iv

493 53 44
                                    

Wooyoung czuł się jakby popełniał błąd gdy prowadził do swojej pieczary kogoś takiego jak San.

Z jakiegoś powodu chłopak wydawał mu się zbyt dziewiczy, zbyt idealny i delikatny by kalać go czymś takim. Powiedzmy sobie jednak szczerze, każdy taki Choi San w tym miejscu oznacza pieniądze, a on ich potrzebował.

Gdy spotkał go po raz pierwszy tydzień temu na jednej z imprez bogatych dzieciaków nie widział w nim wcale klienta. San z jakiegoś powodu nie pasował do reszty, nie bawił się wcale tak dobrze, nie szukał używek czy muzyki, stał jedynie wpatrzony w tą dziewczynę jakby zabiła mu całą rodzinę. I psa.

Wszyscy przecież kochają psy.

Może to właśnie zwróciło jego uwagę? Ciężko stwierdzić. Wooyoung nie interesował się większością nowo poznanych osób. Przychodzili i odchodzili, nie ufał im, nie poznawał bliżej, nie pytał o nich, liczyły się tylko ich portfele i ewentualnie zabawę jaką dostarczali mu na wszystkich imprezach. Lubił patrzeć jak niczego nieświadomi ludzie w jego wieku upajają się używkami, rozmawiają z nim całkowicie pijani, a potem wracają do swoich nudnych jak flaki żyć kompletnie go nie pamiętając.

Istniała jedna zasada.

Wooyoung nigdy nie brał.

Nie korzystał z towaru jaki sprzedawał. Po patrzeniu przez lata jak jego klienci powoli tracą przez to swoje normalne, spokojne życia postanowił, że w życiu nie tknie tego typu rzeczy. Palił trawę, nic ponadto. Dlatego tak zdziwił go widok Sana. Ot młody chłopak w kwiecie wieku opiera się temu utorowanemu od lat przez stereotypy zachowaniu. Mógłby tam być, mógłby mieć to co inni, ale wybrał bycie trzeźwym. Wybrał bycie tym kim Wooyoung zawsze jest.

Może gdyby rzecz jasna pominąć kwestię dilowania.

Dlatego gdy szedł z nim po towar czuł się źle. Pierwszy raz w życiu, może poza wyjątkami.
Nie chciał niszczyć tego co San wypracował samemu podczas wszystkich tych imprez.
Ale chłopak go interesował i to na tyle, że dobrowolnie dowiedział się o nim nieco więcej następnego dnia. Jak się nazywa, skąd jest, kim są jego rodzice, gdzie chodzi do szkoły...

Nie było to trudne, szczególnie że rodzice Sana byli jednymi z głównych inwestorów miasta. To tak jakby połowa zabudowań praktycznie do niego należała.

Zaprosił go jednak do środka mając w głowie, że nie ma innej drogi by choć pobyć w jego towarzystwie. W przeciwnym razie będzie musiał go wyprosić i kazać zapomnieć o jakiejkolwiek interrakcji jaką mieli.
Czy dziwiło go, że ich drogi nie splotły się ze sobą wcześniej? Nie, nie bardzo. Ich światy były całkowicie różne, a takie grzeczne dzieciaki jak San nie przyjeżdżały do jego meliny. To zresztą tylko bardziej pogarszało sytuację.

- Zostań tu- wskazał na mały stołek w ciasnym korytarzu gdy zamknął za nimi drzwi. Sam zniknął w drugim przejściu.

Co mu dać? Coś nie za mocnego. Najlepiej coś co nie uzależnia, coś nie groźnego, coś... Bez sensu.

Westchnął głośno i oparł się o walizkę z towarem. Najlepiej nie dawać mu absolutnie nic jeśli patrzeć na tego typu wytyczne. Ale San nie wróci jeśli nie będzie miał powodu, a powodem mogły być jedynie uzależniające substancje. One sprawiają, że wszyscy wracali.

Po ten syf, nie po Wooyounga. Jego nikt nie chciał wiedzieć.

Zamyślił się nad swoim losem. Dlaczego w zasadzie o niego dbał? Dlaczego martwił się o jego zdrowie? Nigdy nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
Potrząsnął głową wiedząc, że San wciąż tam na niego czeka, najpewniej totalnie nieświadomy całej sytuacji, może nawet zagubiony.

Alprazolam.

Wziął kilka tabletek, może San zechce wrócić, ale nie zaszkodzi mu, to na pewno. Nie od razu.

Wrócił więc do chłopaka, ten wciąż stał na korytarzu cały spięty. Wooyoung rzucił jedynie okiem na mały taboret, który pozostał pusty.

- Mogłeś usiąść, wiesz o tym co nie?

- Ja... tak, ja tylko chciałem rozprostować nogi.

- Jasne- przytaknął niepewnie.- W każdym razie masz to. Całkiem dobre na początek- wręczył mu wcześniej wybrany specyfik.

- Co to jest?

- Zobaczysz jak weźmiesz. Wróć jak będziesz potrzebował więcej.

Wyciągnął rękę po zapłatę, a ta szybko pojawiła się w jego dłoni.
Wciąż jednak ta transakcja wydawała się zbyt... nielegalna. Nawet jak na niego.

Gdy San zrozumiał, że nie ma tu czego szukać zrobił w tył zwrot i bez słowa zaczął iść do wyjścia.

- Hej San- zatrzymał to trzymając dłonie w kieszeniach spodni.- Nie zabij się.

Chłopak uśmiechnął się niezręcznie, choć szczerze.

- Jasne- rzucił zanim wyszedł.

Wooyoung został sam, jak przez większość swojego życia. Mógł jedynie jak każdego wieczoru wziąć z regału jedno ze smakowych piw, coś czego trochę wstydził się przed światem. Nie mógł jednak powstrzymać opinii według której trunek ten bez cukru smakuje zbyt cierpko. Należało mu się czasem w życiu trochę słodyczy. Wyjrzał zza rolety by dostrzec jak słońce powoli zachodzi za horyzont. Przekręcił wtedy klucz w szklanych drzwiach i zamknął kraty by zapobiec ewentualnemu włamaniu. To jednak było mało możliwe. Spędzał na stacji właściwie całe życie, całe nudne, szare życie.

Chociaż czasem, paradoksalnie bywało bardzo barwne, na pewno bardziej niż przeciętnego licealisty.

Puścił za to radio, wesoła jazzowa melodia poleciała z głośnika kiedy on wybierał co wypić akurat dzisiaj. Stanął przed wielką lodówką i ułożył z dłoni mały pistolet, przymrużył prawe oko wystawiając język, lufa wskazała sok malinowy.

Sok malinowy? Bez alkoholu?

Taki sam po jaki sięgnął San. Zrobi sobie... jednoniowy detoks. Zaśmiał się nawet na tą myśl, zakręcił w rytm muzyki i ułamał szyjkę butelki o kant blatu. Upił łyk dowiadując się, że jego ślepy traf nie był wcale taki zły. Gdy był mały uwielbiał ten sok. Pił go w ciepłe, letnie dni dla ochłody gdy bawił się w babcinym sadzie. Zbierali wtedy razem jabłka, a potem jechali na targ, Wooyoung rzecz jasna na stercie owoców na starej przyczepie, pilnując by żaden nie został po drodze zradziecko ukradziony.

Zabawne jak czasy się zmieniają.

- To co, dzisiaj znowu spotykamy się na dachu?- Mruknął do czarno-białego zdjęcia zawieszonego pod ladą.

Fotografia niestety nie odpowiedziała, ale oboje wiedzieli, że nie mieli wyboru. Zaśmiał się pod nosem i zabierając chłodny napój udał się pod drabinkę prowadzącą na dach. Wyszedł zgrabnie na samą górę by znaleźć się na świeżym powietrzu.

Zdążyło zrobić się już ciemno gdy ułożył się na pozostawionej tam drewnianej palecie. Upił kolejny łyk i podłożył rękę pod głowę.
Gwiazdy świeciły tamtego dnia jaśniej niż zwykle. Upatrzył sobie jedną z nich, dość małą i bladą, ale bez niej niebo nie mogłoby być takie samo.

Uśmiechnął się szczerze poświęcając jej całą swoją uwagę jaką posiadał.

- Cześć mamo.

geosmina . WoosanWhere stories live. Discover now