Rozdział 33

4.5K 209 36
                                    

Trzy kolejne dni okazały się bardzo... przyjemne. Po śniadaniu spędzałam czas z Jinny. Zazwyczaj na dworze. Pogoda się poprawiła, więc dużo spacerowałyśmy. Każda godzina spędzona na świeżym powietrzu sprawiała, że wyspa wydawała mi się... bliższa. Mniej zagadkowa. Im więcej odkrywałam, tym większy zachwyt we mnie wzbudzała. Rześkie powietrze, nieograniczona zieleń, wysokie drzewa i ciągnące się między nimi kręte dróżki, a także liczne, porośnięte mchem skały tworzyły spójny, surowy, a zarazem magiczny krajobraz.

Po obiedzie Keddy wiózł mnie do stajni. Tam czekał na nas Morgan, który po pierwszych zajęciach zapytał, czy mógłby towarzyszyć nam w lekcjach. Oczywiście nie miałam nic przeciwko. To był jego sposób, aby wyrwać się choć na chwilę z domu i spędzić ten czas w miejscu, które uwielbiał. Przy okazji mógł pośmiać się z moich niezdarnych ruchów. Czasem opowiadał mi o tym, co pominął Tomas, czyli sprzęcie jeździeckim i czyszczeniu koni. Oczywiście robił to, siedząc na ławce, bo wciąż musiał unikać wysiłku fizycznego.

Chwilę później dołączał do nas Tomas, który okazał się wyjątkowo cierpliwym nauczycielem. Mimo że nie śmieszyły go sytuacje, które mnie i Morgana rozbawiały do łez, to czułam, że nie ma nic przeciwko marnowaniu czasu na nasze lekcje. Trzymał się z boku i jak zwykle był oszczędny w słowach, ale nieustannie mnie obserwował. Byłam tego świadoma. Każdej jednej minuty.

Dziś, po trzech dniach intensywnego szkolenia, po raz pierwszy mieliśmy wyjechać poza wybieg. Ja i on. Keddy przygotował nasze konie do jazdy i nie chcąc tracić czasu, zajęliśmy miejsca w siodłach. Opuściliśmy stajnię i wolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę prowadzącej między skały dróżki. Szłam pierwsza, ale wyraźnie czułam za sobą obecność Arsena i jego właściciela. Gdy ścieżka zrobiła się szersza, Tomas zrównał się ze mną. Zerknęłam na niego z ukosa. Granatowy bezrękawnik chronił go przed chłodnym wiatrem, tak samo jak mnie jasna bluza z kapturem. Powietrze mierzwiło jego gęste, nieco dłuższe na górze włosy. Oczy miał zmrużone, uważnie skanujące otoczenie, a wargi zaciśnięte. Może coś go trapiło, a może zirytowało. Może jedno i drugie, a może nic... Tomas MacCann był jak zamknięta na kłódkę księga, do której ktoś zgubił klucz. Zapewne on sam. Celowo. Mimo to odniosłam wrażenie, że poszczególne kartki zaczęły wymykać się twardej okładce i odsłaniać poszczególne litery, a może nawet słowa. To jednak było za mało.

Odwróciłam głowę, podziwiając przyrodę z innej perspektywy. Wyższej. Poza tym zdałam sobie sprawę, że tej drogi jeszcze nie zdążyłam poznać.

-Wyspa jest zniewalająca. Od jak dawna należy do twojej rodziny? - spytałam.

-Od kilku pokoleń. Mój prapradziadek wygrał ją w... pokera.

Gwałtownie zwróciłam głowę w jego kierunku.

-Naprawdę?

Przytaknął, a jego oczy złagodniały.

-Potem omal jej nie stracił. W taki sam sposób.

Zaśmiałam się.

-Miał szczęście. Utrata wyspy zapewne bolałaby przez całe życie. Za takimi miejscami niemożliwie się tęskni i nie sposób wyrzucić ich z głowy - oznajmiłam, zerkając w stronę wybrzeża.

-Masz takie miejsce? - mruknął.

-Nie - odparłam bez zawahania.

Oczywiście tęskniłam za domem, ale nie w ten sposób. Mój dom był po prostu budynkiem. Wielkim budynkiem na obrzeżach Londynu, w którym zbyt często panowała pusta cisza, a w zakamarkach czaiły się demony przeszłości - ból po utracie matki, samotność i bycie niewidzialnym dla otoczenia jako dziecko, które nigdy nie miało głosu. Domek, w którym ukryłam się z ojcem tuż przed... pojawieniem się Tomasa MacCanna też miał swoje mroczne oblicze, więc nie - nie odnalazłam jeszcze mojego miejsca. Wiedziałam też, że nigdy go nie znajdę. Po prostu będę musiała je sobie stworzyć.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz