15. „Wrócę, obiecuje"

224 17 1
                                    

-Nie ma szans. - fuknęłam na Klausa, który kazał mi znaleźć Katherine. 
-Albo znajdziesz ją ty - wskazał na mnie palcem. - albo zrobie to ja. - tym razem wskazał na siebie.
-To Katherine, ukrywała się przed tobą ponad 500 lat, przeszłaby obok ciebie a ty byś nie zauważył. - odpowiedziałam przewracając oczami.
-Jestem głodny! - nagle rozległ się krzyk Parkera. Kai nadal skrępowany siedział na fotelu w moim pokoju.
-Poczekaj chwilę. - spojrzałam na niego przenikliwie i lekko pchnęłam w stronę kanapy. To, że pozostanie na miejscu było tak znikome jak to, że Kai akurat był głodny.
-Co chcesz? - wparowałam do pokoju i spojrzałam na szarpiącego się bruneta.
-Wypuść mnie. - jęknął.
-Po co? - uwielbiałam droczyć się z ludźmi, a fakt, że mam nad nim przewagę wprawiał mnie w ogromną euforię.
-Jak to po co?! Ludzie powinni żyć na wolności, a ja muszę zabić rodzine. - wykrzyczał i znowu zaczął się szarpać ze zdwojoną siłą.
-Hej, kolego. To mój ulubiony fotel. - nagle do pokoju wszedł rozbawiony Kol, którego swoją drogą miałam zamiar unikać.
-W dupie to mam, ja zasłużyłem na wolność. - odpowiedział wściekły Kai.

To prawda, Parker zasłużył na wolność. Zasłużył na dużo więcej nic otrzymał. A otrzymał tylko ból i cierpienie. Nie radzi sobie z emocjami i chowa się za maską potwora. Boli go przeszłość i nie wyobraża sobie przyszłości. Jedynym jego celem w życiu jest zabicie rodziny.

-Kol, wyjdź. - powiedziałam chłodno. Przestraszyłam się lekko swojego głosu, nie spodziewając się jego takiej barwy. Była oschła, nie taka jak zwykle obojętna. Była jak szpilki wbijające się w serce. Ten głos był okropny.
-Jak to, wyjdź? - zapytał speszony, jednak nadal pozostał w atakującej pozycji.

Miałam dość dzisiejszego dnia, a był dopiero początek tego koszmaru. Czułam się jakbym przed chwilą przeniosła dosłownie góry. Nie miałam na nic sił, a musiałam mieć. Dla wszystkich, bo musiałam ich uratować. Mimo wszystko.

Za pomocą magii wypchnęłam pierwotnego z pokoju, zamykając za nim drzwi. Rozpaliłam szałwię, która była schowana pod materacem na czarną godzinę i ukucnęłam przed heretykiem dotykając jego kolan.

Ciała heretyków zazwyczaj były o wiele zimniejsze niż te wampirów. Heretycy byli czymś nie zgodnym. Czymś co powinno wyplenić się jak chwasty. I to dobijało każdego z nas. Mogliśmy udawać, że mamy jakiś cel w życiu ale w końcu i tak kończyliśmy z niczym.

-Kai... - szepnęłam cicho.

Nie powinno być mnie tutaj. W tym momencie moim ciałem targały emocje, które kumulowały się we mnie od początku grudnia. Od dnia, w którym straciłam pamięć. Miałam ochotę płakać, lecz nie mogłam. Nie przy Kai'u, nie przy pierwotnych, nawet nie przy Katherine. Nikt nie mógł wiedzieć jak bardzo łatwo można mnie zranić.

-Uwolnię Cie, wiesz? - uśmiechnęłam się lekko patrząc mu w oczy. Nie lubiłam tego robić. Bałam się, że ktoś zobaczy prawdę, prawdę, którą wyparłam dawno temu.
-Dlaczego to robisz? - zapytał gdy uwalniała jego ręce.
-Bo jestem psychopatką, która zabiła więcej ludzi niż masz w ciele komórek. - odpowiedziałam. Robiłam to bo Kai w pewnym sensie przypominał mnie. Tylko u niego działało to trochę inaczej. Jego rodzice znęcali się nad nim, a moi po prostu zmarli. On pragnął zemsty, a ja... czego ja pragnęłam? Wydaję się to mało istotne.
-Można uznać, że jesteś moją fanką. - zażartował. Kai, chciał być taki jak ja. Chciał mordować niewinnych, a może nie chciał? Może to była jego skorupa, której nie chciał opuszczać za żadne skarby.
-Jesteś wolny, Kai. - powiedziałam gdy zdjęłam z niego ciężkie łańcuchy. Było mi już wszystko obojętne, mój cel nie miał najmniejszego sensu. Również jestem czarownicą, powinnam pomagać swoim a nie na odwrót. Chociaż żadne z rodzeństwa Mikaelson nie zasługiwało na smierć. Zasługiwali na odkupienie.
-Madds - szepnął cicho i wstał, a następnie, następnie przytulił mnie. Ten uścisk był wart coś więcej niż zwykłe przyleganie do siebie ciał. Był moim odkupieniem. - wrócę, obiecuje.

