xxxv

320 47 6
                                    

Jiyen nie kłamał, San był ruiną jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Większość dnia spędzał na leżeniu w łóżku, nie chciał konfrontacji z rodzicami, więc schodził im z drogi. Choć nie rozmawiali, to wszystko wciąż leżało jak na szpilkach. Liczyli na to, że sprawa sama ucichnie i San pójdzie po rozum do głowy odcinając się od chłopaka. Jeśli by się to nie stało, to znajdą najmniejszy pretekst, by rozdzielić ich siłą.

San o tym dobrze wiedział, wołał więc by wszystko ucichło, a w międzyczasie użalał się nad tym jak bardzo tęskni za tym głupim, ironicznym uśmieszkiem.
Choć jego rodzice nie wpadli na pomysł odebrania mu telefonu, to Wooyoung nie dzwonił. Od ich ostatniej rozmowy minęło kilka dni, a nie było od niego choćby znaku życia. San cierpiał nawet mocniej.

Wieczorami siedział w ciemności na łóżku, obracał w dłoni białe tabletki, których obiecał nie brać i przypominał sobie jak absurdalnie zaczęła się cała ich znajomość.
Jednego z tych smętnych wieczorów jednak coś przerwało jego rutynę. Usłyszał ciche uderzenie w okno, zadrżał na ten dźwięk, ale przecież tuż obok rosło spore drzewo. Jego gałęzie często uderzały beztrosko w szybę budząc go nieraz ze snu. Po tym samym drzewie też wymykał się zawsze z domu, podczas wszystkich, głupich szlabanów.

Westchnął i wrócił do obracania w dłoni białej tabletki, znów zdążył się zamyślić, i znów usłyszał stuk. Dużo głośniejszy niż ostatnio, nie przypominał dźwięku pustego drewna. Wstał I odłożył tabletkę na szafkę nocną. W pokoju wciąż było ciemno, więc nie mógł dostrzec absolutnie niczego niepokojącego. Chciał po raz kolejny olać całą osobliwą sytuację, ale gdy trzeci raz usłyszał mocne uderzenie w szybę, wstał jak poparzony.

Podszedł do okna i odsunął je jednym ruchem w górę. Na policzkach poczuł chłodny wiatr, mógł nawet wyczuć delikatną woń morza, które znajdowało się niedaleko jego posiadłości.
Nie było wiatru, więc to na pewno nie on był sprawcą całego rumoru, potem jednak usłyszał świst i coś owalnego przeleciało tuż obok jego głowy. Odwrócił się by zobaczyć na podłodze własnego pokoju mały kamyk. Z prędkością światła odwrócił się w stronę okna i dostrzegł stojącą pod drzewem chudą postać.

- Czy ty wiesz która jest godzina?

Wooyoung wiedział, stał bezczynnie pod oknem Sana jakiś czas zanim w ogóle zdecydował się cokolwiek zrobić. Podrapał się tylko po głowie i wzruszył ramionami rozbawiony. San pokręcił głową w niedowierzaniu widząc pod własnym oknem tego człowieka.

Przecież kazał mu ochłonąć, nie był przychylny spotkaniu, a nagle zjawia się pod jego domem późnym wieczorem bez zapowiedzi? San musiał to przemyśleć. Dał sobie na to dokładnie trzy sekundy. Czy może teraz wyjść? Czy ktoś się zorientuje? Czy nie będzie to głupie i dziecinne, oraz czy powinien? Nie, ale od początku tak naprawdę wiedział, że to zrobi.

Z rozmachem wyskoczył przez okno, uprzednio kładąc na nie książkę by przypadkiem się nie zatrzasnęło, a potem zwinnie zszedł po pochyłej gałęzi drzewa. Było ciemno, a kora nieco pokryła się rosą, więc wylądował niezgrabnie podpierając się nadgarstkami. Usłyszał w ciemności cichy śmiech, więc podniósł się szybko i otrzepał z trawy.

- Jung, uciekam dla ciebie z domu, a ty się śmiejesz?

