Rozdział 1

8.9K 277 58
                                    

Dochodziła północ. Podniosłem się z twardej, zakurzonej pryczy i zbliżyłem do prowizorycznego zlewu. Wsparłem pokryte bliznami dłonie o zimny kamień i spojrzałem na swoją twarz w pękniętym na pół, matowym lustrze. Przejechałem dłonią po krótkich włosach, a potem odkręciłem wodę. Minęło kilka sekund, zanim słaby strumień wydobył się z krótkiej, zielonkawej rury. Nabrałem zimnej, śmierdzącej cieczy w szorstkie dłonie i przemyłem nią twarz, wyczuwając pod palcami poszarpane krawędzie grubej, ciągnącej się od łuku brwiowego do kości policzkowej blizny. Wytarłem skórę poszarzałym ze starości ręcznikiem, a potem stanąłem przy grubych, drewnianych drzwiach z kratą zamiast szyby. Wyjrzałem na ciemny korytarz obracając w palcach złożony nóż myśliwski. Na razie był pusty i cichy, ale już za chwilę wypełnią go krzyki.

To więzienie rządziło się swoimi prawami. Mieściło się w głębi lasu. W miejscu oddalonym od jakiejkolwiek cywilizacji o dziesiątki kilometrów. Skrzętnie ukryte przed uważnymi spojrzeniami wzorowych obywateli. Nie było niczym więcej, jak kilkoma surowymi ścianami, w których zamknięto najgorszych skurwieli, jacy kiedykolwiek chodzili po tej ziemi. Bestii, które były niereformowalne i zbyt niebezpieczne, aby trzymać je w klatkach z innymi zwierzętami.

Szybko mianowano mnie najgorszym ze wszystkich.

Budynek spał w dzień i budził się w nocy, gdy stacjonujący tu strażnicy - często równie sadystyczni, jak więźniowie - wracali do swoich zastraszonych żon i zimnych, przepełnionych przemocą domów. Podczas, gdy wykręcali swoim kobietom ręce, aby wziąć je siłą, tutaj otwierały się drzwi, mające zapewnić ułudę wolności. Więźniowie opuszczali wtedy cele, niczym wybiegające na arenę rozwścieczone tygrysy tylko po co, aby skoczyć sobie do gardeł, a co sobotę dodatkowo zaspokoić potrzeby ciała na kobietach, które dostarczano tu niczym baranki wysłane na rzeź. Oczywiście przychodziły tu z własnej woli - zachęcone kilkoma banknotami - ale rzadko kiedy wychodziły o własnych siłach i nigdy nie pojawiały się po raz drugi. Nad ranem wszyscy - w wyrazie wdzięczności - potulnie wracali do swoich cel.

Wszyscy, którzy przetrwali.

Kilku strażników pojawiło się na korytarzach. Ruszyli tą samą ścieżką, którą pokonywali co wieczór, otwierając po drodze wszystkie mijane drzwi. Jeszcze panowała cisza. Zagłuszały ją jedynie kroki ciężkich butów, oraz zgrzytanie starych, pordzewiałych zamków. Mimo otwartych drzwi, nikt nie opuścił celi. Wszyscy czekali, aż strażnicy wyjdą, zatrzaskując za sobą główną bramę. Gdy rozległo się głuche buczenie oznajmiające, że więzienie zostało zamknięte, pchnąłem drzwi swojej celi i jako pierwszy wyszedłem na korytarz. Tak było od dnia, w którym tu trafiłem. Od dnia, w którym zabiłem mężczyznę przewodzącego tej bandzie zwyrodnialców, gdy chciał ode mnie czegoś, czego nie chciałem mu dać. Odnalazłem w odmętach umysłu wspomnienie tamtego dnia.

Miejsce, do którego trafiłem, w niczym nie przypominało więzienia, w którym spędziłem ostatnie 5 lat. Śmierdziału tu nadgnitym, sfermentowanym jedzeniem, potem i świeżą krwią. Ściany były szorstkie, betonowe i bił od nich przejmujący chłód. Podłogę przecinały płytkie rowki, wyżłobione przez sączącą się nie wiadomo skąd wodę. Powietrze było ciężkie od nagromadzonej wilgoci, a sufity kamiennie i wyjątkowo niskie.

Rozejrzałem się dyskretnie. Pomieszczenie, do którego nas wpuszczono - mnie i innych nowych więźniów - przypominało rozległą, murowaną piwnicę. Moje oczy spoczęły na długim stole, na którym walały się butelki po alkoholu i resztki jedzenia, którymi zajęły się już białe larwy much. Musiały leżeć tu przynajmniej od kilku dni. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowało się kilka ławek, krzeseł i mniejszych, okrągłych stołów. Stare radio, nadtłuczone naczynia, porozwalane karty do gry i kilka pustych paczek po papierosach.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWo Geschichten leben. Entdecke jetzt