Parker uchylił okno i posyłając mi ostatnie ciepłe spojrzenie wyskoczył i popędził w wampirzym tempie przed siebie.

**

Po dwóch godzinach nie wpuszczania nikogo do pokoju i palenia szałwi, oraz co najważniejsze wypłakania się, wyszłam z pokoju. Czułam się już o wiele lepiej niż przed tem. To znaczy, znowu schowałam się za maską. Obecnym celem była rozmowa z małą Hope, dlatego zaczęłam szukać po pokojach Hayley. Jednak jej nie było.

-Jest ktoś w domu?! - krzyknęłam jednak odpowiedziała mi głucha cisza.

Było mi to na rękę, dlatego zeszłam do kuchni i wyciągnęłam z lodówki torebkę z krwią. Nie ona była jednak moim docelowym celem na teraz, dlatego podeszłam do barku i wyciągnęłam lekko napoczętą szkocką. Tego mi było trzeba. Wlałam krew do butelki i lekko zamieszałam. Puściłam na fulla muzykę i popijając trunek tańczyłam, śmiejąc się jak małe dziecko.

-To na pewno ta wiedźma? - głos jakiegoś mężczyzny wyrwał mnie ze stanu euforii. Spojrzałam leniwie na drzwi wejściowe gdzie stali bracia Salvatore.
-Na pewno. - odpowiedział Stefan.
-Proszę, proszę kogo mi tu przywiało. Damon i Stefan Salvatore, witam w mych skromnych progach. - wskazałam dookoła siebie ręką.
-Przyszliśmy porozmawiać. - powiedział Stefan wyciągając ręce w geście obronnym.
-Wszyscy jesteście tacy nudni, tylko byście rozmawiali. - westchnęłam teatralnie i za pomocą magii wyłączyłam muzykę.
-Lubie ją. - wskazał na mnie palcem starszy brat Salvatore, mój przyjaciel.
-Czego chcecie? - zapytałam gdy usiedli na przeciwko mnie.
-Obawiamy się o Bonnie... - zaczął Stefan.
-A, a, ty się obawiasz. - wtrącił się Damon. Za to lubiłam niebieskookiego, był wredny, egoistyczny, arogancki i narcystyczny, ale gdy doszło się do momentu gdy zaczęło mu na tobie zależeć stawał się odrobinkę lepszy.
-Jak już mówiłem, Bonnie nie chciała by to tak wyszło... - zaczął znowu Stefan, lecz tym razem to ja mu przerwałam.
-Chciała. - powiedziałam krótko.
-Nie znaliśmy się wcześniej? - zapytał Damon, przez co leniwie przeniosłam na niego wzrok. Jasne, że się znaliśmy, idioto. Byłeś moim przyjacielem. Wzruszyłam ramionami na pytanie czarnowłosego i znów wzrok przeniosłam na Stefana.
-Bonnie, wierzyła babci, która później okazała się tylko kłamstwem. - powiedział Stefan.
-I co? - zapytałam, i tak ją przecież zabije.
-Wybaczysz jej to? - zapytał rozpruwacz.
-Ja, bym nie wybaczył. - szepnął kąśliwie Damon. Uwielbiałam robić mu na złość więc odpowiedź była jasna.
-Wybaczę. - przewróciłam oczami. - po co przyszło was dwóch?
-Jesteśmy braćmi. - odpowiedział Stefan chcąc ukryć prawdę.
-Albo obawiasz się o życie Bon Bon przez wypuszczonego socjopatę. - powiedział Damon i uśmiechnął się urokliwie w moją stronę.
-Stefan, idź sobie. - powiedziałam nie patrząc nawet na młodszego Salvatore. Po chwili Damon nawiązał krótki kontakt wzrokowy ze Stefanem po czym ten wyszedł. Zaplanowałam na ten wieczór odwrócić perswazję i odzyskać przyjaciela.

Spojrzałam w oczy Damona i lekko się uśmiechnęłam.
-Przypomnisz sobie wszystko co kazałam Ci zapomnieć. - powiedziałam i odsunęłam się lekko od wampira. Mam nadzieje, że nie brał werbeny.

-Madi?

PERFECTWhere stories live. Discover now