Siedziałam na taborecie. Taborecie o niewielkich rozmiarach, ale bynajmniej nie skromnym. Każda z jego czterech nóg była ręcznie rzeźbiona i pokryta grubą warstwą złota. Górną, miękką część obito czerwonym kaszmirem.
Przede mną stał fortepian. Złoty, ogromny, dumny. Prezentował się zjawiskowo. Majestatycznie. Utkwiłam wzrok w czarno-białych klawiszach. Uniosłam dłonie i musnęłam je opuszkami palców. Były gładkie i śliskie w dotyku.
W sali balowej panowała cisza. Głęboka, przepełniona ekscytacją. Na mój ruch oczekiwało blisko sto osób. Sto wpływowych, groźnych, obrzydliwie bogatych osobistości - znajomych mojego ojca.
Nie widziałam ich, ale wyraźnie czułam ich obecność. Tkwiłam na środku dobrze oświetlonej, imponujących rozmiarów sceny, niczym cenny obraz na ścianie w muzeum, podczas gdy cała reszta sali pogrążona była w intymnym mroku.
Moje palce poruszyły się nerwowo, a potem rozpoczęły wedrówkę po klawiszach. Prawo, lewo, szybko, wolno. Z instrumentu wydobyła się melodia, która poszybowała wysoko w górę, a potem spłynęła na widownię, otulając ją niczym gęsta jak mleko mgła. Kołysała, pobudzała wyobraźnię, wprowadzała w trans.
Na mnie działała równie mocno. Unosiła mnie, aby potem zepchnąć w dół. Koiła, aby chwilę później pobudzić. Moje brwi marszczyły się i unosiły na zmianę, wraz ze zmieniającą się melodią. Ta podróż po emocjach trwała i trwała, a gdy wydawało się, że dobiega końca, rozbrzmiewały nowe dźwięki.
W końcu jednak musiała się skończyć. Mój palec wskazujący spoczął na ostatnim klawiszu, a potem zapadła cisza. Trwała kilka długich sekund, dopóki zgromadzeni nie zaczęli wracać do rzeczywistości. Rozbłysły światła, a tłum zaczął klaskać. Na początku nieśmiało, jakby z niedowierzaniem, a potem coraz głośniej. Krzesła szurały, gdy ludzie zaczęli podnosić się z miejsc. Kilka osób gwizdnęło nawet przeciągle.
Ja również wstałam. Szeroki uśmiech przyozdobił moją pokrytą idealnym makijażem twarz. Splotłam ze sobą dłonie, a potem skłoniłam się pokornie. Moja złota, obcisła suknia mieniła się w świetle żyrandoli.
Poczekałam jeszcze chwilę, a gdy brawa zaczęły cichnąć, ruszyłam w stronę schodów, którymi powoli - krok po kroku - zeszłam ze sceny. Na dole czekał na mnie mój ojciec. Rozpromieniony, dumny, z rękoma wyciągniętymi w moją stronę. Ujął pewnie moje dłonie, gdy tylko pojawiły się w zasięgu jego ramion, dzięki czemu pokonanie dwóch ostatnich stopni w wysokich szpilkach, które miałam na stopach, stało się zdecydowanie łatwiejsze. Złożył pełen szacunku i ojcowskiej miłości pocałunek na moim prawym, a zaraz potem lewym policzku i wypinając pierś podprowadził mnie do stolika umiejscowionego w samym centrum sali.
-Moi drodzy przyjaciele - rzekł przerywając toczącą się rozmowę. -Część z was już miało zaszczyt ją poznać, część jeszcze nie. A więc oto i ona, moja największa duma - spojrzał na mnie czule - radość mojego życia - podkreślił z mocą - moja córka, Carmen - zakończył posyłając towarzystwu elegancki uśmiech.
Nie było osoby, która by go nie odwzajemniła, błyskając przy tym białymi zębami. Następnie zaczęli wstawać. Kobiety przywitały mnie stonowanymi pocałunkami w oba policzki, a mężczyźni ucałowali moje dłonie. Część z nich kojarzyłam z widzenia, reszta to zupełnie nowe twarze. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Mój ojciec otaczał się wieloma ludźmi, ciężko było za nim nadążyć. Zresztą, po co?
-To... - zaczęła jedna z kobiet wskazując scenę, na której grałam kilka minut temu. -Było niesamowite. Nigdy nie słyszałam czegoś takiego - przyznała z zachwytem.
Zauważyłam ślad po łzie na jej pokrytym pudrem policzku.
Uśmiechnęłam się grzecznie.
-Dziękuję.
JE LEEST
Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONE
RomantiekMężczyzna zawładnięty żądzą zemsty. Kobieta, która stała się karą za wyrządzone krzywdy. Dwie rodziny, jedna wojna, morze krwi. Tomas został skazany za morderstwo swoich najbliższych, którego nie popełnił. Gdy wychodzi na wolność, przyświeca mu je...