Wooyoung jednak zaśmiał się nawet głośniej, co sprawiło, że San poczuł się szczęśliwy. Byli w naprawdę beznadziejnej sytuacji, wręcz okropnej, a ten nadal z niego drwił, nadal żartował i śmiał się kiedy nie powinien. I to właśnie sprawiało, że San czuł się jakby wszystko było na swoim miejscu.

- Odpowiesz mi?

- Nie- szepnął cicho, a zanim San jakkolwiek zareagował, rzucił się do biegu.

Choi stał tak przez chwilę nie więc co właśnie się stało, aż nie zrozumiał, że dokładnie o to mu chodziło. Ten pieprzony dzieciak chciał, by go gonił.
Ruszył więc za nim, biegł wzdłuż ulicy i tylko pojedyncze lampy uliczne rozstawione co kilka metrów pozwalały mu dostrzec przemykający cień.

Wiedział gdzie Wooyoung go prowadzi. Nad morze.

Nie mieszkał jakoś specjalnie blisko wybrzeża, a na pewno nie tego, gdzie znajdowała się plaża. Dwa kilometry od jego ulicy były ostre klify i choć nie wyglądały tak zjawiskowo jak te, na które jeździli autem, to też były całkiem urokliwe.
Wooyoung zatrzymał się dopiero gdy na horyzoncie było widać fale i odbijające się od nich światło księżyca. Oddychał ciężko i wbijał wzrok w ciemną wodę, San stanął tuż obok patrząc ukradkiem na to co zrobi. Uśmiechnął się pod nosem i odgarnął niesforne kosmyki włosów z twarzy.

- Zmusiłeś mnie do biegu taki kawał drogi, co masz na swoją obronę?

- Nic- odparł jakby to było oczywiste.

Coś go gryzło, zaciskał dłonie w pięści i przygryzał metalowy kolczyk w wardze, nawet jeśli starał się tego nie pokazać.

- Jung, jak moi rodzice się dowiedzą to...

- Tęskniłem- odparł bez uprzedzenia, na co San zamilkł, a wręcz zastygł w jednym miejscu bez możliwości ruchu.

- Tęskniłeś?

- To takie dziwne?- Spojrzał mu prosto w oczy.

- Tak, trochę tak- przełknął nerwowo ślinę i otworzył usta jakby miał coś jeszcze powiedzieć.

Jung go jednak uprzedził.

- Jestem trochę samolubny, ale nie chcę cię stracić- zaśmiał się jakby miał odwrócić to w żart, ale San wiedział, że naprawdę ma to na myśli.

- Powiem ci mój sekret, jeśli powiesz mi swój.

San uśmiechnął się odwracając wzrok na spokojne morze, a na nim miliony gwiazd odbitych od nocnego nieba. Nieśmiało i po omacku sięgnął do dłoni swojego towarzysza i musnął delikatnie jego palce swoimi. Gdy na ten dotyk Wooyoung się nie odsunął, nabrał nieco więcej odwagi i złączył ich dłonie, czując przyjemne ciepło rozchodzące się na całe ciało. Wooyoung się nie cofnął.

- Zgoda.

-Lubię chłopców Wooyoung. Chłopca- poprawił się.- Nie. Kocham go.

Puszczał te słowa w świat i choć wcale nie zastanawiał się nad ich znaczeniem, to mówił wprost z serca. Jakby właśnie teraz był czas żeby w końcu się otworzyć przed samym sobą i przyznać, że właśnie to czuje.

Nie było łatwo, wychował się w czasach, w których  takie rzeczy wciąż były uznawane za ciężki grzech, uczono go, że to coś bardzo złego, sam długi czas nawet w to wierzył. Ale Wooyoung nie był zwykłym dzieciakiem z przedmieścia, od którego powinien trzymać się z daleka. Był piękny, miał dobre serce, pokazał mu w ten niecodzienny sposób, że można żyć i kochać. Naprawdę kochać, a nie tylko udawać, że tak jest by ludziom to pasowało. To nie były już tylko skradane pocałunki i wzajemna korzyść z cielesności, on naprawdę coś do niego czuł. Uświadomił to sobie, gdy go stracił i ponad wszystko na świecie, chciał teraz znowu mieć go przy sobie.

geosmina . WoosanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz