Rozdział 41*

1.5K 29 1
                                    

Nicholas

Zdejmuję półkę z zawiasów mojego pokoju, która już jest wyblakła. Ostatnio wziąłem się za robienie rzeczy, o które bym siebie nie podejrzewał, żeby choć trochę wypełnić pustkę po Jasmine. Jej brak łamie mi serce. A najgorszy jest widok jej smutnej twarzy, kiedy widzę po niej rozczarowanie moją osobą.

Schodzę do garażu po odpowiednią farbę. Wykładam folię na trawę, a na nią kładę szafkę, następnie zanurzam pędzel w płynie i zaczynam malować. Kiedy jest już gotowe, poprawiam drugi raz, by biały kolor całkowicie zasłonił wyblakłą, jasnobrązową poświatę. Nagle rozbrzmiewa telefon, który zostawiłem na stole w garażu. Prawie już kończę i mam zamiar zignorować irytujący dźwięk, ale ciekawość bierze górę. Wycieram dłonie pokryte plamami po farbie i spieszę do telefonu, chociaż wiem, że to na pewno nie Jasmine. Miałem nadzieję, że bez końca będzie mnie naskakiwać i się wykłócać – dzięki temu miałem ją blisko siebie. Nie mogłem wziąć ją w ramiona i zatracić nasze usta w głębokim pocałunku, ale chociaż wdychałem jej zapach i cieszyłem się widokiem ulubionej twarzy z bliska. Teraz nie pozostało mi już nawet to. Nie, po ostatniej rozmowie. To naprawdę mnie rozwala psychicznie, ale taka była kolej rzeczy.

Nie mogę uwierzyć, jak w przeciągu jednego dnia może wszystko się zmienić. Nie spodziewałem się, że to runie w jednej chwili. Byliśmy doskonali. Byliśmy dla siebie – a jednak teraz, nie mogę nawet do niej zadzwonić.

Spoglądam na wyświetlacz telefonu.

- Cholera – syczę do siebie. To Cole. Ostatnio olewałem przyjaciół, mimo, że nagadałem Jasmine zupełnie coś przeciwnego. Musiałem mieć dobrą wymówkę, ale tak naprawdę nawet znajomi w tej sytuacji nie są żadnym ratunkiem. Jestem zbyt zbulwersowany i rozwścieczony, aby dbać o te relacje. Bez niej wszystko straciło sens. Jak to możliwe, kiedy wkradła się do mojego życia tylko na chwilę?

- Siema stary, dzwonię sprawdzić czy żyjesz, bo z nikim się nie kontaktujesz. Znajomy organizuje dzisiaj imprezę w pobliżu. Wpadniesz?

- U kogo? – dopytuje, jakbym chociażby rozważał to wyjście. Nie ma szans, że tam pójdę.

- U Stewarta z naszego roku. Będzie melanż, jakiego dawno nie było. Nie karz się namawiać.

- Sorry, Cole, ale...- zawieszam się. Zazwyczaj mi się to nie zdarza. Umiem całkiem dobrze kłamać, ale bez Jasmine, już nie wiem, która stara część mnie się ostała. Mam wrażenie, że zabrała ze sobą połowę mojego jestestwa.

- No co? Proszę, wykaż się jakąkolwiek dobrą wymówką, a dam ci spokój, ale oboje wiemy, że będzie to kłamstwo.

- Cole, nie mam ochoty na wychodzenie z domu.

Cole parska śmiechem.

- Dobra, to mogę zaliczyć jako niezły żart. Ty zawsze masz ochotę na picie. Nie zgrywaj świętoszka, tylko zbieraj dupę w wieczór. Wyślę ci dokładny adres. Spróbuj się nie zjawić, a impreza przyjdzie do ciebie.

- Co z Lukiem?

- Pisałem już do niego, dzisiaj ma rodzinną kolację. Jemu akurat wierzę, bez obrazy.

- O której się zaczyna?

- Stewart wspominał o dwudziestej.

Rozmawiam jeszcze chwilę z Colem, po czym się rozłączam.

Im bliżej do spotkania, tym bardziej żałuję, że się dałem namówić. Kiedy jestem już gotowy, perfumuję się na odchodnym, biorę do ręki kluczyki i wyjeżdżam dwadzieścia minut po czasie. Nikt nie przychodzi na imprezy punktualnie.

Część MnieWhere stories live. Discover now