.63

285 22 1
                                    


Obudziła się w kompletnej ciszy w jakimś niewielkim ciemnym pomieszczeniu. Głowa ją bolała i miała poczucie, że zaraz zwymiotuje. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem i dopiero powoli, gdy jej wzrok przyzwyczaił się do małej ilości światła, ogarnęła spojrzeniem pokój i spróbowała się podnieść z łóżka, na którym ktoś ją ulokował, ale zaraz zachwiała się i opadła z powrotem na materac.

- Nie wstawaj lepiej. – Usłyszała ciche mruknięcie. Spojrzała w stronę, z której dobiegł głos i zobaczyła skuloną sylwetkę.

- Byłaś... też byłaś w klubie?

- Tak.

- Wiesz gdzie jesteśmy? Albo kim oni są?

- Nie, nie mam pojęcia. Ocknęłam się tylko trochę wcześniej. A ta dziewczyna jeszcze śpi. – Wskazała na fotel, na którym była ułożona jeszcze jedna osoba. – Ale nic nie słyszałam, jakby tu nikogo więcej nie było. J-jestem Tori.

- Ivy.

- Byłaś z kimś w klubie?

- Tak. Z chłopakiem i przyjaciółmi.

- Okej. Może ktoś nas będzie szukać...

- A ty byłaś sama?

- Tak. Nawet nie wiem, kiedy ktoś się zorientuje, bo mam średni kontakt z ludźmi...

- Będą nas szukać. Na pewno. – Dziewczyna ciężko westchnęła i z żalem mruknęła:

- A obiecywałam matce, że nie będę tyle imprezować.

Ivy po policzku poleciała łza. Jakby właśnie zdała sobie sprawę, że straciła wszystko. Zaledwie chwilę temu była taka szczęśliwa. Jakby los za każdym razem, gdy czuła się dobrze drwił z niej i zabierał wszystko. Wiedziała, że Zayn, gdy zauważył jej nieobecność musiał zacząć jej szukać i była pewna, że łatwo nie odpuści, ale zdawała sobie też sprawę, że bardzo dużo porwanych dziewczyn nie wraca do domu. Były we trzy. Zamierzali je sprzedać? Zrobią z nich prostytutki? Nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić.... Chociaż w Londynie nie byłoby niemożliwe, żeby z takiego miejsca się wydostać. Ktoś przekazałby Zaynowi – za pieniądze albo przysługę. Nieświadomie jej dłoń znalazła miejsce, gdzie „podpisał się" brunet i błądziła palcami obrysowując kształt tatuażu.

Dopiero jakieś pół godziny później ostatnia z dziewczyn obudziła się. Zareagowała jeszcze gorzej, niż Ivy i druga dziewczyna imieniem Tori. Wybuchnęła tak nieszczęśliwym płaczem, że obie dziewczyny, nadal czując się bardzo niepewnie, więc na czworaka przybliżyły się do niej. Trudno było pocieszać kogoś, kto był w dokładnie takiej samej sytuacji, ale dziewczyna była jeszcze młodsza. Była w klubie na fałszywym dowodzie, ponieważ ledwo skończyła 16 lat. Wymknęła się z domu na zaproszenie chłopaka, który ją tam zostawił. Wszystkie trzy czuły się bardzo źle, więc siedziały po prostu na podłodze i trzymały się za ręce, bo nic innego nie mogły zrobić.

Minęło sporo czasu zanim ktoś wszedł do mieszkania. Na zewnątrz było już jasno, chociaż w pokoju nadal panował półmrok przez ciężkie zasunięte zasłony. Usłyszały jakieś szelesty, potem głosy kilku mężczyzn, aż wreszcie drzwi pokoju, w którym były zostały uchylone i do środka weszło czterech mężczyzn. Jeden z nich zapalił światło.

- Przyjrzyjcie się. Potem pogadamy o cenie. – Burknął ten, który wszedł pierwszy zachrypniętym głosem. Ivy spojrzała na wszystkich i stwierdziła, że wszyscy byli nieznajomi. Pozostali trzej już zawieszali spojrzenia na trzech przestraszonych dziewczynach. Dostali kilka minut, żeby się zastanowić, a potem opuścili pomieszczenie, które znowu zostało zamknięte na klucz. Jessy, najmłodsza z dziewczyn znowu zaczęła szlochać, więc Ivy pocieszająco pocierała jej ramię, gdy Tori podeszła do drzwi, żeby sprawdzić, czy usłyszy cokolwiek.

