Rozdział 6

5.9K 259 17
                                    

Dom letniskowy, w którym ukrył się Ian Cole, umiejscowiony był kilkaset metrów od stromego klifu, którego podnóże obmywały wzburzone fale. Z drugiej strony otaczał go las. Prezentował się skromnie. Prosta, oblepiona kamieniem konstrukcja ze spadzistym dachem.

On naprawdę myślał, że go tu nie znajdę.

Odpaliłem papierosa w oczekiwaniu, aż wróci mój zwiadowca. Camdan otworzył bagażnik skrytego między drzewami samochodu i zaczął rozpinać torby z bronią. Keir dołączył do niego i razem zaczęli opróżniać ich zawartość. Reszta mężczyzn bezszelestnie przygotowywała się do drogi. Zapinali pasy, zakładali noktowizory i rozciągali rozleniwione po dwudniowej podróży mięśnie.

Nagle dostrzegłem zbliżający się ku nam ciemny kształt. Roger.

-Dwóch przy wejściu, dwóch na tyłach, dwóch nieustannie robi obchód wokół domu. W środku widziałem jednego, ale może być ich więcej, nie jestem pewien - oznajmił.

Lokalizacja, w której znajdował się londyński dom Iana, była mi znana, ale przynajmniej miała odpowiednie zabezpieczenia. Tutaj musiał powierzyć swoje życie w ręce ludzi. Ja też miałem swoich. Mógł się łudzić, że go nie znajdę, ale aż ciężko mi było uwierzyć, że człowiek z jego doświadczeniem mógłby się tak mocno pomylić.

Rzuciłem niedopałek na wilgotne podłoże, a potem się uzbroiłem.

-Zdejmijcie ich, a potem zostańcie na zewnątrz. Do środka wejdę sam.

-Wejdę z tobą... - zaczął Braden.

-Nie.

-Nie wiadomo, ilu mężczyzn jest w środku - zmarszczył brwi.

-To moja sprawa, Braden - warknąłem, a potem skinąłem na chłopaków.

Ruszyliśmy w stronę domu. Pozwoliłem im się wyprzedzić, a gdy doszliśmy do skraju lasu zatrzymałem się. Obserwowałem jak wchodzą na teren posiadłości, a potem do moich uszu dotarły przytłumione dźwięki szamotaniny, które ucichły równie szybko, jak rozbrzmiały.

Kilka minut później teren był czysty. Stanąłem przed niewielkimi drzwiami, a gdy nacisnąłem na klamkę, ustąpiły. Moje oczy padły na strażnika. Stał przy kuchennym blacie zwrócony do mnie tyłem. Musiał słyszeć dźwięk otwieranych drzwi, ale mimo to się nie obrócił.

-Spokój? - spytał skręcając papierosa.

Tak, spokój.

Ruszyłem w jego stronę. Brak odpowiedzi musiał wzbudzić w nim czujność, bo spojrzał przez ramię. Było już jednak za późno. Moje ręce chwyciły jego głowę, a potem szybkim ruchem skręciłem mu kark. Złapałem go za bluzę, aby uciszyć dźwięk padającego na ziemię ciała. Wtedy z pokoju wyszedł inny mężczyzna. Jego oczy rozszerzyły się na mój widok, nim jednak zdążył podnieść alarm wycelowałem broń z tłumikiem i strzeliłem prosto w jego lewe oko.

Stałem przez chwilę w miejscu, rozglądając się po klasycznie urządzonym wnętrzu. Gdy nikt więcej się nie pojawił, skierowałem się w stronę schodów. Wszedłem na górę. Granatowy dywan sprawił, że nawet ja nie słyszałem swoich kroków.

Na piętrze były dwa pokoje. Spojrzałem na drzwi. Jedne były czyste, drewniane. Drugie zdobiły rysunki, stworzone niewprawną ręką dziecka. C A R M E N. Krzywe literki oplecione były kolorowym, kwiecistym wzorem.

Wszedłem do pierwszej sypialni. Sypialni Iana Cole'a. Leżał na łóżku, w pozycji na wznak. Spał spokojnie, pogrążony w nieświadomości. Postarzał się, od kiedy widziałem go po raz ostatni. Jego włosy posiwiały, a śniadą skórę na twarzy poprzecinały głębokie bruzdy. Byłem wtedy dzieckiem, a on udawał przyjaciela rodziny.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now