66

591 34 0
                                    

Gdy umiera dzisiaj

Część druga

Rozdział trzydziesty czwarty

Jego twarz.

Lucjusz widział już wcześniej ten wyraz. Na pewno nie u tego mężczyzny, ale u kogoś, kto zdał sobie właśnie sprawę, iż coś wymknęło mu się spod kontroli i nie może zrobić nic, aby ją odzyskać.

Trzeba było przyznać, że na tej twarzy widniała beznamiętna maska, ale Lucjusz nie był głupcem. Pod pozorną obojętnością dostrzegał silne poczucie bezradności i niepokój. Czarny Pan czuł teraz coś, doświadczał czegoś bardzo ludzkiego. I Lucjusz był pierwszym śmierciożercą, jeśli nie liczyć Izara, który widział go w tak wrażliwym stanie.

Zdecydowawszy się odwrócić uwagę od rozgrywającej się przed nim sceny, postanowił dalej wpatrywać się w odwrócone od niego oblicze jego Pana. Szkarłatne oczy ani na chwilę nie opuściły leżącego na ziemi Izara. Zupełnie jakby Dumbledore'a, Potterów ani Lucjusza wcale z nim nie było.

Bariery poruszyły się przy jego stopach, zaskakując Lucjusza, kiedy mały ich płomyk wspiął się po jego nogach. Odwrócił się wtedy od swojego Pana i skierował wzrok na ziemię. Po drugiej stronie złotej zasłony zaklęć ochronnych Izar próbował przeczołgać się do jego stóp, bezustannie walcząc z tym, aby choć trochę się podnieść. Lucjusz przykucnął szybko, aby usłyszeć, co mówi.

- Izarze – szepnął, wyciągając dłoń w stronę barier. Nie był jednak zaskoczony, gdy opuszki jego palców uderzyły w widzialną barierę i mocno się od niej odbiły. Spojrzał na drżącego czarodzieja i zaczął zastanawiać się, dlaczego skierował się on ku niemu, a nie Czarnemu Panu. Przecież na pewno chciałby porozmawiać ze swoim kochankiem, prawda?

- Głupcy – wychrypiał chłopiec, spod którego maski dobiegł chichot. Jak bardzo Lucjusz żałował teraz, że ostatnim wspomnieniem jego bezwstydnej fascynacji będzie ta złota maska, a nie kryjące się pod nią nieskazitelne piękno. – Będziecie tu tak bezczynnie stać? Przybyło Ministerstwo… - Pomimo bolesnego drżenia i ciężko czerpanych oddechów, Lucjusz jakimś cudem zrozumiał jego słowa.

Odsunął się od chłopca i odwrócił, spostrzegając zbliżających się do nich aurorów. Cała ich uwaga skupiona była na grupie śmierciożerców, którzy bez wątpienia zastanawiali się, co takiego zajmuje teraz ich Pana.

- Idź – rozkazał mu Voldemort. Najwyraźniej usłyszał Izara, pomimo że ten wyszeptał swoje słowa naprawdę cicho.

- Mój Panie – krzyknął miękko, zerkając na Jamesa i Lily Potterów. – A co z tobą?

- Ja jestem potrzebny tutaj, a ty tam. Idź.

Lucjusz był rozdarty. Podziwiał Izara na tyle mocno, by chcieć przy nim zostać i możliwie jak najbardziej mu pomóc, a także interesowało go, jak potoczy się dalej akcja z Potterami, jednak wiedział, że wszystko to blakło w porównaniu z jego lojalnością do Czarnego Pana. A kto by pomyślał, że zrezygnuje on z walki, by pilnować chłopca, którego istnienie powoli się kończyło. To umocniło tylko jego podejrzenia wobec tego, że Izar był dla Czarnego Pana czymś więcej niż tylko zabawką. Byli kochankami, owszem, ale w jakim dokładnie stopniu?

- Powodzenia, mój Panie. Będę wypatrywał ciebie i Izara na polu bitwy. – Jego ton był oczywiście gładki i beznamiętny. W rzeczywistości jednak te słowa były dla niego gorzkie. Izar tego nie przeżyje, prawda? Czy śmierciożercy utkną teraz w barierach niczym uwięzione zwierzęta? Barierach składających się z ducha i istoty chłopca, który tak wiele poświęcił w imię tej wojny? To było odrażające. Tym bardziej, że Lucjusz zdał sobie sprawę, iż ma nadzieję, że Potterom uda się jakoś go ocalić.

Gdy Umiera Dzisiaj Where stories live. Discover now