2-19

2.5K 151 35
                                    

-Może być? - spytałam wychodząc z łazienki. Miałam na sobie błękitną sukienkę z srebnymi dodatkami.

-Wyglądasz pięknie! - odparła ruda furia. Ubrana była w piękną zieloną suknie.

-To idziemy? Pewnie chłopcy na nas czekają. - odezwała się Roki. Ona miała pudrową suknie,którą dostała od rodziców.Alicja wyszła wsześniej.

Zeszłyśmy na dół, gdzie czekali nasi partnerzy. Zaśmiałyśmy się gdy zobaczyliśmy ich jak zaniemówili na nasz widok. Jako pierwszy obudził się Lupin i poszliśmy do WS.

Jako iż odbywał się Turniej Trójmagiczny to reprezentacji musieli zacząć go tańcem. Po paru minutach dołączyło wiele innych par.

-Świetnie tańczysz. -uśmiechnęłam się.

-Specjalnie nauczyłem się z tej okazji. -zarumieniłam się.

Bal byłby cudowny, gdyby nie krzyk jednej z uczennic. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Niestety nie zdołałam nic zobaczyć poza ciemnością.

P. Alicja

Wszyscy spojrzeli na uczennice która krzyknęła. Uśmiechnęła się złośliwie i odbiegła. Kiedy patrzyłam tak na to zauważyłam trzech ludzi w czarnych strojach i maskach.

To oni.

Oni zabrali mi brata.

Po chwili dostrzegłam że jeden z nich trzyma moją przyjaciółkę. Swoją różdżkę miał na jej szyji. Miała zamknięte oczy.

-Nie zbliżać się! - krzyknął pierwszy.

-Inaczej dziewczyna ucierpi! - odezwał się trzeci.

Nikt nie ważył się podejść. Poza mną.

-Macie ją zostawić!

-Proszę, proszę, proszę... -rzekł drugi.

-Panna Alicja. -odezwał się trzeci. Wyciągnęłam różdżkę.

Ona ryzykowała życie żeby uratować mojego brata. Więc ja uratuję ją.

Wszystko działo się tak szybko.

Walka na zaklęcia.

Pole siłowe.

Ominięcie zaklęcia uśmiercającego.

Dalej nic. Ciemność.

P. Lily

Siedziałam między łóżkiem Veri a Ali. Od balu minęły trzy miesiące. Są we dwie w śpiączce. Jest końcówka marca. Nagle Alicja ruszyła dłonią. Stanęłam na równe nogi.

-Pani Pomfrey!

Po chwili przyszła pielęgniarka i pomogła usiąść. Podawała jakieś eliksiry i kazała odpoczywać czarnowłosej.

-Co z Veri? - spytała kiedy pomfrey poszła.

-Jest nadal w śpiączce. -odparłam smętnie.

-To moja wina...

-Gdyby nie ty ona mogłaby... Mogłaby.. -z moich oczu poleciały łzy. Przytuliła mnie.

-Spokojnie. Biała jest silna. Napewno się nie podda.

P. Veri

Ciemność. To widziałam przez długi czas. Nic nie widać, nic nie słychać.

-To już czwarty miesiąc. Jak nie wybudzi się za dwa dni, znów wywieziemy ją do Św. Munga. -usłyszałam głos P. Pomfrey.

-Nie trzeba. -moje gardło tak piekło.

Otworzyłam powoli oczy. Zobaczyłam sylwetkę pielęgniarki, która trzymała szklankę z wodą. Wzięłam ją i wypiłam 1/3 szklanki. Odstawiłam ją na półkę obok łóżka. Kobieta postawiła mi na niej parę eliksirów, które miałam wypić.

-Mogłeś bardziej uważać, chłopcze. -usłyszałam karcący głos pielęgniarki, kiedy piłam ostatni eliksir. Czułam się o wiele lepiej. Wstałam na równe nogi i jednym machnięciem różdżki zmieniłam koszulę nocną na zwykłe ubranie, czyli miętowy sweterek i czarne legginsy.

-Panno Renes!  Powinna pani leżeć. -krzyknęła kobieta kiedy mnie zobaczyła.

-Ale ja czuje się świetnie! - uśmiechnęłam się.

Zdziwiło to ją. Pozwoliła mi iść. Spojrzałam na łóżko, gdzie leżał chłopak na którego przed chwilą krzyknęła Pomfrey. Podeszłam do niego, skądś go kojarzyłam. Spojrzał na mnie niemrawo.

-Dlaczego tu siedzisz?

-Po prostu uderzyłem się o kraniec szafki. -zmieszał się. Coś ukrywał.

-Jestem Veronica Renes/Remus Lupin. -powiedzieliśmy jednocześnie. -Remus!/Veronica!

-Niewiem jak ja mogłam cię nie poznać! - usiadłam na jego łóżku.

-Ja też. Niewidziałem cię cztery miesiące. Przepraszam... -wyszeptał ostatnie.

-Wypij to i możesz iść. -niewiem kiedy pojawiła się obok nas pielęgniarka.

Remus szybko wypił i łapiąc mnie za rękę wyszliśmy z SS.

-Tęskniłem.

-Ja też, Luniaczku. -cmoknęłam go w policzek.

Ostatnie pytanie do was!

Jaki chcecie koniec?

Szczęśliwy?
Czy
Smutny?

Piszcie

Książkowa depresja | Remus LupinWhere stories live. Discover now