34. „To zioła rozpoczynające rytuał"

107 11 2
                                    

W domu powstało ogromne zamieszanie. Każdy krzyczał, biegał, rozkazywał. Ja obserwowałam wszystko z boku gdyż natrafiła się idealna okazja na moje wyjście.

Nie chciałam wychodzić i opuszczać porodu małej Hope. Byłam z nią magicznie związana i musiałam chronić ja przed wszelkim złem. Jej ciotka Dahlia chciała ją zabić a teraz tak po prostu przyspieszyła poród. Był to kolejny znak, że coś knuję, lecz nikt nie wiedział co.

Wyczuwając moment gdzie każdy był maksymalnie zajęty, wstałam z kanapy i w wampirzym tempie znalazłam się na piętrze, gdzie wyskoczyłam przez okno.

Patrząc ostatni raz na wielki dom, wsiadłam do samochodu i jak najszybciej odjechałam.

Fakt, że miałam na sobie piżamę i nie miałam żadnych pieniędzy czy telefonu był dość krępujący. Chociaż telefon powinien być w schowku...

Szybko otworzyłam schowek i zauważyłam tam różowego iphone'a. Nie pytajcie.

Patrząc nadal na drogę wyciągnęłam ze spodenek karteczkę i przepisałam numer do telefonu, z którego za chwilę zadzwoniłam.

-Dzień Dobry, Madeline Sallow z tej strony. - przedstawiłam się szybko i skręciłam w skrót.
-Witaj, dziecko. Nazywam się Sabrina Barnet. - przedstawiła się kobieta po drugiej stronie słuchawki a ja zmarszczyłam brwi. To była krewna Amberle.

-Będę u Pani za jakieś 7 godzin, mogłaby Pani wysłać mi dokładny adres? - zapytałam i usłyszałam uporczywe pikanie z telefonu, co oznaczało, że ktoś inny chciał się ze mną skontaktować.
-Jasne. - zaśmiała się a ja zaczęłam szukać jakiejś kartki, lecz jak na złość nie było żadnej.

-Zaraz mnie przejedziesz. - powiedziała Sabrina a ja zmarszczyłam brwi.
-Słucham? - zapytałam i wychyliłam się spod kierownicy by spojrzeć na drogę, na której ku mojemu wielkiemu zdziwieniu stała wysoka brunetka.

Szybko nacisnęłam hamulec i z głośnym piskiem zahamowałam pare centymetrów od ciała brunetki.

Wyskoczyłam z auta przekręcając kluczyki w stacyjce.

-Jak się tu znalazłam? - zapytałam od razu patrząc na nią podejrzliwie.
-Nie działa na ciebie magia. - brunetka wzruszyła ramionami i udała się do małego domku, który znajdował się pare metrów od drogi.

Znajdowałyśmy się na jakimś kompletnym zadupiu. Jedyny budynek, który widziałam w zasięgu mojego wzroku, był mały, niebieski domek z werandą.

-Idziesz? - zapytała kobieta a ja pokiwałam potwierdzająco głową i ruszyłam za nią.

To miał być ciężki dzień.

Nie chciałam rodzić dzieci, było to ostatnie na liście rzeczy do zrobienia. Jednak gdybym ich nie urodziła to oznaczałoby ich smierć, a do tego również nie mogłam dopuścić.

Zostawała jeszcze sprawa z Kai'em. Chciałam zbudować z nim coś większego, był typem człowieka, który odpowiadał mi w 100%, lecz jak sam powiedział, będzie mnie ranił, i ja to doskonale wiem, ale może będzie to warte późniejszych efektów?

-Jasne. - uśmiechnęłam się i ruszyłam za nią.

Weranda domku pomalowana była na biało, ściany na niebiesko a dach był granatowy. Słodki, typowo amerykański domek. Niczym się nie wyróżniał, a jednak mieszkała tam wiedźma.

Kobieta otworzyła drzwi i spojrzała wymownie na moje buty.

-Zdjąć? - zapytałam patrząc na nią dziwnie.
-Tak. - odparła i sama zdjęła swoje buty i odstawiła je na wycieraczkę pod ścianą.

PERFECTWhere stories live. Discover now