziło ze spoczywającego na jej piersi okrągłego naszyjnika z białym kamieniem, w którym odbijały się promienie słońca. Wyglądała jak rzeczna drzewna nimfa lub bogini. 

Na mój widok mama uśmiechnęła się szeroko i poklepała miejsce na pniu obok siebie. Podeszłam bliżej, chłonąc ją wzrokiem w niemym zdumieniu. Kiedy zupełnie oszołomiona przysiadłam na gałęzi, zacisnęła palce na mojej dłoni. Odwzajemniłam jej uścisk, a po moich policzkach potoczyły się łzy wzruszenia. 

— Mamo — wyszeptałam przez ściśnięte gardło. 

— Jestem z ciebie dumna, kochana — odezwała się, gładząc mnie drugą ręką po włosach. — Świetnie sobie poradziłaś.

Piękna i Bestia [S. Snape & OC]Where stories live. Discover now