Rozdział 13

6.6K 256 33
                                    

W swojej głowie usłyszałam krzyk. Przeraźliwie głośny wrzask, nakazujący mi ucieczkę. Puściłam dłoń dziewczynki i rzuciłam się w stronę drzwi. Gdzieś w tyle słyszałam odgłosy krzątaniny, ale dochodziły jakby z daleka. Miałam tylko jeden cel. Dotrzeć do wyjścia. I prawie mi się udało.

Prawie.

A potem muskularna ręka owinęła się wokół mojej talii brutalnie odciągając od drzwi. Siła uścisku wypchnęła z mojej przepony resztki powietrza, odbierając mi tym samym dech. Moje plecy zderzyły się z szeroką, twardą jak głaz klatką piersiową, a potem odwrócono mnie o 180 stopni.

-Nie! Nie...

Ogromna, szorstka dłoń spoczęła na moich ustach, skutecznie tłumiąc mój krzyk. Moje oczy zaszły łzami. Jak przez mgłę dostrzegłam twarz dziewczynki, którą starszy mężczyzna szarpał za wątłe ramię.

-Maisie! - krzyczał, niemal ją przewracając.

Dziewczynka spojrzała na mnie. Była blisko płaczu. Na jej twarzy pojawił się strach i żal. Zawiodłam ją. Wykorzystałam.

Wbiłam paznokcie w szerokie, poprzecinane sznurami żył przedramię, rozdrapując śniadą skórę. Pod opuszkami czułam drobne, jasne włoski. Wierzgałam nogami, próbowałam krzyczeć, ale wszystko na nic. Mężczyzna zdawał się ledwo zauważać, że mnie trzyma. Uniósł mnie nad ziemię, a potem obrócił sprawiając, że straciłam Maisie z oczu. Pisnęłam żałośnie prosto w jego ciepłą, suchą dłoń, gdy zaczął iść korytarzem. Umierałam z niepokoju. Nie tylko o siebie, ale i o dziewczynkę, która mogła mieć przeze mnie olbrzmie kłopoty. Wcześniej o tym nie myślałam, była przecież tylko dzieckiem, ale gdy zobaczyłam, jak została potraktowana, wyrzuty sumienia przygniotły moją pierś.

Mężczyzna wepchnął mnie do jakiegoś pokoju, a potem puścił. Gdybym nie podparła się o stojące nieopodal biurko, upadłabym. Nie upadłam jednak, więc idąc za ciosem, podjęłam kolejną próbę ucieczki. Zerwałam się w stronę wyjścia z nadzieją, że uda mi się go ominąć i dotrzeć z powrotem na korytarz. Działałam instynktownie. Niestety odniosłam porażkę. Po raz kolejny powstrzymało mnie jego przedramię. Potem sprawnym ruchem pchnął mnie na krzesło. Gdy próbowałam wstać, w ułamku sekundy przed moim okiem pojawiła się lufa pistoletu.

-Wstań, a cię zabiję.

Ten głos... Niski, gardłowy. Zwierzęcy. Tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to on.

Tomas MacCann.

Nie miałam wyboru. Musiałam się poddać. Dalsza walka mogłaby mi tylko zaszkodzić. Przez chwilę siedziałam nieruchomo na krawędzi krzesła. Głowę miałam spuszczoną. W głębi duszy czułam obawę przed tym, co zobaczę, gdy uniosę wzrok. Moja pierś unosiła się gwałtownie, a serce biło szybko i nieregularnie. Rozrywający ból żeber zszedł na dalszy plan.

-Mam z tobą same problemy - warknął, wywołując we mnie drżenie.

Zamarłam, a potem uniosłam głowę.

Tomas MacCann był mężczyzną, którego fizyczność niewątpliwie budziła grozę. Począwszy od potężnej, atletycznej sylwetki, przez surową, nieustępliwą twarz, po spojrzenie, które jeśli miałoby moc zabijania, umierałabym właśnie w katuszach nie raz, nie dwa, a niezliczoną ilość razy.

Był wściekły.

Jego szerokie ramiona unosiły się w rytm zbyt szybkiego oddechu. Krótkie, starannie przycięte, niemalże czarne włosy były zwichrzone, a stalowo szare - a może bardziej srebrne - oczy przywodziły mi na myśl pochmurne niebo na kilka sekund przed burzą. I właśnie zacznały ciskać pioruny.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz