33. „Ciotka przysłała szpiegów"

124 13 2
                                    

-Mamo? Tato? - zapytałam będąc po drugiej stronie, widząc swoich rodziców.
-Cześć, skarbie. - powiedziała mama a tata jak zwykle nic nie mówił tylko przesunął się trochę by kogoś mi pokazać.
-Kol... - szepnęłam na co pierwotny się uśmiechnął.
-Czemu tu jestem? - zapytałam w końcu cały czas patrząc na bruneta.

Po dłuższej chwili gdy nikt się nie odezwał przeleciałem spojrzeniem po wszystkich zebranych. Mama patrzyła na swoje splątane ręce a ojciec wywiercał spojrzeniem dziurę w twarzy pierwotnego.

-Jesteś w ciąży. - oznajmił Kol podchodząc do mnie bliżej.
-Nie mogę być w ciąży - zaśmiałam się nerwowo. - jestem martwa, ty jesteś martwy. To nie miało prawa się wydarzyć.
-Nie działa na ciebie magia, córciu... - powiedziała mama a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę.
-Nie urodzę żadnego dziecka! - krzyknęłam oburzona.
-Pojedziesz do Atlanty, tam przyspieszysz poród i urodzisz dzieci. - powiedział mój ojciec a Kol wręczył mi kartkę z jakimś numerem.
-Jak to dzieci? - zapytałam słysząc dokładnie liczbę mnogą.
-To bliźniaki, chłopiec i dziewczynka. - odpowiedziała mama i uśmiechnęła się niemrawo.
-Nie ma szans, nie nadaję się na matkę. Nie chcę mieć dzieci, nigdy nie chciałam! - krzyknęłam i przymknęłam oczy by w minimalny sposób się uspokoić.

To nie mogło dziać się na prawdę. Jestem martwa nie mogę mieć dzieci a tym bardziej z pierwotnym, który jest za martwy by je wychować.

-Uspokój się, Madi. - Kol dotknął mojego ramienia a ja odskoczyłam od niego jak poparzona.
-Nie chcę tych dzieci, rozumiesz? - spojrzałam na niego, próbując zabić go wzrokiem.
-Nie trzeba było pakować się do łóżka bez zabezpieczeń. - syknął ojciec a moja krew zawrzała.
-Słuchaj mnie, mogę robić co mi się tylko zachcę. Mogę zabić te dzieci, mogę je oddać, mogę je wychować. To tylko i wyłącznie moja decyzja. - warknęłam do mężczyzny a przed moimi oczami znów zaczęło robić się jaśniej.

Wracałam do swojego świata. Nie chciałam do niego wracać. Bałam się tego co muszę zrobić, bo wiedziałam jedno - nie zabiłabym dzieci, które nie są niczemu winne, lecz ta decyzja ciągnie za sobą ogromne konsekwencje, musiałam stać się matką.

**

Z głębokim wdechem otworzyłam oczy i chwilę musiałam przyzwyczaić się do jasnego pomieszczenia, w którym się znajdowałam.

-Obudziłaś się... - szepnął Kai, który znajdował się po mojej lewej i delikatnie dotknął moją dłoń. Tak bardzo chciałam go odtrącić po tym co zrobił, tak bardzo chciałam go nienawidzić za to jak mnie skrzywdził, jednak nie mogłam, nie mogłam tego zrobić, nie jemu.
-Ta... - mruknęłam i wstałam do siadu. Musiałam jak najszybciej jechać do Atlanty.

W mojej prawej dłoni nadal znajdowała się żółta, zgięta karteczka z numerem telefonu do kogoś kto pomoże mi z porodem.

Spojrzałam w oczy heretyka, które wyrażały ból, jednak czemu się przejmował skoro to on całował Bonnie?

-Co? - zapytałam w końcu i szybko schowałam karteczkę w spodnie.
-Nie uciekłbym. - powiedział na co zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co mu chodzi.

Jednak mój zapominalski mózg, nareszcie postanowił przypomnieć sobie słowa, które padły z moich ust wczoraj wieczorem.

-A ten psychopata?! Zależy Ci na nim! - krzyknęła brunetka a po jej policzkach spłynęły łzy
-Oh, Davino. Ja nie mam uczuć. - zaśmiałam się chociaż doskonale wiedziałam, że to nieprawda.

-Czuje coś do ciebie, i jest to duże uczucie. - powiedziałam i złapałam go za dłoń, która leżała swobodnie na mojej.

-Okłamałaś go? - zapytała przez co odwróciłam się momentalnie w jej stronę.

-Zrobiłam to, żeby nie uciekł, proste. - zaśmiałam się i pokręciłam głową.

-Nie okłamałam Cie, Kai. Nie zrobiłabym tego, nie tobie. - szepnęłam i uśmiechnęłam się nieznacznie.

-Wiesz, jesteś jeszcze młoda, Davino, lecz dam Ci radę, którą powinnaś zapamiętać do końca życia... - wskazałam dłonią na jej całe ciało. - Jeśli chcesz wygrać, musisz mieć kontrolę.

-Madds, zakocham się w tobie. - powiedział i mocniej zacisnął palce na mojej ręce.
-Może to dobrze... - szepnęłam i przygryzłam lekko wargę.
-Zranię Cie, Madds. Ja nie chcę tego. - powiedział lekko się jąkając na co zaśmiałam się cicho.
-Nie da się zranić kogoś, który jest do tego przyzwyczajony. - powiedziałam i spojrzałam na nasze splecione dłonie.

-Madds? - zapytał po dłuższej chwili ciszy gdy musieliśmy ułożyć sobie w głowie wszystkie uczucia.
-Mhm? - mruknęłam i zaczęłam pocierać kciukiem jego dłoń.
-Zrobiłem to specjalnie, wtedy na imprezie, ona nic dla mnie nie znaczy... - zaczął się bronić na co lekko się uśmiechnęłam.
-Wybaczam Ci, Parker. - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy z łagodnym uśmiechem.

Nie chciałam kończyć tej pięknej chwili jednak musiałam, musiałam jechać jak najszybciej do Atlanty.

-Nikt nigdy tego nie zrobił. - powiedział i przygryzł nerwowo wargę.
-Bo nie widzą w tobie dobra, Kai. - oznajmiłam i pociągnęłam go za rękę by wszedł na łóżko.
-Nie ma we mnie dobra. - odpowiedział i usiadł na skraju łóżka tuż obok mnie.
-We wszystkich jest dobro, Parker. We wszystkich. - powiedziałam i przytuliłam go niepewnie.
-Dlaczego widzisz we mnie dobro? - zapytał i objął mnie delikatnie.
-Bo jesteś taki jak ja. - mruknęłam i mocniej się w niego wtuliłam siadając na jego kolanach.
-Jestem gorszy. - szepnął przez co oderwałam się od jego ramienia i spojrzałam jak na idiotę.

-Nie mów tak... - powiedziałam i złapałam jego twarz w ręce.

-Jesteś o wiele lepszy niż ja, niż Klaus, niż Damon. Zrobiłeś to, Kai. Sprawiłeś, że znów czuję się sobą... - powiedziałam i przesunęłam jedną dłoń z jego policzka na włosy.

-Jesteś bardziej niż wyjątkowy. - dokończyłam i mocno go przytuliłam.

Chciało mi się płakać, moje dotychczasowe życie z tej perspektywy wydawało się o wiele lepsze. Byłam chłodna, bez uczuć, bez przejmowano się czymkolwiek. A teraz? Za parę godzin miałam urodzić bliźniaki, których ojcem jest facet, który nie żyję, lecz narazie nie mogę go wskrzesić bo jego walnięta ciotka chce nas zabić, czułam coś do psychopaty, który zabił całą swoją rodzinę, obejmowałam go i nazywałam wyjątkowym. Gdyby ktoś pół roku temu powiedział mi o tym co spotka mnie w Nowym Orleanie czy Mystic Falls, wyśmiałabym go i kazała przestać marzyć.

Nagle usłyszałam huk i szarpaninę na dole przez co oderwałam się od Kai'a i stanęłam o własnych nogach.

-Co to było? - zapytałam patrząc na heretyka, który stanął przede mną i powoli kierował się w stronę drzwi.

Parker tylko przystawił wskazujący palec do swoich ust i powoli otworzył drzwi. Powolnym krokiem ruszyłam za nim wychylając się co chwilę czy obracając by nikt nas nie zaskoczył.

Zeszliśmy po schodach i trafiliśmy do zdemolowanego salonu, gdzie leżały dwa ciała wilkołaków a nad nimi poprawiający mankiety garnituru.

-Co tu się stało? - zapytał Parker gdy ja oglądałam całe pomieszczenie.
-Ciotka przysłała szpiegów. - odpowiedział Elijah i odsunął się na tyle byśmy zobaczyli Hayley skąpaną we krwi.

-Co jej się stało? - zapytałam i podbiegłam do kobiety, która trzymała się za brzuch i zaciskała wargi.
-Zaczyna rodzić. - odpowiedział Elijah i podniósł ją by ułożyć jej drobne ciało na kanapie.
-Dzwoń do Klausa. - polecił mi pierwotny przez co w wampirzym tempie rzuciłam się do telefonu stacjonarnego, który zawieszony był w kuchni.

-Halo? Klaus? Hayley rodzi...

PERFECTWhere stories live. Discover now