10. My life is a failure

2K 141 13
                                    

Londyn na pierwszy rzut oka nie wydaje się wcale obcym miastem. Jeżeli ktoś zamieszkiwał już w swoim życiu większe miejscowości, to nie powinien czuć się w żadnym wypadku obco. Jednak Lauren miała wrażenie, że codziennie mija setki ludzi, którzy spoglądają na nią jadowitym wzrokiem. Nie pasowała. Jednak tylko i wyłącznie w jej własnej opinii. Zakodowała sobie, że skoro jest z drugiego końca świata, to dla innych równa się z byciem z Marsa.

Chociaż może wcale nie chodziło o miasto i tych wszystkich ludzi, tylko i wyłącznie o jedną osobę - Anthony.

Toksyczne relacje mają to do siebie, że raczej ciężko się z nich wydostać i zapomnieć o drugiej połówce. Lauren czuła jakby każdy krok, który wykonywała, cofał ją i zniekształcał do jakiejś dziwnej, zamkniętej w sobie formy. Już nawet nie potrafiła, spamiętać ile razy złamała się i próbowała kontaktować z Tonym, który cóż - zbyt bardzo się tym nie przejął. I, pomimo że każdy bliski przypominał jej jak bardzo, nie powinna go kochać, to nie potrafiła przestać. Od momentu przyjazdu do Anglii, nie spędziła ani jednego wieczoru nie płacząc samotnie z winem albo przy jakimś dennym filmie. Nie potrafiła skupiać się na swoich pasjach, nic nie przynosiło jej szczęścia, nie potrafiła jeść, pić, czy nawet iść do toalety, przy okazji nabawiając się ohydnego zapalenia pęcherza.

Kiedy on ją kochał, wszystko było idealne.
Kiedy była kochana, wszystko było idealne.

W wieku prawie trzydziestu lat zdała sobie sprawę, że jedyne co ma to praca, a osoby, na które może liczyć to wyłącznie jej mama i siostra. Koleżanki może i miała, jednak zawsze marzyła o tej jedynej prawdziwej przyjaźni, jednak z wiekiem przekonała się, że takie uczucie nie istnieje. Wszystkie jej przyjaciółki zawsze szły w swoje strony, a ona już coraz bardziej znieczulona, nawet nie zwracała na to uwagi. Pierwsza, druga, trzecia, a przy szóstej obrzydzało ją już nawet słowo lojalność. Za każdym razem dawała od siebie wszystko, całe serce, jednak na końcu nigdy go nie otrzymała z powrotem. Dlatego tak łatwo było jej wplątać się w toksyczną relację. Była samotna, ze złamanym sercem, które mogła uleczyć jedynie miłość i oddanie. Niestety, ale kiedy samotny człowiek nie rozumie zbyt dokładnie siebie i swojej wartości, bardzo łatwo może uzależnić się od kogoś innego. Dlatego Tony, który nigdy nie potrafił kontrolować swojego życia i swoich decyzji, musiał znaleźć jedną jedyną osobę, która by mu na to pozwoliła. Powierzyć mu całą swoją drogę, jaką jest życie i ślepo posądzać za jego słowami. Niestety, ale jego plan się nie powiódł, już przy pierwszej wyprowadzce.

Lauren szykowała się właśnie do pracy, do której zaczynała czuć coraz większe obrzydzenie. Nienawidziła tego, że musiała wcześnie rano wstawać oraz że nikt nie traktował jej tam zbyt poważnie. Bo w końcu kto to widział, żeby tak młoda kobieta piastowała, tak poważne stanowisko. Już na samą myśl o spotkaniu tych wszystkich zazdrosnych ludzi, przeszły ją zimne dreszcze. Dodatkowo dalej nie czuła się na odpowiednim miejscu i powoli załamywała swoje ręce. Miała zająć się projektem, który niesamowicie nie współgrał z jej wizją, a tym bardziej z zainteresowaniem. Krew gotowała się jej w żyłach, gdy tylko patrzyła na rysunek ogromnego, surowego wieżowca. Przyjechała do Londynu, który jest niemożliwie pięknym, starym miastem. Kompletnie różniącym się od oceanów Australii i amerykańskiego snu, czyli Nowego Jorku. Dlatego wolała w tym momencie zająć się renowacją jakiegoś starego zabytkowego budynku lub królewskim wnętrzem, które wołałoby o jej pomoc. Blondynka westchnęła głęboko i ze złym humorem wcisnęła na swoje stopy czarne, licowe sztyblety i pomaszerowała w stronę ulicy, by złapać jakąkolwiek taksówkę. Ulewna pogoda momentalnie utwierdziła ją w przekonaniu, że dzisiejszy dzień nie jest tym odpowiednim na pierwsze spotkanie z londyńskim metrem. Może jutro... albo pojutrze, albo w dzień, w którym nie będzie padać? Pomyślała, po czym sama siebie poprawiła, że to raczej prędko nie nastąpi, bo jak już się rozlało, to na dobre. Zgrabnym ruchem wsiadła do żółtego auta i zatopiła się w swoich myślach. Taksówka poruszała się wyjątkowo wolno, gdyż korki, jakie zapanowały na londyńskich ulicach, dorównywały tym w Nowym Jorku. Godzina siódma rano cieszy się wyjątkową popularnością. Lauren starała się nie zasnąć na tylnym fotelu, bo zdawała sobie sprawę z tego, że obudzi się dopiero przy dziesiątym kolejnym kursie pana kierującego. Poza tym nie chciała by jej okrutnie łzawiące oczy, zniszczyły kreski, nad którymi walczyła dziesięć minut. Stwierdziła, że jeszcze przez dwa miesiące chce ładnie wyglądać w pracy, a później dać sobie z tym spokój. W Nowym Jorku wytrzymała całe dwa tygodnie, ale teraz jak stwierdziła jej mama - jest singielką. Czy to obligowało ją do jakichkolwiek poświęceń? Być może, jednak teraz dla Lauren liczyło się przetrwanie i szczerze mówiąc wcale, nie miała ochoty, by poznać kogoś nowego. Obrzydzała ją myśl, że mogłaby kogoś potraktować tak samo, jak Tony'ego, bo dalej w kółko obwiniała samą siebie o zaistniałą sytuację. Uważała, że przez swoje samolubne pobudki i ambicje skończyła jako samotna kobieta w Londynie. Chociaż tyle, że bez kota. Niestety miała na nie wyjątkowo paskudną alergię, którą starała się przezwyciężyć dzięki terapii szokowej, czyli w uproszczeniu- przytulaniu ultrakudłatych kotków. Niestety skutek okazał się być zupełnie odwrotny niż zamierzony i skończyło się to parę razy na ostrym dyżurze, bo spuchnięta szyja i w rezultacie niedotlenienie, nie jest najprzyjemniejszym doświadczeniem. Lauren przebudziła się z zamyślenia, gdy taksówkarz oznajmił, że są pod wskazanym miejscem. Blondynka podała mu odpowiednią kwotę i ruszyła w stronę ogromnego, nowoczesnego wieżowca. Skierowała się w stronę szerokiej windy, która zapewne wykonuje najgorszą robotę w całym budynku, bo razem z nią wsiadło co najmniej piętnaście osób. Kliknęła dwunaste piętro i w ciszy oglądała czubki swoich botków, aż do końca jazdy. Wyciągnęła swoją kartę identyfikacyjną, która dawała jej dostęp do praktycznie każdego miejsca w firmie i odblokowała dostęp do kuchni na swoim piętrze. Z wielkim uśmiechem wkroczyła do wciąż pustego pomieszczenia i niemal od razu zajęła się ekspresem do kawy. Espresso, w dodatku podwójne to było to, czego potrzebowała najbardziej. Sięgnęła do swojej torby, by wyjąć laptopa i móc chwilkę zrelaksować się podczas pochłaniania typowego europejskiego stylowego przepychu. Chyba nie istniała na świecie druga taka rzecz, którą Lauren kochałaby tak bardzo i szczerze. Architektura typowa dla Europy, a w szczególności Anglii, była dla niej czymś niesamowitym i zupełnie odmiennym. Pół godziny minęło niczym dziesięć minut, a Lauren nawet nie zauważyła, że ktoś się jej przygląda. W końcu, gdy usłyszała pracujący ekspres, oderwała się od ekranu i spojrzała na drugi koniec kuchni.

- Hej. - odezwała się ciemnowłosa kobieta w granatowym garniturze. - Nowa?

- Mhm, tak - odparła bez zająknięcia, po czym zamknęła macbook'a i schowała z powrotem do torby. - Lauren.

- Margot. - uśmiechnęła się, po czym podeszła bliżej, by uścisnąć dłoń. - Czym się zajmujesz?

- Architektura wnętrz, a Ty?

- Projektowanie ogrodów. Trochę mniej poważne, niż Twoje stanowisko, ale i tak całkiem potrzebne no nie? - brunetka zaśmiała się nerwowo i zamilkła na moment wpatrując się oczekująco w Lauren.

