46

796 40 5
                                    

Gdy umiera dzisiaj

Część druga

Rozdział czternasty

Karman* tak chciał, że Izar aportował się zaraz obok stojącego na ulicach Doliny Godryka Voldemorta. Wiedział, że Los pragnął go w ten sposób okrutnie ukarać za wzięcie mugolskiego chłopca do domu. A powoli zaczynał wierzyć, że to Voldemort jest Losem. Zdecydowanie był wystarczająco do tej roli wszechwiedzący i okrutny.

Jego głośne przybycie zostało szybko zauważone przez znajdujących się w pobliżu śmierciożerców, którzy natychmiast przykucnęli i wskazali różdżkami w jego stronę. Izar leniwie podniósł rękę i chociaż ukrywała to maska, na jego twarzy pojawił się lekceważący uśmiech.

- Zapomniałem wziąć z bazy swojej różdżki – oferował w ramach mizernej wymówki. Niedbale machnął wspomnianym przedmiotem. – Nie ma potrzeby, byście sądzili, że jestem przebranym w strój śmierciożercy Rufusem Scrimgeourem. Czarny to nie jego kolor.

W odpowiedzi rozległy się zdegustowane westchnięcia i burknięcia, gdy śmierciożercy wrócili do swoich wcześniejszych rozluźnionych pozycji i opuścili różdżki. Voldemort posłał mu pełne pogardy spojrzenie, po czym odwrócił się do niego plecami i odszedł. Izar wiedział, że mężczyzna nie uwierzył w jego wymówkę. A tak właściwie miał nadzieję, że niktnie uwierzył, iż zostawił swoją różdżkę w bazie. Gdyby dali się na to nabrać, byłby głęboko zaniepokojony tym, że Voldemort rekrutował jakichś kompletnych imbecyli.

Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał wymyślić jakąś rozsądną wymówkę dla swojej krótkiej nieobecności w czasie rajdu. To znaczy, oczywiście, jeśli Voldemort już nie wiedział, co ją spowodowało. A sądząc po wściekłym spojrzeniu, jakie mu posyłał, Czarny Pan mógł już słyszeć pogłoski o jego zniknięciu z mugolem.

Wzdychając, Izar opuścił wzrok, nagle spostrzegając swoje stopy. Wyglądało na to, że aportował się w samym środku jakichś zwłok, których narządy wewnętrzne oblepiały teraz jego buty.

O tak. Karman był wredną suką.

Z pełnym odrazy chrząknięciem zszedł ze szczątków martwego ciała i wytarł stopy o kawałek czystej trawy. Opanowujący Dolinę Godryka chaos nie wydawał się ani trochę zmniejszyć przez tych kilka minut, gdy go nie było. Krzyki być może odrobinę ucichły, ale ogień był równie gorący i gwałtowny co wcześniej, jeśli nie jeszcze bardziej. Rozświetlał pomarańczowym blaskiem niebo i ulice, pozwalając śmierciożercom spostrzec wszystkich uciekinierów i chowające się pomiędzy domami lub w krzakach ofiary.

A Ministerstwa wciąż nie było nigdzie widać. Chociaż trzeba było przyznać, że od najazdu śmierciożerców na Dolinę minęło zaledwie z dziesięć lub dwadzieścia minut, tak więc aurorzy mogli nie zdążyć się jeszcze zebrać. Wiedział jednak, że długo to im już nie zajmie. Być może był to pierwszy prawdziwy rajd śmierciożerców, ale nie pierwsza bitwa, jaką Rufus Scrimgeour stoczy z mrocznymi czarodziejami.

Stojąc na podwórku, nie rozglądał się za niczym konkretnym. Niepotrzebne mu do życia oddechy stały się płytkie, kiedy wsłuchiwał się w niekończące się krzyki torturowanych ofiar. Krzywiąc się, Izar obrócił głową z boku na bok, próbując zmniejszyć swój narastający niepokój. Palce jego obu rąk zaczęły się poruszać i z podnieceniem drżeć. Stłumiona w nim energia i adrenalina zaczynała osiągać niebezpiecznie wysoki poziom. Jeszcze trochę, a zapomni o swojej niechęci do torturowania bezbronnych ofiar i znajdzie sobie jakąś mugolską rodzinkę.

Gdy Umiera Dzisiaj Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum