35. „Moje pełne imię jest okropne"

111 11 2
                                    

-Chcesz ich potrzymać? - zapytała mnie kobieta na co delikatnie się uśmiechnęłam.

Poród trwał niecałe 4 godziny ale kosztował mnie tak dużo, że najchętniej zasnęłabym i obudziła się za dwa dni.

-Tak. - wychrypiałam i uniosłam ręce by przyjąć w swe objęcia dwójkę maluchów, zawiniętych w czerwone kocyki.

Rzeczywiście byli identyczni. Ich oczy nie były niebieskie, jak u większości noworodków, chłopczyk miał piękne brązowe oczy, a dziewczynka jasno zielone. Jak ja i Kol.

-Masz jakieś imiona? - zapytała Sabrina przez co chwilę się zastanowiłam.
-Katherine i Daniel. - szepnęłam i przejechałam palcem po główkach dzieci. Moich dzieci.

-Twoja komórka zaraz wybuchnie. - oznajmiła Barnet przez co spojrzałam w miejsce gdzie leżał telefon.
-Mogłabyś zobaczyć co piszą? - zapytałam i uśmiechnęłam się niemrawo.

-Jakiś „Mój kocur" napisał 302 wiadomości. - powiedziała Sabrina i spojrzała na mnie podejrzanie.
-To Kai. - oznajmiłam i spojrzałam na noworodków, którzy wlepiali we mnie swoje tęczówki.
-Nie wnikam w tą nazwę. - powiedziała Sabrina i podała mi telefon, który cały czas wibrował.

„Wszystko okey"

Napisałam krótką wiadomość do Parkera i wyłączyłam telefon, kładąc go na stoliku.

-Katherine i Daniel, zostaną ze mną dopóki nie rozprawisz się z Dahlią. - powiedziała brunetka przez co dotarła do mnie szara rzeczywistość.

Musiałam zostawić swoje dzieci bo jakaś kobieta mogła ich zabić.

-Jasne. - mruknęłam i ucałowałam dzieci w czółka.

Musiałam wracać, malutka Hope zapewne już dawno była na świecie i mnie potrzebowała. Każdy z nich mnie potrzebował, lecz moje dzieci również. Potrzebowały mnie jako matki, którą nie umiałam być.

-Sabrino, wrócę po nich jak to wszystko się skończy. - rzekłam i podałam w jej ramiona noworodki.
-Będę czekać. - powiedziała i wzrokiem wskazała na szare dresy, które po chwili założyłam bo spodenki od mojej piżamy były w opłakanym stanie.
-Dziękuje. - szepnęłam i uśmiechnęłam się niemrawo.

Brunetka już nic nie odpowiedziała tylko również się uśmiechnęła.

Szybkim krokiem opuściłam domek, nie odwracając się za siebie, bo gdybym to zrobiła - przepadłabym, zabrała dzieci i wyjechała jak najdalej stąd.

-Cholera! - warknęłam gdy będąc w drodze powrotnej przypomniałam sobie o telefonie, który został na stoliku w domu Sabriny.

Nie chciało mi się już wracać, więc zignorowałam telefon i dalej jechałam prosto do rezydencji Mikaelsonów.

**

Pewnym krokiem weszłam do rezydencji i zamknęłam głośno po sobie drzwi. Fakt, że byłam w samych klapkach nie był ani trochę sprzyjający więc postanowiłam go zignorować.

Wszyscy jak się okazało siedzieli w salonie i rozmawiali jednak rozmowy ucichły gdy tylko weszłam do salonu.

Byłam przeraźliwie głodna, dlatego zignorowałam pytające spojrzenia i ruszyłam prosto do kuchni. Jak się okazało, nie sama.

Będąc centymetry od drzwi lodówki napotkałam przeszkodę w postaci ciała pewnego heretyka.

-Przysięgam, że jeśli nie odsuniesz się to wypiję twoją krew. - syknęłam i przymknęłam oczy by się opanować.
-Gdzie byłaś? - zapytał brunet przez musiałam przygryzać palca.
-Kai, zaraz. - oznajmiłam i mocniej wygryzłam się w palca by nie zwariować.
-A właśnie, że teraz. Nie możesz sobie tak po prostu znikać na parę godzin nic nikomu nie mówiąc! - krzyknął i zrobił krok w moją stronę.

Byłam u czarownicy...

-Spotkałam się ze znajomą, okey? Nie możesz mi tego zabronić! - krzyknęłam a w moich oczach stanęły łzy, które szybko odgoniłam.

Twarz bruneta zmieniła się diametralnie. Z wściekłej zmieniła się na obojętną.

-Po co? - zapytał i ułożył obie dłonie za moimi plecami na blacie kuchennym.

Rodziłam tylko dzieci, błagałam żebyś tam był, skręcałam się z bólu, byłam samotna, musiałam zostawić swoje dzieci tylko po to żeby pomóc uratować małą Hope.

-Wyświadczałam jej przysługę. - skłamałam i spojrzałam mu prosto w oczy, by nie mógł odgadnąć, że kłamię.

Krew w jego żyłach znacznie przyspieszyła przez co musiałam mocno zacisnąć wargi, by nie wbić się w jego szyję.

Jego ręce znalazły się na dole moich pleców przez co wstrzymałam oddech.

-Kai... - syknęłam i złapałam go za nadgarstki. - Nie jesteśmy już sami, a ja zaraz Cie dosłownie zjem.
-To seksowne. - powiedział i ściągnął jedną dłoń z moich pleców by otworzyć nią za pomocą magii drzwi od lodówki i wyjąć z niej torebkę z krwią, na której widok aż oczy mi się zaświeciły.

Szybko wyrwałam się spod uścisku Parkera i zabrałam torebkę z krwią.

W jak najszybszym tempie pochłonęłam całą zawartość plastiku i oblizałam usta by spożyć jak najwiecej krwi.

-Madi, mogłabyś na chwilę? - nagle do kuchni wszedł Elijah przez co odwróciłam się w jego stronę.
-Jasne. - uśmiechnęłam się pokazując zaplamione krwią zęby.

-Madi, mogłabyś na chwilę? - nagle odezwał się Kai udając głos pierwotnego.
-Jasne. - teraz Parker udawał mój głos przez co musiałam przygryzać usta by się nie zaśmiać.

-Malachai, uspokój się. - zaśmiałam się używając jego pełnego imienia na co zrobił dziwną minę.
-Moje pełnie imię jest okropne. - powiedział z odrazą i zamknął drzwi do lodówki, które cały czas stały otworem.
-Moje też. - zaśmiałam się i udałam się do salonu gdzie wszyscy patrzyli na mnie podejrzanie.

-Między tobą a tym heretykiem... - nagle zaczął Klaus wskazując to na mnie to na Parkera, który wyszedł z kuchni zaraz za mną.

-Tylko się przyjaźnimy. - ja i Kai powiedzieliśmy równocześnie przez co spojrzałam na niego z wyrzutem.

-Hayley, może chcesz odpocząć? - zapytał Elijah brunetki, która ledwo co kontaktowała.

-Madi, mogłabyś zająć się Hope? - zapytała Hayley przez co spojrzałam na nią ze zestresowaną miną.

Miałam zajmować się dzieckiem znajomej, a nie swoimi. Miałam rozmawiać do czyjegoś dziecka a nie do swoich, miałam bawić się z innym dzieckiem niż moje.

-Oczywiście. - uśmiechnęłam się a po chwili Elijah razem z Hayley zniknęli.

-Klaus, jak czujesz się z myślą, że jesteś ojcem? - zapytałam i spojrzałam na hybrydę z ironicznym uśmiechem.
-Kocham Hope, najmocniej na świecie. - odpowiedział i spojrzał na mnie z nieodgadniętą miną.
-A ty? Jesteś jej ciotką. - zapytał i uśmiechnął się wrednie.
-A ja, mogę być wujkiem? - zapytał nagle Kai i spojrzał na mnie i Klausa.
-Prędzej ją zabijesz niż wypowiesz dobrze jej imię. - odparł hybryda przez co nieco mnie zamurowało.
-Przecież dobrze mówię jej imię, prawda Holly? - powiedział i zwrócił się do małej Hope.

-On nie ma pamięci do imion. - usprawiedliwiłam Kai'a i wskazałam na niego ręką.
-Dokładnie. - powiedział i podszedł do noworodka by zobaczyć ją z bliska.

Jednak nie dane było mu podejść na tyle blisko by ujrzeć małą twarzyczkę bo został przyciśnięty do ściany przez hybrydę.

-Nie zbliżaj się do Hope. - warknął blondyn przez co Kai się zaśmiał.

-Klaus, puść go! - krzyknęłam przez co Hope zaczęła płakać.

Szybko podeszłam do łóżeczka małej dziewczynki i wyjęłam ją z niego, zawiniętą w kocyk.

-Dokładnie, Camil. Puść mnie. - syknął Kai i złapał za nadgarstek Klausa wysysając z niego magię.

Zdezorientowany hybryda puścił Parkera i zaczął oglądać swój nadgarstek.

Mała Hope przestała płakać i patrzyła to na swojego tatę to na Kai'a.

To będzie ciężki dzień z dwoma samcami alfa...

PERFECTWhere stories live. Discover now