Rozdział czterdziesty ósmy

16.6K 435 40
                                    

Słońce przygrzewało drobne plecy Giovanny od zachodu, wychodząc powolnie zza chmur, wiatr rozwiewał delikatnie pojedyncze pasma krótkich, czarnych włosów dziewczyny, która obejmowała babcię w pasie, siedząc obok niej na poduszce ogrodowego krzesła. Uśmiechała się promiennie w stronę Vincenza, zaśmiała, czując czułego całusa od babci na swoim poliku.

- Jednego nie rozumiem – docisnęła się bardziej do boku pani Sofii. – Czemu, aż tak im zależało, żebyście stracili na sile?

Jasnowłosy potarł potylicę, patrząc przelotnie na starszą panią przed sobą. Ptaki w ogrodzie rezydencji zaświergotały i z szelestem wyleciały spomiędzy gałęzi ogromnego drzewa.

- To jak już ci kiedyś mówiono, zaczęło się dawno. Na samym początku byliśmy przyjaciółmi, ja i Benedictto – czarnowłosa przytaknęła. – Jednak pewnego dnia przez niego zginęli moi rodzice i dziadek, zostałem sam.

- Potem poznał mnie – wtrąciła się Beatrice, układając na nowo w szerokich ramionach Paolo, gładząc mu dłonią polik.

- Tak, potem poznałem Beatrice i utrzymywaliśmy się z drobnych przestępstw, potem szło nam coraz lepiej, do tego stopnia, że właściwie nie mieliśmy co robić z pieniędzmi, więc przygarnęliśmy sieroty – zaśmiał się, spoglądając na Roberto, Pierro i Francesco. – Jak można się domyślić, rośliśmy w oczach, aż w końcu nikt nie chciał nam się narażać. W następstwie potrzebny był nam ktoś, kto będzie zajmował się hakerstwem.

- I tu wkraczam ja – chłopak uniósł przedramiona pokryte tatuażami, przeczesując blond włosy. – Prawdę mówiąc, jedyne co mnie przekonało, żeby to robić i tu zostać była Beatrice.

Rudowłosa zaśmiała się, po czym pocałowawszy subtelnie narzeczonego, zadowolona opadła na jego klatkę, przymykając oczy.

- W międzyczasie robiłem interesy z twoją babcią, jak się okazało – Vinz kontynuował, patrząc na staruszkę, która skinęła głową. – A potem pojawiłaś się ty.

Słońce po raz kolejny schowało się na chwilę za chmurami.

- Potem Benedictto widząc, że mam się najlepiej, chyba nie mógł tego znieść i postanowił po raz kolejny sprawić, że będę na dnie. Tylko tym razem miałem już rodzinę. Jestem bardzo wdzięczny twojej babci, bo gdyby nie ona nie wiem, czy w ogóle bym się podniósł za pierwszym razem. Wydaje mi się, że to tak naprawdę go denerwowało, że się podniosłem i można powiedzieć, przerosłem go. W dodatku, kiedy dowiedział się, że mnie kochasz, był rozzłoszczony i nie zważał już na nic, nawet jeśli jego szanse były małe.

- Widzisz, mówiłam ci wtedy, że moja babcia już od samego początku nie lubiła mojego byłego – brunetka zachichotała.

Staruszka westchnęła i poprawiając siwego koka, rzekła:

- Co miałam zrobić, ty o niczym nie wiedziałaś – pogładziła brunetkę po włosach. – A ja nie chciałam cię w to mieszać. Mogę tylko wam powiedzieć, że dziadek Vinza bardzo ciebie lubił kochanie.

Czarnowłosa zamrugała. Przed oczami ukazała się znów biegnąca dziewczynka przez las, czyjaś wyciągnięta dłoń do niej, i ona, która się potknęła.

- Vinz, jakiś czas temu Benedictto zostawił to u mnie – staruszka podała Ojcu Chrzestnemu, starą kopertę. – Powiedział, że mam ci to dać, kiedy uznam za stosowne, sądzę, że teraz mogę to tobie przekazać.

Mężczyzna pokiwał głową i położył kopertę na blacie ogrodowego stolika przed sobą.

- Macie może jakieś pamiątki, po dziadku Vincenza? – zapytała czarnowłosa, poprawiając mankiet, letniej sukienki. – Jestem bardzo ciekawa.

Białooki uśmiechnął się, spojrzał pytająco na panią Sofię, a ta wyjęła z torebki zniszczoną fotografię, kładąc przed dziewczyną. Giovanna zamilkła i wpatrywał się w zdjęcie, pozostali spojrzeli po sobie. Brunetka złapała się za skroń. Przed oczami miała ten sam widok. Mała dziewczynka biegnąca przez las za rękę z babcią, chłód bijący zewsząd, łza spływająca po poliku i ten zdeformowany krzyk, ale głos zaczął być coraz wyraźniejszy, był męski, niski. Giovanna otworzyła szeroko oczy. Z daleka obraz stawał się być coraz to ostrzejszy, widziała ludzi biegnących w ich stronę. Potem jakby wydarzenie się zmieniło, znajdowała się znowu w tym pokoju, gdzie głos nie był już zdeformowany, ale należał do tego samego mężczyzny co przedtem, huk rozbitego wazonu obił się o jej uszy, a gdy podniosłą głowę zobaczyła już nierozmytą twarz, a zaniepokojoną twarz dziadka Vincenzo, a na jego szyi wiszący na łańcuszku ten stary klucz. Jej babcia coś gestykulowała, a mała Giovanna siedziała na kanapie, machając nogami.

- Giov? – Vincenzo położył dłoń na jej ramieniu.

Dziewczyna ocknęła się, uniosła wzrok, wpatrując się w jasne tęczówki ukochanego.

- Mówiłam ci – wydyszała. – Mówiłam – zaśmiała się, a mężczyzna uniósł brwi. – Że skądś kojarzę ten klucz, twój dziadek go nosił na szyi.

- Co? – odparł zdezorientowany. – Aaaa... dobra, miałaś rację...

- Stąd go kojarzyłam – położyła polik na kości miedniczej najwyższego.

Wiatr rozwiał serwetki z blatu, w tym momencie do stołu podeszła Madleigne, siadając na wolnym krześle i oglądając za idącym do nich farbowanym. Francesco stojąc za oparciem siedzenia żony, objął od tyłu jej ramiona i uśmiechał się szeroko do wszystkich.

- Więc kochanie, który to już miesiąc? – odezwała się pani Sofia.

Francuska zaczerwieniła się, śmiejąc cicho, spuściła głowę.

- Niedługo będzie trzeci – poprawiła pasmo kręconych włosów, gładząc spoczywającą na jej ramieniu dłoń Franca. – Czy to niewspaniałe?

Staruszka pokiwał głową, zerkając ukradkiem na otwierającego kopertę Vincenzo. Jego mina spoważniała, a jego gałki oczne delikatnie się zeszkliły, pokiwał niewidocznie głową, czytając zawartość, uniósł wzrok i spojrzał w niebo, delikatnie się uśmiechając.



Przepraszam. Żałuję tego w każdej sekundzie. 

Twój dawny Ben


KONIEC


NiepokornaWhere stories live. Discover now