Rozdział piąty

22.5K 703 53
                                    

Giovanna weszła do ogrodu. Był przestronny i zalesiony. Przeszła się po nim i wróciła, bo zawiał chłodny wiatr. Zamknęła za sobą drzwi. Obiła się o tors Vinza. Jak to miał w zwyczaju patrzył na nią z góry. Brunetka uniosła głowę. Patrzyli na siebie przez chwilę. Miał piękne, białe oczy. Widać było, że wiele przeszedł. Mężczyzna zauważył, że dziewczyna ma śliczne, ciemne oczy. Przepełnione miłością, współczuciem i pełnią życia. Były przepiękne. Westchnął i uniósł głowę do góry. Dziewczyna nie ruszyła się.

- Co pijesz? - zapytała.

W ręku mężczyzna trzymał biały kubek. Napój parował.

- Herbatę - odpowiedział. - Wszystko w porządku? Nic ci nie przeszkadza?

Giovanna uśmiechnęła się i pokiwała głową. Usiadła na na stole. Skierowała ciało w jego stronę. Ten stanął naprzeciwko niej. Patrzył na nią. Cały dzień dziewczyna łazi w piżamie. Miała na sobie białą bluzkę i luźne białe spodnie. Na ubraniach były haftowane kwiatki. Miała włosy spięte w rozwalonego kucyka.

- Jak się czuje Paolo? - zapytała.

Białooki pociągnął długi łyk, dokańczając napój. Odstawił kubek.

- Spokojnie. Wyliże się - powiedział, przerzucając ciężar na drugą nogę. - Był w gorszych sytuacjach.

Dziewczyna patrzyła w podłogę.

- Słuchaj - zaczął Vinz. - Przepraszam, że znajdujesz się w takiej sytuacji.

- Nic nie szkodzi - zaśmiała się.

- Choć musisz przyznać się, że po części sama się w nią wpakowałaś.

- No tak, zwal jeszcze na mnie - powiedziała i zeskoczyła ze stołu.

Podeszła do niego bliżej. Zadarła głowę.

- Przyznaj, że zawsze uważasz, że to wina innych.

Vinz prychnął. Schylił się, aby ich twarze były na równi.

- W przeciwieństwie do ciebie bella, ja muszę być odpowiedzialny. To ja ponoszę konsekwencje. Nie myśl sobie, staram się patrzeć obiektywnie.

- I nadal uważasz, że to moja wina?

- Tak.

- Ale ja nawet nie chciałam do was podchodzić. Zostałam tam zaciągnięta.

Vinz spoważniał. Patrzył przed siebie. Zaczął iść do innego salonu. Dziewczyna zdziwiła się. Podbiegła do niego. Szła obok. Mężczyzna zatrzymał się.

- Wiesz, już powoli się przyzwyczajam, że teraz nie mogę liczyć na prywatność - uśmiechnął się szarmancko.

- To dobrze - zachichotała. - Nic mi nie mówiłeś o sobie.

- I nie będę - odparł z uśmiechem. - Niech cię to nie obchodzi.

Usiadł na krześle. Giovanna wspięła się na blat i usiadła na nim, obok jej wybawcy.

- Jak twoi przyjaciele z tobą wytrzymują? - powiedział i spojrzał w oczy dziewczyny.

Nachylił się do niej. Jej oczy posmutniały i twarz stała się bez wyrazu. Giov złapała oddech i po chwili uniosła twarz do góry, po czym spojrzała znów w jego oczy.

- Nie mam przyjaciół - odpowiedziała i ześlizgnęła się na ziemie.

Stanęła przy nim.

- Zawsze byłam sama.

Odeszła i zaczęła wchodzić po schodach. Vinz podrapał się po karku. Uniósł zadek z krzesła i zaczął za nią iść. Nie powinien jej zostawiać samej.

- Gdzie idziesz? - zapytał z dołu.

Dziewczyna zatrzymała się na piętrze i odwróciła.

- Do siebie.

