Rozdział 7

6.1K 242 18
                                    

Widziałem, jak jej stopa dotyka stromej krawędzi.

Widziałem, jak zerka nerwowo przez ramię.

Widziałem, jak skacze.

Nie doceniłem jej. Byłem pewny, że za mną wyjdzie. Czemu po prostu nie wyciągnąłem jej spod tego jebanego łóżka? Czekałem na nią, dopóki nie usłyszałem głosu Bradena. Zbiegłem schodami na dół, ale ona już była daleko. Napędzana adrenaliną, okazała się trudna do dogonienia. Mimo to biegłem, prowadzony dochodzącymi z oddali głosami moich ludzi. Pomiędzy drzewami majaczyły słabo widoczne, punktowe źródła światła.

Gdy dotarłem na miejsce i zobaczyłem ją na skraju urwiska, świeciła jasno niczym gwiazda polarna. Światło księżyca odbijało się od jej zroszonej potem skóry. Jej długie włosy były potargane przez wiatr i gonitwę. Oczy i usta lśniły w ciemności. Jej nagą skórę okrywała jedynie skromna koszula nocna.

Wyraz jej twarzy podpowiedział mi, co zamierza.

Wiedziałem, że skoczy.

A ja potrzebowałem jej żywej.

Znów zacząłem biec. Dopiero wtedy pozostali zdali sobie sprawę z mojej obecności.

-Tomas...? Tomas!!! - krzyk Bradena rozniósł się echem.

Nie zdążył mnie zatrzymać. Moje stopy oderwały się od podłoża i zacząłem spadać. Silny wiatr przykleił ubrania do mojego ciała. Gdzieś pode mną mignęła ludzka sylwetka, ale nie widziałem jej zbyt wyraźnie. Potem wbiłem się we wzburzoną czarną otchłań. Poczułem przejmujące zimno, które wdarło się pod moją skórę i dotarło aż do kości. Kłuło, niczym tysiące mikroskopijnych igieł. Nie miałem na to czasu. Otworzyłem oczy, ale dostrzegłem jedynie mrok. Zmusiłem mięśnie do pracy i zacząłem schodzić niżej. Niżej i głębiej. Coraz dalej od powierzchni, aż w końcu ją zobaczyłem. Była nieprzytomna. Tonęła. Prąd bezlitośnie ciągnął ją w dół. Chwyciłem jej szczupłe palce w ostatniej sekundzie. Z całych sił poderwałem ją w górę, walcząc z kończącym się tlenem. Objąłem jej drobne ciało w pasie i zacząłem płynąć ku powierzchni.

Dziesięć metrów. Pięć. Metr.

Moje płuca wypełniło powietrze. Przetarłem dłonią mokrą twarz, jednocześniej przyciskając mocniej do siebie bezwładne ciało dziewczyny. Była nieprzytomna. Być może nie żyła. Kurwa. Wysoka fala uderzyła w nas z impetem, znów pchając w bezkresną głębię. Tym razem wydostałem nas ponad powierzchnię zdecydowanie szybciej. Całe życie miałem styczność z różnymi morzami i oceanami. Woda była moim żywiołem. I nie zawsze była spokojna.

Zacząłem uparcie brnąć w stronę brzegu. Czekała mnie walka. Walka o każdy metr. Wiedziałem, że gdy minę skalną ścianę, moim oczom ukaże się wysypana gruboziarnistym piaskiem plaża. Dzieliła mnie jednak od niej spora odległość. Lodowata woda odbierała dech i po kilku minutach zacząłem tracić czucie w palcach. Zacisnąłem zęby. Ciało dziewczyny było tak drobne, że momentami nie byłem pewny, czy wciąż je trzymam. Unoszące się na wodzie włosy łaskotały moje przedramię.

Wtedy przez szum wściekłych fal, przedarł się warkot silnika. Obróciłem głowę. W moją stronę zmierzała mała motorówka. Rozpędzona bezlitośnie przecinała fale.

-Tomasie! - usłyszałem krzyk Keira.

Kilka sekund później zatrzymał się metr od nas. Podbiegł do brzegu i zapierając się kolanem, wyciągnął dłonie w naszą stronę.

-Bierz dziewczynę - warknąłem przez zaciśnięte zęby.

Keir przytaknął. Gdy pchnąłem ciało w jego stronę, złapał ją za ramiona i jednym ruchem wciągnął na pokład. W tym samym momencie złapałem za srebrne belki i podciągnąłem się w górę, wynurzając się w mętnej wody. Przerzuciłem prawą nogę przez barierkę, a potem opadłem na podłogę, klękając przy nieruchomej postaci. Ułożyłem palec wskazujący i środkowy na jej szyi szukając pulsu. Była blada. Śmiertelnie blada, mimo śniadej karnacji, którą odziedziczyła po ojcu. Jej pełne, wyraźnie wykrojone usta były sine. Włosy okleiły twarz i ciało, niczym macki meduzy. Odgarnąłem je. No dalej! - poganiałem ją w myślach.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now