Rozdział 45

4.2K 236 59
                                    

 W drodze na lotnisko usilnie próbowałam dodzwonić się do Jinny. Uparcie nie odbierała. Gdy wsiadałam do samolotu, cała trzęsłam się z nerwów. Martwiłam się o ojca, ale jeszcze bardziej o Tomasa, który nie był świadomy nadchodzącego zagrożenia. Jeśli z ręki mojego ojca stałoby się coś złego... nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Każda sekunda była na wagę złota. Po ponad godzinie wylądowaliśmy w Glasgow. Tam już czekał na nas samochód, za którego kierownicą siedział przyjaciel Jeremy'ego. Ruszyliśmy w drogę do Skelmorlie, gdzie Dave miał zacumowaną łódź. Zajmował się rybołóstwem, więc znał te wody, jak własną kieszeń. Gdy w rozmowie padło nazwisko Tomasa, wyraźnie się spiął i już myślałam, że odmówi nam pomocy, ale ostatecznie z jego ust wydostało się krótkie "wiem, która to wyspa". Mimo to nie przestawałam bombardować telefonu Jinny. Odebrała w momencie, w którym wsiadaliśmy na łódź.

-Jinny? To ja.

-Carmen? - niedowierzanie w jej głosie było wyraźnie słyszalne.

-Tak. Posłuchaj mnie uważnie. Mój ojciec zmierza w stronę wyspy. Być może już na niej jest, nie wiem - zaczęłam chaotycznie wypluwać słowa. -Musisz znaleźć Tomasa i powiedzieć mu...

-Zaczekaj, zwolnij. Nic nie rozumiem - rzuciła do słuchawki.

Wzięłam głęboki oddech.

-Gdzie jest Tomas?

-Kwadrans temu wyszedł z domu. Udał się na przejażdżkę - wyjaśniła, coraz bardziej piskliwym głosem. -Co się dzieje, Carmen? Przerażasz mnie.

-Musicie go znaleźć. Jak najszybciej - rozkazałam, ignorując uporczywe kołysanie.

-Nie wiem, kiedy wróci...

-Jinny, mój ojciec... chce mu zrobić krzywdę, rozumiesz? - szepnęłam z mocą.

-O Boże - stęknęła.

-Będę na wyspie za dwadzieścia minut.

-Będziesz? - spytała.

W tle usłyszałam jej szybkie kroki. Biegła.

-Tak.

-Znajdziemy go, nie martw się - rzuciła, a następnie odjęła telefon od ucha. -Tato! Tato! - usłyszałam w oddali, a potem połączenie zostało zakończone.

Wsunęłam telefon w tylną kieszeń jeansów i złapałam się poręczy. Było ciemno i nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy. Wokół łodzi rozciągała się czarna, falująca woda, od której powierzchni odbijało się światło księżyca. Zacisnęłam dłonie na metalowej barierce, próbując powstrzymać mdłości.

-Dobrze się czujesz? - spytał Jeremy, kładąc chłodną dłoń na moich plecach.

-Jeśli nie zdążymy na czas... - urwałam, niezdolna dokończyć zdania.

Jeremy cofnął rękę.

-Dlaczego?

Uniosłam na niego wzrok.

-Dlaczego to robisz?

Odwróciłam twarz w stronę fal.

-To wszystko złudzenie. To, co wydaje ci się, że wiesz, Jeremy.

-Co chcesz przez to powiedzieć?

-Odpowiedź na twoje pytanie jest niemożliwa do zawarcia w jednym zdaniu. Teraz nie jestem w stanie, ale obiecuję, że kiedyś ci wszystko wyjaśnię.

Jeremy przyjął moje słowa ze spokojem. Nie naciskał. Towarzyszył mi przez najdłuższe dwadzieścia minut w moim życiu, a gdy dobiliśmy do brzegu, razem ze mną wspiął się na wzniesienie. Było ciemno, ale znałam tę drogę bardzo dobrze, dzięki czemu pokonaliśmy ją w kilka minut. Im bliżej rezydencji byłam, tym lżejsza się czułam. W mojej głowie kotłowało się jedno słowo.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now