Rozdział trzydziesty ósmy

8.7K 349 17
                                    

Francezco westchnął i nacisnął zieloną słuchawkę, nie musiał długo czekać, aby jego połączenie zostało odebrane. Szybko odsunął telefon od małżowiny ze skrzywioną twarzą i złapał za ucho.

- Kurwa!!! Nie łaska odbierać?! Ty zjebany chuju!! Gdzie jest twój popierdolony zadek?!

Farbowany zmarszczył brwi i ponownie westchnąwszy, odpowiedział spokojnie:

- Jestem z żoną i czemu do cholery mnie wyzywasz jebańcu? – odpowiedział swojemu najlepszemu przyjacielowi.

- Benedictto był w siedzibie i zabrał Giovannę – Vincenzo odpowiedział o wiele spokojniej.

- Co do chuja?! – młodszy wrzasnął.

Madleigne spojrzała zdziwiona na ukochanego i podrapała po potylicy.

- Ty zjebańcu rusz tę dupę, dlaczego ty mnie zawsze zostawiasz?!

- Vinz, uspokój się, wdech i wydech, nic jej nie będzie, będę za pięć minut – odpowiedział i spojrzał na zegarek. – Góra dziesięć, jeszcze odwiozę Madleigne.

- Kurwa, jak ja cię kocham i nienawidzę jednocześnie.

- Spadaj pedale – zaśmiał się Franc i rozłączył.

- Brak mi na was słów — skomentowała to prawniczka i uniosła chudy tyłek z murku. – Za kogo ja wyszłam...?

- Przyznaj, że nie wytrzymałabyś beze mnie.

- Przez te lata jakoś sobie radziłam – zadarła głowę i skrzyżowała ręce na płaskiej klatce piersiowej.

Mężczyzna podniósł się i będąc prawie dwie głowy wyższy, spojrzał na nią z góry:

- To zabolało – udawał poważnego.

Szatynka wywróciła oczami i odwracając się do niego plecami, chwyciła jego rękę i pociągnęła w stronę samochodu.

Farbowany zaparkował przed apartamentowcem i w momencie, w którym prawniczka otworzyła drzwi, żeby wysiąść, rzekł

- A buzi na do widzenia?

- Spadaj – odparła i trzasnęła drzwiami.

Młodszy spuścił głowę zawiedziony, ale nagle usłyszał, że drzwi kierowcy się otwierają i nim zdążył zorientować, co się dzieje, poczuł ciepłe wargi na swoich, uśmiechnął się delikatnie i dużą, szorstką dłonią chwycił głowę żony.

- Tylko nic sobie nie zrób, bo ja dołożę ci mocniej – starsza zaśmiała się i zamknęła drzwi.

Chłopak odpalił silnik i ruszył, zostawiając za sobą czarne ślady od startych opon. Złapał się za czoło i spojrzał za okno, na rozmazane drzewa:

- Zajebie się kiedyś – westchnął i ostro zahamował.

Uniósł brwi, widząc twarz Giovanny o delikatnych rysach i jej czarne krótkie włosy zebrane w rozwalający się kok, obok niej siedział ciemno włosy.

- Ilario? Co ten skurwysyn tam robi? – warknął do siebie.

Zamarł, widząc Benedictto ukazującego swoje białe zęby w stronę dziewczyny i mówiącego o czymś żywo. Farbowany zerknął w lusterko, za nim stał rządek samochodów, usłyszał dzwonek i odebrał:

- Mam ci wjeb... gdzie ty jesteś debilu?! – rozbrzmiał głęboki głos Ojca Chrzestnego w środku pojazdu.

- Ratuję ci dupę! – wrzasnął i się rozłączył.

Wkurzony nadusił na pedał i mocno wjechał w tył auta przed nim, przez tylną szybę czarnego Lamborghini na Franca patrzył zdziwiony Benedictto, po czym uśmiechnął się niby miło. Francezco nacisnął jeszcze raz gaz i znów uderzył samochodem w ten przed nim, za nim rozległ się hałas klaksonów. Farbowany otworzył skrytkę i wyjął z niej pistolet, zajrzał do magazynku.

