Rozdział 7

2.7K 59 4
                                    

Jasmine

Czekam na ostatnią lekcję w podziale godzin, którą jest chemia. Nie jest to przedmiot obowiązkowy, a zapisałam się na nią, ponieważ mnie fascynuje. Moje oczekiwania okazały się całkiem rozległe od rzeczywistości - oprócz eksperymentów, chemia wymaga dużej części teorii, która nie jest zbytnio interesująca.

Wchodzimy do klasy, po czym każdy zmierza do swojego miejsca przy ławkach.

- Witaaajcie! – Pani Miller przeciąga przywitanie w charakterystyczny dla siebie sposób. Jest osobą bardzo optymistyczną, ale na jej miejscu nie byłabym taka wesoła, mając pod sobą wrednych licealistów. Po sytuacjach, których organizatorami byli moi rówieśnicy, nadal nie wiem, skąd bierze tyle siły psychicznej by brnąć dalej w swoją uprzejmość. - Dzisiaj będziemy się zagłębiać w tematyce roztworów.

Przygotowuje notatki, po czym staje przy tablicy.

- Czy słyszeliście o koloidach? – pyta, rozglądając się dookoła. W klasie panuje cisza, co Mrs Miller odbiera jako zachętę do kontynuowania. – Są one dwufazowe. W każdym z nich można wyróżnić fazę rozproszoną i rozpraszającą.

Chwyta kredę i od nazwy „Fazy koloidów" prowadzi dwie linie.

Zgodnie z obietnicą nauczycielki, lekcja przebiega tak, jak zaplanowała. W pomieszczeniu jest duszno, co uniemożliwia racjonalne myślenie, tym bardziej o godzinie szesnastej pięć w poniedziałek. Niechętnie zapisuję wszystko, co pani Willson zawarła w przygotowanej przez siebie szczegółowej. Myślami jednak, jestem daleko od koloidów. Z tego powodu lubię takie momenty w lekcjach. Nie przy wszystkich nauczycielach się to udaje. Zdarzają się tacy, jak historyk Brown, z którym miałam lekcje w jedenastej klasie. Po tym, jak pod koniec jednej z lekcji kazał zamknąć wszystkie notatki i pytał nas z treści, które zdążyliśmy zapamiętać, byłam już ostrożna. Krótko: nic nie zrozumiałam, więc dostałam najniższy stopień. Skoro jestem już przy temacie, nienawidzę historii. Od zawsze stanowi dla mnie piętą achillesową. Wpojenie natłoku faktów jest dla mnie surrealistyczne. Treści tego typu muszę czytać co najmniej trzy razy, by cokolwiek do mnie dotarło. Lekcje historii z panem Brownem budziły we mnie wewnętrzny niepokój, tym bardziej, przy akompaniamencie nieposkromionego charakteru nauczyciela.

Zerkam na zegar i z ulgą rejestruję, że zbliża się koniec lekcji.

- Chciałabym, abyście zaczęli pracę w grupach dwuosobowych. Mamy połowę października i to najwyższy czas na pierwszy projekt do zaliczenia dodatkowego przedmiotu. Tematem będą eksperymenty chemiczne. Dobierzcie się zatem w pary.

I tutaj pojawia się problem. Larissa nie uczęszcza na dodatkową chemię, a reszta uczniów jak na złość znalazła już sobie współpracownika do projektu. Nienawidzę tego typu sytuacji. Czemu nauczyciele nie biorą pod uwagę, że ktoś nie chciałby pracować z towarzyszem, lub zwyczajnie go nie posiada?

Obserwuję, jak wszyscy w klasie zaczynają dosiadać się do swojej pary, a ja oglądam się, nie mając pojęcia co robić. Prawdopodobnie dobiorę się do kogoś, kto również nie będzie miał pary, lub - jeśli liczba uczniów jest nieparzysta, będę musiała robić projekt sama. Nie jest to zły pomysł, zważywszy na to, że praca idzie szybciej, kiedy nie trzeba się uniezależniać od drugiej osoby.

- Wygląda na to, że zostaniemy parą – męski głos dochodzący zza moich pleców owiewa skórę dreszczem i już wiem, że projekt z eksperymentami nie jest dobrym pomysłem.

Nicholas Hemsworth.

Odwracam się, przyjmując najgroźniejszy wyraz twarzy, na jaki mnie stać. Dlaczego, do cholery, ostatnio natykamy się na siebie coraz częściej? Pieprzone zrządzenie losu.

Część MnieWo Geschichten leben. Entdecke jetzt