Rozdział 18

4.8K 180 10
                                    

Następnego dnia o godzinie, o której nikt nigdy do mnie nie przychodził, otworzyły się drzwi. W wejściu stanęła uśmiechnięta Jinny. Towarzyszyły jej dwie inne kobiety. Były do siebie tak podobne, że musiały być spokrewnione. Obie miały ciemne włosy, poprzeplatane złocistymi pasemkami i orzechowe, ciepłe oczy. Były jednakowego wzrostu i gdyby nie różnica wieku, mogłyby uchodzić za siostry bliźniaczki.

-Carmen... - zaczęła Jinny kojącym głosem, ale starsza z kobiet przerwała jej uniesieniem ręki.

Potem posłała jej spojrzenie mówiące "spokojnie, zajmę się tym, nie martw się", a następnie przeniosła je na mnie. Zlustrowała moje włosy, twarz, a potem ciało. Nie byłam pewna, czy była świadoma, jak bardzo oceniający ton przybrał jej wzrok. Jej twarz o łagodnych rysach przyozdobił dobroduszny uśmiech.

-Witaj, Carmen. Nazywam się Innes Devlin, z domu MacCann - rzekła, patrząc na mnie znacząco. -A to moja córka, Alana.

Zerknęłam niepewnie na Jinny, ale jej dodający otuchy uśmiech zapewnił mnie, że nie mam się czego obawiać.

-Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Może usiądziemy? - wskazała dłonią na mały stolik z dwoma krzesłami.

Nie miałam pojęcia, o czym ta kobieta mogłaby chcieć ze mną rozmawiać, ale to i tak nie miało znaczenia. Nie mogłam przecież odmówić.

-Wczoraj, gdy rozmawiałam z moim mężem, Bradenem, powiedział mi bardzo ciekawą rzecz - utkwiła we mnie oczy.

Spięłam się pod jej bacznym spojrzeniem.

-Podobno grasz na fortepianie? - uniosła idealnie wydepilowane brwi.

Moje milczenie musiała uznać za potwierdzenie. A może wcale nie oczekiwała odpowiedzi.

-Musisz być naprawdę dobra, skoro twoja gra tak przypadła Tomasowi do gustu. Niełatwo go czymkolwiek poruszyć - uśmiechnęła się pod nosem.

Gdy wciąż milczałam, westchnęła.

-Dobrze, powiem wprost. Gdy Tomas wróci, odbędzie się przyjęcie. Dla niego to tylko biznesowe spotkanie, ale ja zamierzam sprawić, że oprócz tego będzie miło. Rozumiesz, co mam na myśli? - spytała, ale najwidoczniej nie spodziewała się odpowiedzi, bo po kilku sekundach zaczęła mówić dalej. -Dobre jedzenie, dekoracje, te sprawy - wzruszyła ramieniem. -I, oczywiście, muzyka - spoważniała. -Bardzo bym chciała, żebyś zagrała na przyjęciu.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Miałam zagrać na przyjęciu organizowanym przez Tomasa MacCanna? Czy ta kobieta zdawała sobie sprawę, o co tak naprawdę mnie prosi? Jeśli w ogóle można to było nazwać prośbą, bo obie wiedziałyśmy, że należało to odczytać jako rozkaz.

Moje spojrzenie stwardniało.

-Oczywiście, możesz zażądać czegoś w zamian - zapewniła pospiesznie.

Cichy śmiech, który wydostał się z moich ust, przepełniała gorycz.

-Rozumiem, że powrót do domu nie wchodzi w grę? - powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Kobieta przekrzywiła nieco głowę.

-Przykro mi, ale na to akurat nie mam wpływu.

Gdy nasze spojrzenia się splotły, nie zauważyłam w jej oczach złości.

-Ale co powiedziałabyś na... wychodzenie z budynku bez ograniczeń? - zaproponowała, splatając ze sobą dłonie.

Zacisnęłam usta w cienką linię. Zaskoczyła mnie.

-Z kimś, oczywiście - dodała po chwili. -I tylko do powrotu Tomasa. Potem nie mogę niczego obiecać.

Cóż. Skoro i tak prawdopodobnie nie mogłabym jej odmówić, to byłabym głupia, gdybym nie skorzystała z oferty. Te kilka dni na świeżym powietrzu umożliwiłoby mi lepsze poznanie wyspy. Może udałoby mi się znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Coś, co dałoby mi chociaż cień szansy na ucieczkę.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora