Rozdział 11

2.3K 47 0
                                    

Jasmine

Sobota to dzień tygodnia, który u mnie polega głównie na sprzątaniu i wieczornym oglądaniu Netflix'a. Dzisiaj zamiast tego przyjeżdża po mnie Hemsworth, burząc bezpieczną rutynę.

Jestem lekko zestresowana i od samego rana nie mogę się skupić. My razem? Sami? Przecież to będzie w cholerę niezręczne. Jak mam się ubrać? Mam wyjść przed dom i czekać aż przyjedzie, czy dopiero wtedy, kiedy sam da mi znać sms'em? Jak mam się z nim przywitać? Piątką? A może powinnam go przytulić? Nie, to ostatnie na pewno odpada. O czym będę z nim rozmawiać podczas jazdy? W jaki sposób będziemy szukać pomysłów na eksperyment który wykorzystamy? Powinnam mu coś kupić? W końcu zaprasza mnie do swojego domu, należałoby chociaż poudawać bycie uprzejmą.

Każda godzina zbliżająca mnie do konfrontacji z Hesmowrthem powoduje, że pytania się mnożą. Nie mam pojęcia, jak się powinnam zachowywać i co robić. W końcu nie posiadam najmniejszego doświadczenia z facetami i ten fakt sprawia, że czuję się coraz bardziej niepewnie. Głowa mi pęka od rozważania każdego aspektu nadciągającego spotkania.

To nie żadna randka – próbuję się uspokoić, ale nic nie poradzę na reakcje mojego ciała.

Już dwa razy miałam ochotę się wykręcić z tego spotkania. Ostatecznie doszłam do wniosku, że nie zamierzam wychodzić na tchórza. Odpycham od siebie wszystkie gnębiące mnie myśli i zabieram się za sprzątanie.

Chwytam za mopa i zaczynam polerować podłogi, począwszy od łazienki. Ścieram we wszystkich pomieszczeniach. Gdy już kończę, zawieszam pranie i mam się zabrać za kolejną rzecz, kiedy przypominam sobie, że jeszcze nic nie jadłam.

Odkładam trzymaną w ręce ścierkę, z którą miałam się zabierać do sprzątania kurzy i otwieram lodówkę. Jej zawartość zazwyczaj w tym dniu tygodnia jest mała, więc mam do wyboru: dwa jajka, przesuszony ser, wędlinę, za którą nie przepadam i kostka masła. Z impetem zamykam ją z powrotem. Decyduję się na tosty, rezygnując z wszystkiego, co ma mi do zaoferowania lodówka.

Opieram się o blat, zastanawiając się, jak potoczy się moje życie gdy już będę dorosła. Właściwie jestem już dorosła. Bardziej chodziło mi o upływ być może kolejnych lat. Wyprowadzę się? To na pewno. Czy na stałe? Znajdę swoje idealne miejsce na ziemi? A może zostanę podróżnikiem, żyjącym na walizkach i w ciągłych rozjazdach? Uda mi się skończyć studia? Czy w ogóle zdecyduję się na kontynuowanie nauki? Wyjdę za mąż? Czy w ogóle znajdę faceta, którego zapragnę zostać żoną? Swoją drogą, to śmieszne, że osoba dotąd nam obca, staje się towarzyszem na całe życie.

Załóżmy, że poznam jakiegoś chłopaka. Zapewne na imprezie, albo wpadniemy na siebie przypadkiem w księgarni i umówimy się na kawę.

Przypadki - nie wierzę w nie.

W moim postrzeganiu rzeczywistości, każdy ma swój cel. Dlatego nie martwię się niczym zanadto. Gdy uświadamiam sobie, że co ma się stać i tak się stanie, jakoś wszystko zabarwia mi się na jaśniejsze kolory. Przeznaczenie sprawia, że jesteśmy poddani spisanemu z góry scenariuszowi. To samo tyczy się miłości do grobowej deski. Poznanie tego „jedynego" zależy od przecięcia się dróg dwojga osób na jakimś etapie. Później zaczynają pogłębiać znajomość, zostają parą, aż w końcu mżeczyzna prosi kobietę o rękę. Ona się zgadza i spędzają ze sobą resztę dni swojego życia. To takie... piękne. Tak, piękne – być pewnym drugiej osoby. Rozpoczynać i kończyć z nią każdy dzień. Szczęśliwy, kto już ją znalazł.

Głód upomina się o swoje, dlatego wyjmuję tosty z urządzenia i smaruje ich wierzch masłem orzechowym. To nie sprawia, że rozmyślenia o przyszłości ustają. W mojej głowie tworzą się różne jej wizje i jakoś nie potrafię dać sobie z nimi spokój. Nie dlatego, że się martwię - zwyczajnie jestem ciekawa, co przyniesie mi życie.

***

Została godzina do umówionego czasu spotkania. Właśnie wyszłam spod prysznica i teraz stoję przed szafą przeglądając jej zawartość. Dosłownie żadne ze znajdujących się tam ubrań mi nie odpowiada.

Bluza? Nie, czuję się w nich mało kobieco, a dzisiaj planuję swoją kobiecość podkreślić. Dresy zostawiam na obżeranie się lodami i popcornem podczas nocek z Larissą.

Koszulka polo w pudrowy róż? Nie, też nie. Zbyt formalnie.

Czerwony top? Zbyt odważny.

Czarna sukienka? Bez przesady, to nie randka.

W tym problem. To nie żadna randka i dlatego nie wiem jak się powinnam ubrać na spotkanie z ... Z kim? Na pewno nie z kolegą. Jeśli dalej tak pójdzie, wydłubię sobie oczy z bezsilności. Jestem w totalnej rozsypce ubraniowej. Bezczynnie wpatruję się w stos porozrzucanej odzieży na podłodze i przeglądam każdą z rzeczy po raz trzeci, jak gdyby to miało sprawić że za kolejnym pojawi się coś nowego. Ostatecznie postanawiam ubrać się najzwyczajniej, jak to możliwe.

Wkładam na siebie biały podkoszulek basic i jasne jeansy w stylu boyfriend z dziurami, całość podkreślając czarnym paskiem. Wmasowuję olejek na końcówki moich w półmokrych włosów i siadam do toaletki, by się pomalować. Po nałożeniu korektora i podkładu szybko sprawdzam godzinę na wyświetlaczu mojego telefonu. Okazuje się, że mam jeszcze dwadzieścia minut do przyjazdu Nicholasa. Niby dużo, bo w zasadzie już kończę się szykować, ale to tylko mylne pozory. Zaczynam delikatnie panikować, kiedy biorę do ręki pędzel i przejeżdżam nim po pomadzie do brwi. To jest część makijażu, której nienawidzę. Często zmywam brwi, kiedy stwierdzam, że już tak zepsułam, iż lepiej zacząć od początku. Cholerna pięta achillesowa, która jak teraz nie będzie ze mną współpracować, to po mnie.

Dokańczam drugą brew, rozmazując bledsze początki. To sprawia, że przyjmują efekt ombre. Rzucam ponownie okiem na godzinę. Niecałe dziesięć minut, a mi brzuch kurczy się z nerwów. Przejeżdżam kilkakrotnie mascarą po rzęsach i na sam koniec szybkim ruchem daję trochę rozświetlacza na nos.

Zbiegam po schodach. Ubieram conversy i narzucam na siebie kurtkę skórzaną.

Nie mogę opanować drżenia rąk. To przecież tylko projekt, w dodatku z Nicholasem, prawda? Właśnie w tym jest problem. Po sytuacji w szatni nie patrzę się już na niego tak, jak wcześniej, chociaż z całych sił próbuję. Naprawdę jego naga klatka piersiowa tak na mnie podziałała? Tyle wystarczy, by myśli o tym chłopaku mnie owładnęły? Myślałam, że znam siebie wystarczająco dobrze. Czy to już ten etap, kiedy staję się kolejną napaloną laską z naszej szkoły? Czuję się jak hipokryta. Dyskryminuję inne laski, które wzdychają na jego widok, a sama się stresuję spotkaniem z nim.

Ostatni raz rzucam okiem na swoje odbicie w lustrze.

Jego urok na mnie nie działa – powtarzam w myślach.

Głowa do góry, jesteś ponad Nicholasem Hemsworthem.

Uspokój się, to tylko spotkanie.

Wyobraź sobie, że jesteś jego kumplem.

Cholera. Nie pomaga. Nie wiem, jak to jest być facetem z piersiami, długimi włosami i makijażem.

Żałuję, że nie zostaję dzisiaj w domu przed telewizorem. Mogłam się jakoś wykręcić. Powiedzieć, że sama go zrobię i już. A jeśli chemia tak go fascynuje, to niech sam zrobi cały projekt. Zamiast tego się zgodziłam. Mam ochotę sobie przyłożyć. Obiecuję sobie nigdy więcej tego nie zrobić. Nie wyjdę z własnej woli na spotkanie z Nicholasem.

Wychodzę na dwór, zamykając drzwi zapasowymi kluczami. Chowam je do kieszeni i ubieram coś, co przy takich ludziach jak on, jest niezbędnikiem. To twarz zimnej suki bez uczuć. W środku czuję się jak szczeniak, bo wiem, że nawet słowa nieznajomego mogłyby mnie zranić, ale pozory sprawiają, że inni postrzegają mnie jako ktoś, kim nie jestem. To moja tarcza obronna, gdy wyczuwam zbliżające się zagrożenie. W tej chwili przybiera ono monumentalnych kształtów.

Dzisiaj zagrożenie nosi imię Nicholasa.

Przestępuję z nogi na nogę, krzyżując ręce na piersi. Mija kilka minut, kiedy w końcu na moim podjeździe parkuje czarny, niczym smoła samochód.

Część MnieWhere stories live. Discover now