Rozdział 12

5.6K 236 25
                                    

 Śniło mi się, że jestem w domu. Że budzę się rano, a na krześle siedzi babcia. Wita mnie uśmiechem, za którym kryje się cała gama emocji. Przeszłość, historia, doświadczenie. Czułość, siła, bezpieczeństwo. Wstaję i podchodzę do stołu, aby zjeść z nią śniadanie. Mój żołądek podskakuje z radości na widok naleśników obficie polanych sosem klonowym i różnych owoców - borówek, truskawek i kiwi. Siadam na sąsiednim krześle. Babcia podsuwa talerz pod mój nos. "Jedz, Carmen. Jedz" - mówi. Z jej oczu bije ciepło i miłość. Zaczynam jeść w momencie, w którym do pokoju wchodzi tata. Kładzie dłonie na moich ramionach, a potem czule całuje mój policzek. Jego wzrok - często surowy - dziś jest wyjątkowo łagodny. Otwiera okno, wpuszczając do mojej sypialni promienie porannego słońca. Za szybą rozciąga się cudowny widok na góry i skryte wśród nich jeziora.

Potem słyszę rytmiczne pikanie.

Co to za dźwięk? - myślę.

Tak bije twoje serce, Carmen - głos ojca jest wyraźny, ale po chwili rozpływa się.

Obraca w pył. Tak samo jak cały on, siedząca przy stole babcia i ciepłe jedzenie.

Otwieram oczy. To nie dom - nie mam co do tego wątpliwości. To miejsce - choć sterylnie białe - jest czarne od unoszącego się w powietrzu zła. Nie znam tego pokoju. Leżę na wąskim, szpitalnym łóżku, a moje ciało okrywa ciężka, jasna kołdra. Oprócz łóżka nie ma tu zbyt wielu mebli. Jedynie mała szafka i niewielki, okrągły stół z dwoma krzesłami. Zupełnie inny, niż w moim śnie.

Gdy próbowałam się ruszyć, moje ciało przeszył ból. Promieniował od żeber i odbijał się echem w moich skroniach. Nie mniej bolało mnie ramię. Próbowałam unieść głowę, ale natychmiast porzuciłam te próby. Opadłam na poduszkę. Miękką i ciepłą. Zacisnęłam powieki, a potem wzięłam trzy głębokie oddechy - na tyle, na ile pozwalały mi obite żebra. Chciałam zbadać je dłońmi, ale zdałam sobie sprawę, że mam unieruchomione ręce. Ktoś przymocował je grubymi pasami do ramy łóżka.

Moją uwagę przykuł niespodziewany ruch po prawej stronie. Do pokoju weszła młoda kobieta. Miała słomkowe, związane w koński ogon włosy, jeansy i jasny sweter. Gdy na mnie spojrzała, przystanęła.

-Wstałaś - stwierdziła tylko, szybko odzyskując jasność umysłu. -Jak się czujesz? - spytała podchodząc bliżej.

Posłałam jej nieufnie spojrzenie, które przyjęła obojętnie.

Chwyciła leżącą na szafce kartę i przejrzała jej zawartość. Gdy zbyt długo zwlekałam z odpowiedzią, odezwała się.

-No? Dobrze? Źle? Coś cię boli? - dopytywała tonem, który jasno dał mi do zrozumienia, że tak naprawdę ma gdzieś moje samopoczucie.

-Głowa i żebra - odparłam w końcu.

Przytaknęła.

-Są stłuczone. Na szczęście nie złamane.

Na szczęście.

-Dam ci coś - oznajmiła.

Napisała coś w karcie, a następnie zatrzasnęła ją i odłożyła z powrotem na szafkę.

-Trochę jeszcze pośpisz, a jak wstaniesz, powinnaś czuć się lepiej - wyciągnęła z szafki strzykawkę i nim zdążyłam zaprotestować, wysłała mnie w objęcia Morfeusza.

***

Siedziałem wygodnie w fotelu obserwując znudzonym wzrokiem, jak Ranald pochyla się nad swoją córką - Maisie.

-Pobaw się chwilę sama, dobrze? Muszę porozmawiać z Tomasem. Niedługo do ciebie wrócę - rzekł, a potem skierował ją w stronę wyjścia z gabinetu i odprawił lekkim pchnięciem w ramię.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now