- Oczywiście, że tak... - urwała na moment, bo nie chciała popełniać gafy z pomylonym imieniem. Przełknęła na siebie w myślach, że nawet takich rzeczy nie potrafi zapamiętać. Nagle do pomieszczenia wkroczyła pewna siebie szatynka. Lauren zauważyła, że miała na sobie niesamowicie stylowy, biały garnitur, który od razu zwracał na siebie uwagę. Kobieta również podążyła do ekspresu, po drodze mierząc wzrokiem szatynkę.

- Margot znowu atakujesz nowych ludzi? - parsknęła pod nosem i spojrzała badawczo na Lauren. 

- W przeciwieństwie do ciebie ich nie odstraszam, tylko jestem miła. - odparła wyższym głosem, który w jej zamierzeniu miał brzmieć groźniej. 

- Nie no, ja raczej wolę ich odstraszać z łapsk okrutnego korpo. - szatynka wzruszyła ramionami i wzięła łyk kawy. - Jak Cię wessie to już na wieki wieków. - kiwnęła głową w stronę Lauren i puściła jej zadziorne oczko. Blondynka uśmiechnęła się nieznacznie i zajęła cichą ewakuacją z kuchni.

- Acha, czyli wtedy staje się tak ponurym i marudzącym pracownikiem jak Ty? - Margot zbulwersowała się jeszcze bardziej widząc delikatną aprobatę nowej koleżanki, na przytyki w jej stronę. Spojrzała na Lauren z morderczym wzrokiem i ze złością cisnęła kubkiem do zlewu. 

- Och, kochana, żeby tylko... - szatynka sarknęła i wyminęła brunetkę, przy okazji mierząc oceniającym wzrokiem nowo poznaną panią architekt.

- Nie przejmuj się nią Lauren, i tak z nią nikt tutaj nie rozmawia. - Margot rzuciła w jej stronę, na co blondynka zareagowała dosyć wymownym westchnięciem. Boże dopomóż. Wiem, że w Ciebie nie wierzę, ale do cholery cofnęłam się do drugiej liceum... - pomyślała, po czym wstała i pożegnała swoje nowo poznane koleżanki. Zawędrowała w stronę długich korytarzy, szukając wejścia do swojego biura. Stwierdziła, że ta troszkę bardziej opryskliwa nowa znajoma miała rację co do korporacji - raz w nie wejdziesz, to już nigdy nie ujrzysz światła dziennego. Te wielkie przestrzenie, masa obcych ludzi, którzy tylko czekają na jakikolwiek błąd, aby zająć jej miejsce, stanowi niezwykle przytłaczającą wizję. Po krótkiej wędrówce, znalazła odpowiednie wejście i otworzyła drzwi kartą. Nie zastała nikogo, co odrobinę ją zmartwiło. Nikt nie powiadomił jej o jakiejkolwiek nieobecności. Podeszła do swojego biurka i westchnęła na widok metalowej tabliczki z jej nazwiskiem widniejącym pod napisem „główny architekt". Tyle lat marzyła o tym stanowisku, a teraz gdy wreszcie może pochwalić się tą głupią plakietką, jest rozczarowana. Nie sprawia jej to szczęścia i kompletnie nie rozumie dlaczego. Z zamyślenia wyrwał ją pisk odblokowywanych drzwi, co oznaczało, że ktoś oprócz niej będzie dziś jednak pracować. Spojrzała w stronę wejścia i niezwykle się skonsternowała. Ujrzała tę samą kobietę, która jeszcze chwilę temu mogła paść ofiarą słodkiej Margot. Szatynka zatrzymała się w połowie drogi i z równym zdziwieniem spojrzała na Lauren.

- A co Ty tu jeszcze robisz? - spytała, unosząc jedną brew do góry.


- Jeszcze? - blondynka odparła, wciąż korzystając z poprzedniego oddechu. Czuła się jakby ktoś, zaraz miał zacząć do niej strzelać.


- Mamy ważne spotkanie w siedzibie firmy po drugiej stronie miasta. - kobieta swobodnie podeszła do swojego biurka, mijając zastygniętą w ruchu Lauren. - Ja nie jestem tam najważniejsza, więc mogę sobie wypić darmową kawkę.

Blondynka spojrzała na nią z wielkim przerażeniem w oczach, jakby dopiero teraz jej mózg przetworzył wszystkie informacje.

- Siedziba... Drugi koniec miasta? J-jakie spotkanie?


- O rany... - szatynka westchnęła i spojrzała na nią z politowaniem. - Nikt Ci nic nie powiedział?


- N-nie, pierwsze słyszę, i...


- Dobra, chodź ze mną, to nie mnie się będziesz tłumaczyć. - kobieta skinęła na nią głową i obie razem podążyły w stronę wyjścia z budynku.

london callιng | тoм нιddleѕтon opowiadanie PLWhere stories live. Discover now