Rozdział 42

5.5K 204 87
                                    

Hermiona miała wrażenie jakby woda zalewała jej płuca. Usilnie próbowała wziąć oddech, ale uparta, wyimaginowana ciecz pozbawiała ją tego cudownego, co właśnie do niej dotarło, odruchu. Stała przed kamienną ścianą oślizgłych Lochów, w idiotycznej, krótkiej czarnej sukience na jeszcze bardziej idiotycznie cienkich ramiączkach. Chłód wstrząsnął jej ciałem, choć jednocześnie czuła bijące z jej wnętrza gorąco, zapewne spowodowane brakiem tlenu w jej organizmie. Przeklinała w myślach Ginny, że dała się namówić na tę kieckę. I szpilki. Niebotycznie wysokie i równie idiotycznie cienkie szpilki z czubem w szpic. Wszystko było idiotyczne, pomyślała.

Sam fakt przyjścia do Lochów wydawał jej się teraz najgłupszym pomysłem na jaki mogła się zgodzić. Z początku myślała, że będzie fajnie, skoro wszyscy jej przyjaciele znajdą się w Domu Węża. A potem do niej dotarło, że inni przedstawiciele tegoż domu również tam będą... W tym niesławna Pansy Parkinson i Daphne oraz  Astoria Greengrass.

Czy była zazdrosna? Wydawało jej się, że nie, ale z każdym krokiem w stronę Pokoju Wspólnego Slytherinu uświadamiała sobie, że jednak była. Po co Astoria miałaby ich zaprosić na imprezę w Lochach, jeśli nie po to, by odstawić jakiś numer? Oh, dlaczego nie posłuchała blondyna, gdy setki razy upewniał się czy na pewno chce się tam wybrać...

Draco zerknął na swoją żonę, która wyraźnie zmieszana wpatrywała się uparcie w jeden z kamieni w murze. Uścisnął mocniej jej rękę, chcąc dodać jej otuchy. Sam nie bardzo miał ochotę tutaj być. Zdecydowanie bardziej wolałby spędzić tę noc z Hermioną w ich łóżku. Może nawet wyczarowałby lustro by... Nie, przestań. Pomyślał. Nie możesz teraz o tym myśleć. Idziecie na imprezę, nie możesz wparować do Pokoju Wspólnego swojego Domu z nabrzmiałą erekcją w spodniach. Szybko odpędził wszystkie nieprzyzwoite myśli oklumencją.

- Będzie dobrze. Wypijemy parę drinków i się stamtąd zwiniemy, dobrze? – szepnął jej czule do ucha. Niepewnie pokiwała głową na znak zgody, ale jej mina pozostawała niezmieniona.

Wyszeptał hasło i ściana przed nimi rozstąpiła się. Blask dobiegający z wnętrza niemal ich oślepił. Ktoś wyczarował ogromnych rozmiarów kulę zielonego światła, która połyskiwała niczym mugolski stroboskop. Na ścianę ewidentnie było rzucone zaklęcie wyciszające, bo gdy tylko przekroczyli próg ich uszy zostały zaatakowane porażająco głośną muzyką.

Blondyn jak zwykle pierwszy otrząsnął się z szoku i ruszył w kierunku barku, niemal ciągnąc za sobą swoją żonę. Ze środka pokoju zniknęły fotele i kanapy, odsunięte teraz pod ściany pomieszczenia. Zastąpił je za to tłum roztańczonych nastolatków. Z lekkim szokiem obserwowali Lunę wyginającą się kompletnie nie w rytm i towarzyszącego jej Blaise'a. Sprawiali wrażenie, jakby nic im nie przeszkadzało w tym dziwnym tańcu. Z muzyką włącznie.

- Drake! – dotarł ich krzyk Theo, stojącego przy barku. Już wyciągał w ich kierunku szklanki z ognistą whisky. Obok niego stała Ginny, lekko już wstawiona i kłóciła się z jakimś ogromnym chłopakiem o pozycje w Quidditchu. Wyglądało to co najmniej zabawnie, gdy ubrana w szarą, króciutką sukienkę na ramiączkach i imponująco wysokie srebrne szpilki, wytykała większemu od niej dwa razy ślizgonowi błędy w taktyce Niepokonanych z Birmingham.

Z wdzięcznością przyjęli ognisty płyn i niemal duszkiem wypili zawartość podanych im szklanek. Gdzieś w tłumie mignęła im ruda czupryna Rona, ale zniknęła zanim zdążyli zarejestrować, gdzie dokładnie.

- Tak wyglądają u was imprezy? – zapytała Hermiona, przekrzykując muzykę. Mimo to w jej głosie czuć było wyraźne zdziwienie.

- Mniej więcej, ale tym razem bardzo się postarali! – odkrzyknął jej Theo.

Aura - DramioneWhere stories live. Discover now