- Mógłbym wziąć tą blondynkę i ciemnowłosą za 40 tysięcy.

- Mało. Co najmniej 30 tysięcy za jedną. A poza tym ta mała, z ciemnymi włosami musi zniknąć z Londynu.

- Ja potrzebuję dziewczyn tutaj.

- Ja ją wezmę.

- Ale musi stąd zniknąć. Tak, żeby nigdy tu nie wróciła.

- Spokojnie. Na pewno nie wróci nigdzie w te okolice.

Mężczyźni jeszcze chwilę dyskutowali o wyborze, kolejnej dostawie i cenach. Tori wróciła do dziewczyn i spojrzała na Ivy.

- Chyba chcą cię wywieźć z miasta.

- Co? – Kolejna fala stresu uderzyła w dziewczynę. Jak to wywieźć? Miała nadzieję, że prędzej czy później w Londynie Zayn ją znajdzie, bo przecież nie odpuści. Ale gdy wywiozą ją gdzieś daleko... Czy ją znajdzie?

- Słuchaj. Obie posłuchajcie. J-jeżeli na-naprawdę mnie wywiozą gdzieś poza L-Londyn, a wy tu zostaniecie. – Ivy mówiła zająkując się, bo stres powoli odbierał jej możliwości logicznego myślenia. – Zapamiętajcie: Zayn Malik. Jeżeli uda się wam przez kogoś przekazać – uratują was moi znajomi. Jeżeli z-zostaniecie w Londynie to będą tu szukać...

- Jesteś pewna?

- Tak. Mój... mój chłopak... on działa trochę.. nielegalnie... na pewno będzie szukać. Jeżeli dowie się, że chociaż mnie widziałyście to przyjdzie po was.

- Ok. Chcesz, żeby mu coś przekazać jeżeli... jeżeli uda się?

- Żeby mnie znalazł. Może... że chłopak, który nas porwał z klubu to jeden z tych, którzy mnie uderzyli wcześniej... będzie wiedział... I że go kocham i czekam. – Dodała szeptem głosem, który łamał się przez łzy zbierające się znowu w jej oczach.

- Przekażemy, Ivy. Wygląda na to, że jest jedyną nadzieją dla nas wszystkich, jeżeli mówisz, że ma takie możliwości...

***

Godzinę później drzwi ich tymczasowego więzienia otworzyły się i wszedł mężczyzna, który wcześniej wpuszczał innych. Bez specjalnego tłumaczenia wziął Ivy za ramię i podniósł, a potem wyprowadził z pomieszczenia.

- Na pewno stąd zniknie? Nie chcę mieć potem problemów, że tego nie dopilnowałem.

- Na pewno. Tylko dlatego muszę już jechać. Mogę? – Wskazał na szatynkę, która nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo się trzęsie, dopóki mężczyzna nie zarzucił na jej ramiona kurtki, myśląc, że to przez zimno. Ale dygotała dalej, gdy schodzili, bo bała się. Była przerażona. Łzy spływały po jej policzkach, gdy mężczyzna otworzył drzwi ciemnego samochodu popychając ją, żeby nie próbowała uciekać. Zamknął za nią drzwi i zaraz znalazł się za kierownicą. Spojrzała na otaczające ją budynki, ale nie wiedziała nawet w jakiej dzielnicy była. Zanim nie wyjechali z miasta mężczyzna milczał, dopiero na autostradzie poświęcił jej kilka przelotnych spojrzeń i wreszcie powiedział:

- Nie bój się tak. Nic ci się nie stanie. Chyba. – Mruknął to ostatnie słowo ciszej, ale i tak je usłyszała. Patrzyła na jego profil, ale więcej się nie odezwał. Jechali bez zatrzymywania się ponad trzy godziny. Widziała w jakim kierunku jechali, ale dopiero, gdy zjechali z drogi szybkiego ruchu i zaczęli przemierzać ulice miasta zaczęło robić się jej dziwnie. Wreszcie zaparkowali, mężczyzna wysiadł i obszedł auto, żeby otworzyć jej drzwi, ale musiał po krótkiej chwili czekania na jej ruch wyciągnąć dziewczynę za ramię, bo strach zaczął ją paraliżować.

_____________________________________________

:*

ależ nam idzie

Addicted to chocolate. | z.m. [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now