Vincenzo nie wiedział co teraz zrobić. Na szczęście brunetka zaczęła schodzić do niego.

- Teraz to ty nie możesz się ode mnie odkleić? - zaśmiała się.

Mężczyzna wywrócił oczyma.

- Myśl sobie co chcesz.

Giovanna naburmuszyła się. Usiadła na kanapie. Po chwili dosiadł się jej wybawiciel. Giov odwróciła się w jego stronę. Skrzyżowała nogi. Wyglądała przy nim komicznie maleńko.

- Naprawdę masz, aż taką niechlubną przeszłość? - zbadała go wzrokiem.

Vincenzo zaśmiał się. Rzadko widziała go śmiejącego się.

- Skąd ci przyszedł ten pomysł? Nie interesuj się po prostu.

- No dobra - powiedziała. - I tak się dowiem - dodała w myślach.

Oparła się bokiem o kanapę. Milczeli. O dziwo nie przeszkadzało im to. Chcieli posiedzieć w ciszy, porozmyślać, ale nie samotnie. Dziewczyna przymknęła powieki. Poczuła wiatr zapowiadający burzę. Poruszał jej kosmykami włosów.

- Idzie burza - powiedział głębokim głosem.

Giovanna otworzyła oczy. Zobaczyła zmęczonego, przystojnego, mężczyznę. Miał szerokie barki i siedział bardzo męsko. Jego maleńkie ranki na twarzy jeszcze się nie zagoiły. Brunetka zastanawiała się, dlaczego nosi tylko luźne, zakładane przez głowę koszule. Co prawda wyglądał w tym cholernie dobrze. I te jego białe kosmyki.

- Ja też zawsze byłem samotny - odezwał się po chwili.

Dziewczyna spojrzała się na niego zdziwiona, po czym posmutniała. Patrzyła na swoje dłonie.

- Ale od czasu, kiedy poznałem moją "rodzinę", już nie jestem.

Giovanna uniosła głowę i spojrzała na niego. Pokiwała.

- Dostałem cudowny dar. My też mamy emocje, też mamy uczucia i serca. Muszę o tym pamiętać, każdego dnia mając ich pod opieką. Tak im się odwdzięczam.

- Nigdy nie twierdziłam, że nie macie serc. Tylko dziwi mnie, że tak łatwo odbieracie ludziom życie. Nie wiem, czy zniosę tę myśl, o tym, że każdego dnia mordujecie.

Vinz milczał. Westchnął.

- Czasami też się dziwię, ale takie życie.

- Nie sądziłam, że też byłeś samotny. Może dlatego mnie lepiej zrozumiesz. Czasami próbuję się chronić przed ludźmi.

Zapanowała cisza.

- Teraz już nie będziesz sama bella. Od teraz masz nas, traktujemy cię jak członka "rodziny" - powiedział i wstał. - Więc się nie martw.

Wyszedł. Wszedł do innego pomieszczenia. Zobaczył Beatrice zmywającą naczynia. Udał się do kuchni. Stanął obok niej.

- Daj, ja pomyje - powiedział.

Rudowłosa uśmiechnęła się. Oddała mu gąbkę. Oparła pośladkami o blat.

- Polubiłeś ją.

- Co? - odpowiedział łagodnie i nie spojrzał na rozmówczynie, tylko wciąż przecierał talerze.

- Polubiłeś ją.

Mężczyzna prychnął.

- Daj spokój, znam cię na wylot. Ile to już lat? - zaśmiała się.

- W końcu musiałem. Byłoby kiepsko, gdybym jej nie polubił.

Do pomieszczenia wszedł Francesco. Kobieta odepchnęła się od mebla i skierowała, aby usiąść przy stole.

- Pewnie. I to nie przez to - żachnęła do siebie.

- Stary - zaczął farbowany. - Mamy nowe wieści w sprawie towaru.

Biołooki spojrzał zaciekawiony na przyjaciela. Odłożył myjkę i wytarł ręce.

- Mów.

NiepokornaWhere stories live. Discover now