39

951 62 0
                                    

Gdy umiera dzisiaj

Cześć druga

Rozdział siódmy

Wydawało mu się, że całe tygodnie – miesiące – leży już w zaciszu tej jedwabnej pościeli. Izar wiedział, że normalnie nie była ona raczej w guście Czarnego Pana, ale zapewne stwierdził on, że będzie najchłodniejsza i najwygodniejsza dla jego rozpalonej gorączką skóry. Gdy rzucał się na łóżku i majaczył, kątem oka spostrzegł, że pościel nie była jedynie jedwabna, ale również biała.

W jego głowie pojawiło się jakieś odległe wspomnienie, dzięki któremu przypomniał sobie, że Czarnemu Panu podobało się kiedyś, gdy widział go w bieli. A teraz miał przyjemność patrzenia na niego, gdy był bezbronny i położony na tym właśnie kolorze.

Chory drań.

Jakby tego było mało, zawsze kręcił się w pobliżu. Obecność Voldemorta była niczym płomień dla jego zamroczonego i przyćmionego świata. Im bliżej niego się znajdował, tym bardziej zmniejszał się jego ból - chociaż Izar nigdy w życiu by się przed nim do tego nie przyznał. Czarny Pan i tak miał już zdecydowanie zbyt wielkie ego.

Podczas tych krótkich okresów, gdy Voldemorta przy nim nie było, ból zawsze był najbardziej dotkliwy. Jego krew płonęła, skóra piekła, a gardło było kompletnie wysuszone i szorstkie. Bolało, gdy Cygnus go opętał, ale to było prawdziwe… a nie psychiczne. Kiedy jego ciało walczyło z każdym drgnięciem, przypomniał sobie, że nie było już przed tym odwrotu, że to właśnie ten ból sprawiał, że pozostanie na wieczność szesnastolatkiem. To spowodowało, że poradzenie sobie z tą przemianą stało się jeszcze trudniejsze.

Pragnął, aby ból był jedyną rzeczą, jakiej jest świadomy. Jego przemiana była jednak czymś więcej niż tylko cierpieniem. Podczas gdy trawiła go gorączka, Izar poczuł dziwną pustkę. Te godziny wypełnione bólem… miażdżącą udręką doprowadziły go do straszliwego wniosku.

Nie był już wrażliwy na magię. Nie łaskotała ona jego skóry i nie uspokajała go, że wszystko będzie dobrze. Odeszła, pozostawiając po sobie pustkę i ciszę.

Gdy Izar zdał sobie z tego sprawę, wrzasnął z żalu. Jego klatka piersiowa zacisnęła się i próbował wszystkiego, byle tylko obudzić się z tego koszmaru. Voldemort wzniósł się na nim, kładąc mu mocno rękę na czole. Izar wyrwał się, zawrzał i godzinami przeklinał Czarnego Pana, próbując uciec przed jego dotykiem.

Magia była dla niego wszystkim. Wszystkim. Była dla niego oparciem i zawsze podziwiał jej piękno, nawet jeśli była czysta i nieskalana ciemnością. Przytłaczająca świadomość, że już nigdy nie będzie mógł na niej polegać, była dla niego wielkim ciosem. Jak będzie miał teraz oceniać emocje Czarnego Pana, skoro nie będzie widział jego aury? Skąd będzie wiedział, że ktoś jest godnym przeciwnikiem, nieoszlifowanym diamentem?

Uświadomienie sobie tego wszystkiego prawdopodobnie przedłużyło o kilka dni jego przemianę. Wycofał się w głąb swojej świadomości i próbował oprzeć krążącemu mu po ciele jadowi. Była to pewnie misja samobójcza, ale myśl o życiu bez dostrzegania i pławienia się w magii sprawiała, że czuł się żałośnie słaby.

Niestety jad nie tylko zabił jego ciało i zatrzymał jego puls, ale uczynił go silniejszym, bardziej wytrzymałym. Jego gorączka spadła, a umysł przestał być taki zamglony. Jakaś część niego wiedziała, że będzie musiał stawić czoła światu, stawić czoła Voldemortowi, ale zacisnął mocno oczy i postanowił nie być tego świadom.

Gdy Umiera Dzisiaj Where stories live. Discover now