Rozdział 47

4.8K 198 18
                                    

W szpitalnej sali panowała ciemność. Drobne ciało Carmen skryte było pod cienkim, białym przykryciem. Widziałem dokładnie zarys jej szczupłych nóg, płaskiego brzucha i wypukłości piersi. Ręce były wyciągnięte na prześcieradle i przylegały do jej boków. Z lewej dłoni wystawał wenflon, do którego przymocowana była kroplówkaa. Kilka maszyn czuwało nad funkcjami życiowymi. Miarowe bicie jej serca zadziałało na mnie kojąco.

Żyła.

Tylko to się liczyło.

Podszedłem bliżej i musnąłem palcem jej dłoń.

-Powinna być taka zimna? - spytałem szeptem, bojąc się, że mógłbym ją obudzić.

Klara posłała mi wyrozumiały uśmiech.

-Nie martw się. Jej stan jest stabilny.

Stabilny... Co to do cholery miało znaczyć.

-Nic nie zagraża jej życiu - dodała Klara, jakby czytała mi w myślach.

-Kiedy się obudzi?

Wzruszyła ramieniem.

-Może się obudzić w każdej chwili, ale wiadomo, że najlepszym lekarstwem jest sen, więc im więcej śpi, tym szybciej jej organizm dojdzie do pełni sił.

Przytaknąłem, a potem zapadła cisza.

Staliśmy przez chwilę w milczeniu, które ostatecznie przerwała Klara.

-Zostawię was samych - oznajmiła cicho, a potem wyszła.

Gdy drzwi się za nią zamknęły, przysiadłem na brzegu łóżka. Ponownie dotknąłem dłoni Carmen. Gdy oplotłem jej palce swoimi, drgnęła, ale się nie obudziła. Drugą ręką odgarnąłem zbłąkany kosmyk z jej policzka. Carmen rozchyliła pełne, różowe usta, ukazując krawędzie śnieżnobiałych zębów. Instynktownie odwróciła twarz w stronę mojej dłoni, jakby ten dotyk sprawił jej przyjemność. Pogładziłem jej gładką skórę. Ciche westchnienie opuściło jej wargi. Gdy zaczęła się wiercić, zabrałem dłoń. Nie chciałem jej obudzić.

Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w jej spokojną, pogrążoną we śnie twarz. Była zarumieniona. Oddychała głęboko i gładko. Nie znalazłem nic, co mogłoby mnie zaniepokoić. Co mogłoby świadczyć o tym, że wydarzy się coś złego.

Wtedy, gdy niosłem jej ciało do helikoptera, w mojej głowie pojawił się obraz Simona, który odszedł na moich rękach. Jej ciało było podobnie bezwładne i jeszcze nigdy w całym moim jebanym życiu nie byłem tak przerażony, jak w tamtym momencie.

Pochyliłem się nad nią i przez kilka sekund napawałem się ciepłem jej ciała. Tak, była ciepła. Nie zimna. Ciepła. Złożyłem długi pocałunek na jej czole, a potem wstałem. Powinna odpoczywać. Nabrać sił, które pozwolą jej stanąć twarzą w twarz z niełatwą rzeczywistością. Gdybym mógł, odsunąłbym ją od tego wszystkiego. Wymazał każde bolesne wspomnienie, ale nie mogłem. Jedynym sposóbem, w jaki mógłbym ją ochronić było kłamstwo, a tego robić nie chciałem. Oszukiwano ją zbyt długo, zbyt wiele razy. Prawda była jak drzazga, której nie da się wyciągnąć, ale mogliśmy nauczyć się z nią żyć.

Carmen i ja.

Razem.

***

Obserwowałam przezroczysty worek, zawieszony na metalowym stojaku. Bezbarwny płyn, kropla po kropli, spływał do rurki, która podłączona była do wenflonu. Poruszyłam dłonią, ale nie poczułam bólu. Kropla zaschniętej krwi zabarwiła biały plaster na moim śródręczu. Odwróciłam wzrok. Moja szyja wciąż była obolała. Mówienie i przełykanie wywoływało dyskomfort, ale silne leki przeciwbólowe wzorowo spełniały swoją rolę. Obróciłam głowę, przytulając policzek do miękkiej poduszki.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz