Rozdział dwudziesty pierwszy

14.5K 556 32
                                    

- Wracam za kilkanaście minut – powiedział Vinz do Giovanny i pogładził po głowie.

Dziewczyna spojrzała na niego z dołu i prychnęła.

- No mam nadzieję. W końcu możemy spędzić razem dzień, a ty jak zwykle mnie zostawiasz – wydęła dolną wargę i skrzywiła, kiedy Białooki zaśmiał się i zamknął drzwi.

- Dupek – parsknęła i zaczęła przeglądać książki Vinza.

Pomiędzy nimi leżał mały, stary kluczyk. Wydawał jej się dziwnie znajomy, przechyliła głowę do boku i zapatrzyła na przedmiot. Na sto procent już go gdzieś widziała. Poddała się i wzięła magazyn do ręki i zaczęła go przeglądać.

Vincenzo przechodził przez uliczkę, zakaszlał. Dziś było wyjątkowo zimno. Chciał przejść na druga stronę. Nie zdążył. Coś łupnęło mu w czaszce i nim się obejrzał, legł na wilgotny chodnik. Przez mgłę zobaczył dwóch napakowanych kolesi, jeden trzymał kij bejsbolowy umazany zapewne jego krwią. Ojciec Chrzestny poczuł, jak ktoś ciągnie go za kawałek materiału od jego wojskowej kurtki po dziadku, jego ciało szurało po zimnym murze, a on czuł, jak siły go opuszczają. Zarył głową o krawężnik i cicho jęknął. Kolesie wciągnęli go do otwartego garażu przy uliczce. Wyższy, masywniejszy, który go ciągnął, rzucił go do rogu.

- Dobra, chuju sądzę, że wiesz, że nie mam zamiaru z tobą miło rozmawiać – powiedział, przeciągając każdą głoskę.

Podszedł i nachylił się nad zmęczonym Biłookim. Vinz opluł mu twarz śliną i z bólem uniósł głowę dumnie. Nie, on nigdy nie traci poczucia godności. Wyższy z bandziorów uderzył Vincenza i tak w już poturbowaną twarz. Z jego ust, zaczęła się sączyć krew, mimo to Vinz zaśmiał się.

- Tylko na to cię stać. Jesteś miękki kutasie.

I po chwili Białooki poczuł mrowienie spowodowane kolejnym ciosem, tylko w okolicach pod żebrami. Vinz chaotycznie złapał haust powietrza i zakaszlał. Zauważył na przedramieniu oprawcy tatuaż węża z podwójną belką. Nie był w stanie poradzić sobie z dwójką mężczyzn. Jednemu może i dałby radę. Jego źrenice się rozszerzyły, przypomniało mu się coś. Niezauważalnie pomacał zawartość kieszeni u spodni.

- Giovanna, ty mały skarbie - szepnął.

- Co ty tam pierdolisz? – zapytał go ten wyższy i zaczął podchodzić do Ojca Chrzestnego.

Vinz na chwilę przestał oddychać. Ma tylko jedną szansę. Wraz z kolejnym krokiem, jego płuca zaciskały się mocniej z braku tlenu.

- Co pierdolisz? – zaczął się nachylać w jego stronę.

Białooki wyjął strzykawkę, którą włożył do spodni, kiedy jacyś kolesie próbowali zrobić coś Giov w klubie. Zapomniał o niej i jej nie wyjął, na całe szczęście. Wbił przedmiot w mięsień na barku kolesia, a on z szeroko otwartymi oczami, osunął się po chwili do boku. Vinz zepchnął go ze swoich nóg i chwycił w rękę kij, który trzymał leżący na ziemi bandyta. Z trudem, zataczając się i łapiąc pod bok, pod truchtał do niższego i uderzył z siłą spowodowaną adrenaliną w jego głowę. Splunął krwią do boku i starając się wyjść z garażu, uderzył przy okazji o framugę wyjścia. Spojrzał za siebie i kącik jego ust poszedł lekko do góry.

- Mówiłem, że miękkie chuje – powiedział do siebie i wytoczył się na ulicę.

Potykając się o własne nogi, zakrwawiony toczył się pomiędzy ludźmi, którzy patrzyli na niego ze strachem i zdziwieniem. Nie patrzył im w oczy, bo nie było warto, miał nadzieję, że dojdzie do rezydencji. Jego oddech stawał się cięższy, a on czuł, jak jego płuca ściskają się z bólu. Wszedł w tak dobrze znaną mu uliczkę i ...

NiepokornaWhere stories live. Discover now