14. „Byłoby lepiej gdybyście zdjeli ze mnie te kajdany"

249 19 2
                                    

Nagle poczułam okropne, przeszywające zimno. Było prawie identyczne jak te, które poczułam umierając i pojawiając się w wymiarze dla skazanych heretyków. Szybko wyskoczyłam z łóżka i stanęłam na równych nogach. Obejrzałam się dookoła siebie i z westchnięciem stwierdziłam, że znajduje się po drugiej stronie, znowu.

-Mamo? Tato? - zawołałam od razu.

Spojrzałam jeszcze na Kai'a, który spał z otwartą buzią i wyszłam z pokoju.

-Halo?! Jest tu ktoś?! - znowu krzyknęłam.

Niespodziewanie poczułam okropny odór, jakby siarki pomieszanej z padliną. To połączenie sprawiało, że miałam odruchy wymiotne.

-Co tak, kurwa śmierdzi?! - zakasłałam i zakryłam dłonią usta i nos.

-Wybacz córeczko, nie wiemy co się dzieje. - usłyszałam głos kobiety, prawdopodobnie mojej mamy.
-Hej, mamo. - uśmiechnęłam się niemrawo i spojrzałam na nią. Jak przedtem w białej sukni.
-Muszę Ci tylko przekazać dalsze instrukcje, nie jest to dużo czasu dlatego znów muszę się sprężać. - oddała mój uśmiech.
-Jasne. - szepnęłam.

Było mi nieco przykro, a to już nowość. Przez większość życia byłam egoistyczną suką, która była nie do zdarcia. Teraz te czasy wydają mi się dziwne i odległe.

-Musicie tu zostać, kochanie. Czarownice z Nowego Orleanu wiedzą, że tu jesteście więc przybędą tutaj. Będą próbowali przekonać tutejsze czarownice i wilkołaki. Gdy przyjdzie ostateczna walka, ty i Kai musicie wyssać ich moc, dobrze? - wyjaśniła.
-Oczywiście. - odpowiedziałam.

Nie rozumiałam czemu czarownice aż tak uparły się akurat na nas. Było to nadzwyczaj dziwne, co prawda wiedźmy są bardzo mściwe, ale nie aż tak bardzo za małe przewinięcia. To musiało być coś dużego.

-Mamo? - zaczęłam niepewnie.
-Tak? - zapytała łagodnie.
-O co chodzi, wiedźmom? - zapytałam w końcu.
-Opowiem ci następnym razem. - uśmiechnęła się i po chwili rozpłynęła w powietrzu.

Wszystko znowu nabierało kolorów. Nie było już tak zimno jak przedtem. Znowu byłam u siebie.

Z mojego nosa zaczęła lecieć stróżka krwi, zupełnie jak za pierwszym razem. Musiałam złapać się barierki by nie upaść ale ostatecznie nawet to nie pomogło i po chwili klęczałam na podłodze. Co gorsza, zaczęłam mieć zawroty głowy i mdłości. Jakimś cudem doczołgałam się do toalety i w ostatniej chwili otworzyłam sedes, i zwróciłam całe, wcześniej zjedzone pożywienie. Naszyjnik z rodzinnym herbem niebezpiecznie uderzał w klapę sedesu, a ja nadal nie mogłam pozbierać się po zwymiotowaniu krwi oraz mufinek.

Ostatnio wymiotuje każde jedzenie. Ta myśl biegała w najlepsze po niemiłosiernie pulsującej głowie.

W końcu odsunęłam się od otwartego sedesu i usiadłam obok, opierając się o zimną ścianę. Włożyłam palce we włosy i uspokajałam organizm po przeżytym stresie.

-Jesteś jeszcze bardziej gorąca gdy masz krew na twarzy i włosy w nieładzie. - nagle usłyszałam głos Kola. Nie miałam ochoty na niego patrzeć, to znaczy miałam ale nie miałam siły otwierać oczu. Czułam się zupełnie wykończona.
-Proszę, zabierz mnie do łóżka. - wyszeptałam.
-Teraz jesteś chyba na to za zmęczona. - zaśmiał się i z jakiejś szafki wyjął mokre chusteczki. Po chwili podszedł do mnie i zaczął wycierać moją twarz z krwi.

Nie miałam siły by odpowiedzieć mu na tą zaczepkę więc musiało wystarczyć mi wyzywanie go od zboczeńców w myślach. Zbok.

-No i wstajemy. - powiedział pod nosem i położył jedną rękę pod moimi kolanami, a drugą na plecach.

PERFECTWhere stories live. Discover now