Rozdział 30

5.6K 203 8
                                    

Poranne słońce było nadzwyczaj jaskrawe. Promienie zdążyły osiąść na mojej skórze, niczym lepka mgła, choć miałem z nimi styczność jedynie przez kilka minut. Drewniany taras skryty był w prawdzie w cieniu, ale dla kogoś, kto tyle lat spędził w ciemności, nawet taka ilość światła mogła okazać się trudna do przyjęcia.

Wyprostowałem skrzyżowane w kostkach nogi i sięgnąłem po szklankę z wodą. Kostki lodu głośno obiły się o szkło, gdy upiłem dwa długie łyki. Plastry cytryny przylgnęły do ścianki, gdy odstawiłem szklankę na stół i potarłem o siebie wilgotny kciuk i palec wskazujący.

-Wódka? - odezwał się Braden, wbijając pełne dezaprobaty spojrzenie w przezroczysty płyn.

-Woda - odparłem, niezrażony jego tonem.

Alkohol nigdy nie był dobrym doradcą, a przez kilka następnych dni będę potrzebował czystej głowy.

Braden nie wydawał się przekonany, ale już więcej nie nawiązał do tego tematu.

-Podjąłeś słuszną decyzję - rzekł, nakładając sobie na talerz świeżą bułkę.

Rozkroił pieczywo, posmarował obficie masłem, a potem nałożył żółty ser, szynkę i kilka warzyw - sałatę, pomidora i ogórka.

Mogłem się jedynie domyślać, którą decyzję miał na myśli. W ostatnich dniach podjąłem ich kilka, ale żadnej nie byłem tak pewny, jak tego, że muszę uwolnić Carmen Cole. Odnalazłem ją wzrokiem. Siedziała kilkadziesiąt metrów ode mnie, ale widziałem ją wyraźnie. W zwiewnej, letniej sukience, którą zapewne przyniosła jej Jinny, idealnie wpasowywała się w otaczający ją krajobraz - hektary zielonej, soczystej trawy, wypielęgnowane skupiska kwiatów i drzewa, które rzucały cień zbyt skąpy, aby skutecznie się w nim schronić przed słońcem. Jej jednak zdawało się to nie przeszkadzać. Ciepły wiatr bawił się jej długimi włosami, od czasu do czasu zarzucając zagubiony kosmyk na jej twarz. Odgarniała go wtedy delikatnie, wcale nie zniecierpliwiona, że nie może przez to zjeść w spokoju owoców, które miała na talerzu.

-Jak chcesz to rozegrać? - spytał Camdan, bawiąc się kostką lodu. -Z nią?

Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o zagłówek ogrodowego krzesła.

-Spędzi tu jeszcze kilka dni. Potem przetransportujemy ją do Londynu. Tam będzie na nią czekać Charlotte Cole.

Camdan zaczął oczyszczać truskawki z szypułek.

-Naprawdę zamierzasz ją wypuścić? - spytał niby od niechcenia, ale wyczułem w jego głosie tlące się rozczarowanie, a może nawet złość.

Wiedziałem, co było jej przyczyną, więc byłem wyrozumiały. Przez próbę ucieczki, którą podjęła Carmen, Keir został ciężko ranny, a rodzina Bradena zawsze była ze sobą wyjątkowo mocno zżyta. Cierpienie brata dotknęło Camdana dość mocno. Zresztą, nie tylko jego. Gdy jednak emocje opadły, wszyscy zgodnie stwierdzili, że w tej desperackiej próbie ratowania życia nie było nic zaskakującego. Wręcz przeciwnie - każdy z nas na jej miejscu postąpiłby zapewne tak samo i choć nikt nie powiedział tego na głos, złość nie była skierowana bezpośrednio w jej stronę. Już nie.

-Muszę dotrzymać słowa.

-Od kiedy słowo dane Ianowi Coleowi ma jakiekolwiek znaczenie? - prychnął Camdan.

Warknąłem pod nosem.

-Od kiedy oprócz swojej śmierci zaoferował, że odda w nasze ręce swoją halę produkcyjną.

Camdan przesunął po blacie roztopioną do połowy kostkę.

-Nie potrzebujemy jego sprzętu, ani pieniędzy.

Gdy mnie zniewolisz - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now