10. „Co planujesz, czarownico Bennett?"

282 15 3
                                    

Czułam pustkę, cholerną, przerażającą pustkę. Tak jakby ktoś podmienił tlen na taki wybrakowany. Jakby ten tlen był podróbką tego, którym mogłam oddychać pełną piersią. To tak jakby kupić w chińskim markecie kosmetyki. Da się ich używać ale są tak jakby w połowie całości.

-Madeline? - ktoś nagle mnie szturchnął a ja wciągnęłam głęboko powietrze i otworzyłam oczy. Tym kimś okazała się Bonnie Bennett.
-Udało się? - zapytałam i przełknęłam ślinę, podnosząc się do siadu.
-Prawdopodobnie tak. - powiedziała i wskazała oczami coś obok siebie.

Rozejrzałam się dookoła i oniemiałam. Nigdy przez moja ponad 200 letnie życie nie byłam w takich wymiarach. W tak odrażających miejscach jak to.

Wymiar dla skazanych heretyków wyglądał trochę jak druga strona jednak tutaj cały czas szalała burza bez deszczu. Wiał okropnie zimny i silny wiatr, w którym niosły się jęki dusz. Poza klimatem jaki tu panował było to Mystic Falls, trochę bardziej drewaniane ale nadal Mystic Falls.

-Gdzie teraz? - zapytałam i wstałam z ziemii. Razem z Bonnie znajdowaliśmy się w centrum miasteczka.
-Miałam nadzieję, że ty wiesz. - odparła.

-Kai! - wydarłam się.
-Tak go nie znajdziemy, a mogą nas usłyszeć inni heretycy. - powiedziała szybko Bonnie. Swoją drogą ma długie imię i nie mam pojęcia jak je skrócić. Moje na przykład da się skrócić. Prawie wszyscy mówią na mnie zdrobnieniami typu Madi czy Madds. Co prawda tym drugim rzadziej ale nadal.
-Daj spokój Bonnie, razem pokonamy ich w pare sekund. Tak w ogóle twoje imię się jakoś zdrabnia bo dziwnie tak mówić pełnym. - powiedziałam i spojrzałam lekko w dół. No tak, Bonnie była piękną mulatką o krótkich włosach, zielonych oczach i delikatnych rysach. Nie była ode mnie dużo niższa, na oko może około 10 cm.
-Mówią na mnie Bon Bon. - uśmiechnęła się nieśmiało i założyła opadające kosmyki włosów za ucho.
-No, to Bon Bon czas na zaklęcie lokalizującę. - westchnęłam.

**

Razem z Bennett dotarłyśmy do jej domu by wykorzystać jakąś mapę na wykonanie zaklęcia.

Po drodze nie spotkałyśmy ani żywej duszy co nieco mnie zdziwiło. W końcu możemy wydostać ich stąd więc powinni nas błagać o to.

-Dobra masz mapę, co jeszcze potrzebujesz? - zapytała lekko zestresowana Bonnie. No tak stres na spotkanie z Kai'em. Podobno kiedyś była w innym wymiarze z Damonem gdzie spotkali Kai'a. Tak, opowiadała mi po drodze.
-Jakiś nożyk. - puściłam jej oczko i rozłożyłam mapę. Po chwili czarownica przyniosła małe ostrze z zielonym kamieniem na rękojeściu.

Oplotłam dłonią nożyk i przesunęłam w dół by krew spłynęła na mapę.

-Où tu fuis? A pouvoir la trouver Yonn souri nan zeb. - wypowiedziałam zaklęcie a już po chwili krew zaczęła przesuwać się w odpowiednie miejsce. Nagle ciecz stanęła w miejscu ukazując pobycie heretyka.

-Gdzie to jest? - zapytałam ponaglając Bonnie. Ta z otwartą lekko buzią uniosła wzrok z nad mapy.
-To tutaj. - szepnęła i nerwowo rozejrzała się dookoła.

-Brawo dla was dziewczny. - nagle zza rogu wyszedł Kai Parker klaszcząc w dłonie. - Cześć Bon Bon. - pomachał mulatce. - Hej, Madds. - zaśmiał się i podszedł bliżej by objąć mnie dłońmi w celu uścisku, którego w szoku nie oddałam. Od Kai'a bił dziwny zapach. Był strasznie intensywny i nie mogłam stwierdzić czy był ładny czy brzydki. Ten zapach był mieszanką woni starych książek i cytryny. Był lekko mdły ale ładny. Tak jak Kai. Kai Parker był nieziemsko przystojny.

-A więc, Parker. Jak Cie stąd wydostaniemy? -zapytałam otrzepując ubrania z niewidzialnego kurzu.
-Przez... - zaczął szukać rękoma po całym ciele jakiegoś przedmiotu. - Cholera, gdzie ja to wsadziłem. - przeklnął.
-Kai? - powiedziała Bonnie pełna obaw.
-No wiecie, chyba zgubiłem ascendent. - zaśmiał się chłopięco i wzruszył ramionami.
-Jak to zgubiłeś? - zapytałam lekko zdenerwowana. W każdej chwili w naszej rzeczywistości mógł pojawić się wróg, którego żeby pokonać jest potrzebny Parker, ja oraz pierwotni.
-No nie wiem, zrób czary mary i znajdziesz. - powiedział i stanął obok mnie.

Bonnie nadal stała na swoim miejscu na przeciwko. Zauważyłam, że mulatka nerwowo posyła mi znaczące spojrzenia. Tylko, że ja nie wiem co one mają oznaczać. Przecież jeśli boi się Kai'a to mogę załatwić sprawy sama i po nią wrócić. Jedno było pewne czarownica miała jakiś plan.

-To tak nie działa, nie wiem nawet jak ten ascendent wygląda a ty uwięziony tutaj nie masz mocy. - powiedziałam zirytowana i przewróciłam oczami.
-Dlatego, dasz mi trochę swojej. - mruknął i złapał mnie za nadgarstek.

Poczułam nagły ból, który spowodował, że nie mogłam wykonać żadnego, chociaż najmniejszego ruchu. Na szczęście na straży stała Bon Bon, która odepchnęła Kai'a tak by mnie puścił.

-Jak śmiałeś zabrać mi moją magię?! - zaczęłam krzyczeć na bruneta. Przez chwilę wydawało mi się, że przez jego oczy przemknął smutek ale zaraz został zakryty wariackim szczęściem.

Wymierzyłam wskazujący palec w jego stronę by po chwili zbliżyć go do jego klatki piersiowej.

-Ty... - syknęłam z jadem. Gdy mój palec spotkał się z koszulką heretyka przeszły mnie zimne dreszcze.

Przed oczami stanęły mi momenty, prawdopodobnie życia Kai'a. Zobaczyłam jak ojciec wysyła go za karę do innego wymiaru. Zobaczyłam jak zabija swoją rodzinę. Jak płacze po nocach za łóżkiem. Jak ojciec znęcał się nad nim przez lata. Słyszałam jego niemy krzyk jak błaga ojca o litość. Jak czuje kolejne kary za nic na swoim ciele. Widziałam i słyszałam wszystko. Czułam jego ból całą sobą. Tak jakby osoba z klaustrofobią została zamknięta w malutkim pomieszczeniu. Tak jakby osoba duszona próbowała łapać ostatnie oddechu. Ten ból był najgorszym z najgorszych bóli. Bo sam Malachai Parker nie wiedział jak go załagodzić.

Szybko cofnęłam palec i spojrzałam w obojętne oczy bruneta. Nie miał pojęcia czego właśnie doświadczyłam. A może wiedział doskonale i ukrywał to za maską obojętności?

-Zaczynajmy. - odchrząknęłam i zwróciłam się w stronę stołu.

Nie chciałam patrzeć w oczy Bonnie czy Kai'a. U tego drugiego zobaczyłabym znowu te wariackie szczęście a u mulatki byłoby to niezrozumienie.

**

-Co planujesz, czarownico Bennett? - zapytałam mulatki gdy Kai oddalił się od nas na znaczącą odległość.
-Klaus, odwiedził mnie wczesnym rankiem. Przez ten czas skontaktowałam się z przodkami po drugiej stronie. Powiedzieli mi, że nie chcą by Kai wychodził z więzienia dlatego przyprowadziły inną heretyczkę - Valerie Tulle. To ona wydostanie się z tego wymiaru, nie on. - wysyczała z jadem ostatnie zdanie.

Nie mogłam pozwolić za żadne skarby by Bonnie tak perfidnie oszukała Kai'a. On już za dużo wycierpiał. Najpierw problemy rodzinne przez co stał się socjopatą, następnie uwięzienie w pierwszym wymiarze, później uczucie do Bonnie, która bez skropułów uwięziła go w drugim wymiarze. I to wszystko czemu? Bo był nie kochany. Bo domagał się zadość uczynienia za własne krzywdy. Chciał stać się kimś ważnym. Chciał by ktoś go kochał. Chciał być po prostu kimś.

-Nie możesz tego zrobić. - warknęłam i zacisnęłam rękę na jej nadgarstku. Czarownica hardo spojrzała mi w oczy, w ogóle nie mając pojęcia do czego jestem zdolna.
-Mogę i to zrobie. - powiedziała z odwagą i wyszarpała nadgarstek spod mojego uścisku.

Tu się mylisz Bonnie, nie zrobisz tego.

PERFECTWhere stories live. Discover now