- Kurwa – powiedział i położył na dłoni pięć naboi.

Westchnął i spojrzał na tył.

- No trudno – rzekł i chwycił karabin. – Muszę cię użyć kochanie.

Pocałował broń i powoli otworzył drzwi, dzwoniąc do Vinza.

- Przyjeżdżaj natychmiast! – odparł – Róg na skrzyżowaniu przy poczcie!

Rozłączył się po cichym przytaknięciu Białookiego.

- Pora się zabawić – zaśmiał się i wycelował w czarne auto, w pojazd trafił rządek kul. 

Mężczyzna podszedł bliżej, nie mógł przecież postrzelić swojego i brunetki. Z Lamborghini ktoś wystrzelił, chłopak zniżył się i wypalił, przez otwarte drzwi wyleciały zwłoki. Francezco podbiegł i strzelił w stronę drugiego pojazdu, skąd leciała większość strzałów, Franc był już blisko drzwi, przy których siedziała Giov, zamarł, kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk:

- Franc! – wrzasnął Ojciec Chrzestny i pchnął młodszego, aby uniknął kulki w głowie.

Jasno włosy wycelował w strzelca z ziemi, a on zleciał na jezdnię, odbijając się od niej, z jego skroni ściekła krew. Vincenzo nie zważając na nic, podniósł się z bruku i puścił się biegiem w stronę samochodu, gdzie znajdowała się jego ukochana i największy wróg. Dysząc, otworzył drzwi i ujrzał, że drobna, znajoma głowa odwraca się w jego stronę, okrągłe, ciemne oczy Giovanny patrzyły na niego zdziwione, Vinz uśmiechnął się, kiedy jego klatka chodziła w górę i w dół, złapał za czuprynę brunetki i przycisnął do swojego torsu. Wyciągnął dłoń z pistoletem w stronę bruneta i warknął:

- Nie ruszaj się, wara mi zrobić cokolwiek.

Dziewczyna szybko wyślizgnęła się z pojazdu, chwyciła dłoń swojego ukochanego, potem puściła się biegiem, nawet się nie oglądając. Wbiegła do Hammera i zaczęła płakać, zakryła dłonią usta, nerwy puściły jej zupełnie, skuliła się, Franc z Ilario, wiszącym mu przez ramię, znaleźli się na tyłach, ostatni wbiegł Ojciec Chrzestny i zapalił silnik, cofnął auto, obił się o jakiś samochód i z piskiem ruszył przed siebie.

Mężczyzna z bliznami na twarzy otworzył drzwi od ciemnego Lamborghini i zerknął na swojego szefa

- Co się stało? – nie otrzymał odpowiedzi. – Wszystko poszło się jebać.

Benedictto zaśmiał się głośno i wytarł krew z polika, majestatycznie poprawił mankiety.

- Nie...

- Trzeba znaleźć coś na niego – odparł ten z ranami na polikach.

- Nie martw się – brunet przeciągnął się i ze złowieszczym uśmieszkiem odparł. – Znalazłem już jego słaby punkt.

Członek mafii uniósł brwi i podał haftowaną chusteczkę swojemu szefowi.

- Co masz przez to na myśli?

- Zostaw to mnie, serio – odparł były przyjaciel Białookiego, czyszcząc lufę od jego pistoletu. – Znam go zbyt dobrze, żeby tego nie widzieć.

- Jesteś jebnięty – odparł tamten.

- Jak wszyscy – podał zranionemu czystą broń. – Wszyscy jesteśmy pojebani. Tylko ja w przeciwieństwie do was wiem, co to mózg.

Benedictto wysiadł i trzasnął drzwiami.

- Pakujcie dupy, mamy coś jeszcze do zrobienia! – wrzasnął i zmobilizował paru mięśniaków do biegu. – Mam do rozegrania ważny turniej tych cholernych szachów z tym fiutem.

Parsknął do siebie i dał deszczu ściec bezwładnie po twarzy, oczyszczając ją z czerwonego płynu doszczętnie.   

NiepokornaWhere stories live. Discover now