Rozdział 41

4K 212 38
                                    

 Przespałam całą noc i następnego dnia czułam się zdecydowanie lepiej. Odważyłam się nawet na chwilę wyjść na pokład i zjeść kawałek suchego pieczywa. Plastry zdały egzamin, ale wolałam nie ryzykować i większą część dnia spędziłam w sypialni. Często przysypiałam, zmęczona tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru i czas zleciał mi bardzo szybko.

Im bliżej celu byliśmy, tym większe stawało się moje zdenerwowanie. Gdy dobiliśmy do Londyńskiego portu, wybiła godzina 19:00. Tomas pomógł mi wyjść na stały ląd, gdzie już czekał na nas samochód. Gdy ruszyliśmy w dalszą podróż, pochłaniałam znajomy krajobraz jak ktoś, kto spędził wiele lat w zamknięciu. Braden, Camdan i Tomas przez większą część czasu milczeli, a w powietrzu można było wyczuć narastające napięcie. Gdy za oknem zaczęło szarzeć, odezwałam się.

-Gdzie tak właściwie jedziemy?

-Claridge's - odparł Tomas.

Claridge's. Ulubiony hotel mojej babci.

Na miejsce dojechaliśmy w niecałą godzinę. Gdy wysiadłam na ruchliwą ulicę, zaatakowały mnie znajome dźwięki tętniącego życiem miasta. Neony krzyczały jaskrawo ze szczytów przeszklonych wieżowców, a taksówki nieustannie na siebie trąbiły. Zabawne. Wcześniej nigdy nie zwróciłam na to uwagi, ale po ciszy panującej na wyspie, teraz wszystko zdawało mi się zbyt głośne. Zaczęłam nerwowo bawić się palcami.

Braden wymienił z Tomasem milczące spojrzenie, a potem razem z Camdanem ruszyli przodem w stronę wejścia do hotelu. Claridge's był oświetlony tak samo, jak zawsze, ale nikt nie kręcił się w pobliżu szerokich, przeszklonych drzwi. Dziwne.

Tomas położył dłoń w dole moich pleców. Gdy na niego spojrzałam, zachęcająco skinął głową. Zmusiłam nogi do ruchu i już po chwili znaleźliśmy się w środku. Wkroczyliśmy do pustego lobby. Nie było tu żywej duszy, żadnego pracownika. Poczułam, jak włoski na moim karku stają dęba. Objęłam wzrokiem podłogę, która przywodziła na myśl szachownicę, kremowe ściany, na których wisiały liczne obrazy i wysoki, zdobiony sufit, z którego zwisał bogaty żyrandol.

Gdy przemierzaliśmy hol, odgłos naszych kroków niósł się echem. Minęliśmy ustawiony po prawej stronie okrągły stół, wykonany z ciemnego drewna, przy którym stały dwa fotele w stylu art déco. Po lewej stronie znajdował się beżowy, kwadratowy kominek, wbudowany w ścianę. Nad kominkiem wisiało sporych rozmiarów lustro w pięknej, złotej ramie. Mignęło w nim moje odbicie, ale natychmiast odwróciłam wzrok.

Przeszliśmy pod sklepieniem w kształcie łuku. Na wprost nas znajdowała się ogromna rzeźba, na szczycie której widniał wazon pełen białych róż.

-Zaczekajcie - odezwał się nagle Braden przytłumionym głosem.

Tomas zatrzymał mnie wpół kroku, wyciągając przede mnie dłoń. Szybko odnalazłam równowagę. Moje serce rozpoczęło galop, a dłonie zwilgotniały z nerwów. Zaczynałam się niecierpliwić. Stanęłam na palcach, starając się dostrzec coś więcej, niż plecy Bradena i wtedy ją zobaczyłam.

Babcia wyszła zza rzeźby. Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn. Jeden był w średnim wieku, zbliżonym do Bradena, a drugi zdecydowanie młodszy. Możliwe, że nawet młodszy ode mnie. Kojarzyłam ich jedynie z widzenia. Nie miałam wątpliwości, że byli to ludzie mojego ojca, choć nie należeli do jego najbardziej zaufanego grona.

Gdyby tak było, zginęliby tamtej nocy.

Babcia wydawała się jeszcze drobniejsza, niż ją zapamiętałam. Schudła, a źle dobrane ubrania jedynie potęgowały to wrażenie. Prosta, jasnoszara spódnica powiewała luźno wokół jej nóg, podobnie jak dopasowana do niej marynarka, która przypominała worek. Mimo to prezentowała się elegancko. Jej głowę zdobił jasny kapelusz, pod którym skryła siwe włosy, zaczesane w kurtuazyjnego koka. Gdy uniosła podbródek, dostrzegłam jej surową twarz i twarde spojrzenie, które podkreślał mocny makijaż. Pomalowane różową szminką usta były ściągnięte.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now