Epilog

673 21 2
                                    

Wpadłam do szpitala jak szalona. Szybkim krokiem podeszłam do recepcji. Tylko że nikogo przy niej nie było.

- Brook! - Leo podszedł do mnie.

Ta, ja od razu wypadłam z taksówki, którą jechaliśmy i pobiegłam do szpitala, ale Leo jakoś się nie spieszył. No bo po co?

Ignorując zdyszanego chłopaka (a jednak biegł), pobiegłam na salę. Będąc już w pomieszczeniu, rozejrzałam się. Łóżka były puste. Gdzie oni są do cholery!?

Podeszłam do jakiegoś lekarza.

- Przepraszam, wie pan, gdzie są moi rodzice? -

- Jak się nazywasz? -

- Brooklyn Harter - powiedziałam.

- Lekarze właśnie próbują uratować im życia. Proszę, poczekaj w poczekalni -

- To znaczy, że moga umrzeć? -

- Niestety tak -

Że co!?

- Dobrze, to ja pojdę do tej poczekalni - powiedziałam i odeszłam. Wyszłam z sali i usiadłam na najbliższym krześle.

- I jak? - obok usiadł Leo.

- Próbują...próbują uratować ich... ich życia - szepnęłam prawie niesłyszalnie. Jakimś cudem Leo usłyszał mnie. Podparłam głowę rękoma, łokcie położyłam na kolanach.

- Wszystko będzie dobrze - przytulił mnie. Starałam się nie płakać.

A co jeśli ich stracę. Cholera, ja nie chcę. Proszę, niech przeżyją.

- Przyniosę coś do picia - powiedział Leo i wstał. Przez chwilę siedziałam sama, bo w sumie nikogo w poczekalni nie było, dziwne. Potem wrócił z dwoma kubkami. Wzięłam jeden od niego i upiłam łyka, jak się okazało, herbaty.

Po nieokreślonym czasie wyszła pielęgniarka i podeszła do nas.

- Harter? -

- Tak? - wstałam razem Leo - Co z rodzicami? -

Kobieta westchnęła.

- Nie żyją -

*3 lata później*

- Wszystko zabrałaś? - usłyszałam, gdy wychodziłam z naszego, no w sumie już nie naszego, mieszkania.

- Tak, raczej tak - powiedziałam lekko zestresowana i zmęczona.

- Raczej? Błagam, sprawdź może jeszcze -

- Leo, sprawdzałam już dwa razy. Nie bedę sie kręcić. Poza tym, zaraz będzie taksówka - westchnęłam. I o wilku mowa. Taksówka pojawiła się zaledwie minutę poźniej. Zapakowaliśmy nasze bagaże do bagażnika i wsiadliśmy do auta.

- Na lotnisko - powiedział Leo.

- Jasne -

Droga nie trwała długo, a mimo to czułam, jakbysmh jechali około godziny. W końcu dotarliśmy do lotniska.

W ostatniej chwili wsiadliśmy do samolotu. Lot trwał kilka godzin. Wieczorem byliśmy już w nowym mieszkaniu. Od razu rzuciłam się na łóżko. Materac był mięciutki. O tak, tego potrzebuję. I prysznicu. Tak, idę pod prysznic.

*następny dzień*

- Tu jest pięknie - powiedziałam, gdy razem z Leo weszliśmy do restauracji. Drogiej restauracji, swoją drogą. Usiedliśmy przy zarezerwowanym stoliku dla dwóch osób.

Jakiś czas później, gdy już zjedliśmy, Leo wstał od stolika. Myślałam, że idzie do łazienki, ale nie, on zrobił coś innego. Sama sie tego nie spodziewałam, mówię wam.

Chłopak kucnął przede mną i z kieszeni wyjął małe czerwone pudełeczko. Spojrzałam na niego z szokiem.

- Brooklyn, wyjdziesz za mnie? - zapytał i otworzył pudełeczko, w którym był śliczny pierścionek. Zakryłam usta dłoni. Wiele osób spojrzało w naszą stronę. Czekali na moją odpowiedź, razem z Leo.

- Tak! - powiedziałam, wypuszczając łzy szczęścia. Pocałowałam chłopaka. Wszyscy bili brawo.

Jestem taka szczęśliwa.

------

No i to koniec! Na początku, dziękuję wszystkim za każdy komentarz i głos. I za ponad tysiąc wyświetleń. Pojawi się z tej okazji jeszcze specjał, pisany nie przeze mnie, a przez moją przyjaciółkę, tylko nie wiem kiedy. Książka miała w ogóle być trochę dłuższa, ale nie miałam już pomysłów na dalsze losy Brooklyn.

Co do wątku z rodzicami i tą sypialnią to nie będę tego rozwijać, jakoś nie mam weny i będę szczera, nie chce mi się xd

Jeszcze raz Wam wszystkim dziękuję i życzę Szczęśliwego Nowego Roku, bo przecież zaraz jest sylwester i wgl :>>

Kiedyś, może pojawi się kolejna książka, ale to kiedyś

Papa!! <333

love not lovely | L.DWhere stories live. Discover now