.69

284 16 3
                                    


Gdyby tylko mógł pojechałby po nią natychmiast. Ale wiedział, że takie akcje trzeba dobrze przygotować. Nie mógł ryzykować, że mogłaby ucierpieć. To musiała być najlepiej przygotowana akcja, z najlepszymi ludźmi. Chyba nigdy tak długo nie prowadził obserwacji terenu. Nigdy aż tak skrupulatnie nie zbierał informacji, nie robił tak dokładnego wywiadu. Chciał mieć pewność, że Ivy będzie bezpieczna podczas całej akcji i że ją odzyska. Nie rozważał nawet opcji, że się nie uda. Poznał plan ich domu, wiedział jaki mają rozkład dnia, ilu ludzi pojawia się na ich terenie, wiedział, w którym oknie pojawia się Jack, żeby zapalić, a gdzie miga czasem Ivy. Dobrze, że uczestniczyli w tym jego przyjaciele, bo przez tak długi czas mając ją prawie na wyciągnięcie ręki, był kilka razy gotowy wpaść tam bez żadnego planu, żeby tylko ją dotknąć. Gdyby dziecięce prawo zaklepywania miało jakąkolwiek moc, to już dawno by tam był krzycząc „moja". Ale musiał cierpliwie czekać. Tym razem jedyne, co go pocieszało, to to, że wiedział, że ona tam jest, że żyje i nic się jej nie stało. Z drugiej strony widział Jacka. Wiedział, że to jego tak bardzo bała się jego kruszyna. To przez niego płakała. To on sprawił, że uciekła. Nie wiedział, jak było między nimi po jej powrocie. Był o nią zazdrosny, ale czy mogło to znaczyć, że traktował ją inaczej? Nie był pewien, ale skoro Ivy miała na niego taki wpływ, to może na jej byłego też jakoś zadziałała. Czuł bezsilną złość, gdy widział ich razem. Dziewczyna nie wychodziła często, najwyżej otwierała okna, żeby skorzystać ze świeżego powietrza. Widział wtedy jej delikatną, bardzo bladą twarz bez cienia jej psotnego uśmiechu. Którykolwiek z chłopaków, którzy mu towarzyszyli na zmianę, widząc wtedy jego zrozpaczony wzrok pocieszali go, że już niedługo dziewczyna będzie z powrotem z nimi w domu. Jedyne jej wyjścia były związane z badaniami i kontrolą w międzyczasie. Jack obejmował ją gdy wychodzili i prowadził powoli do auta, a potem gdy wracali, otwierał jej drzwi, pomagał wysiąść, a gdy stała – przytulał i całował w czoło, a potem prowadził do środka. Brunet tak bardzo chciał być na jego miejscu. Widział ją zaledwie chwilę, czuł jej ciepło i zapach, gdy stanęła między nim a Jackiem. Mógł wtedy wszystko zakończyć po prostu przyciągając ją do siebie i prowokując strzał. I byliby razem gdzieś tam w innym życiu. A teraz mógł ją tylko obserwować z daleka i snuć plany jej odzyskania. Bał się tej akcji. Pierwszy raz w życiu, bał się, bo na szali było jego życie bez niej. Gdyby miał umrzeć próbując ją odzyskać – zgodziłby się na to. Ale gdyby jej przez przypadek coś się stało – nie potrafiłby z tym żyć. Musiał mieć pewność, że wszystko się uda. Że jego życie do niego wróci.

Wreszcie ustalili wszystko. Mieli plan idealny. Wiedzieli kto, co i gdzie. Zaczekali na noc. Dziewczyna kładła się spać wcześniej, a reszta domu jeszcze się kręciła, ale część ludzi wychodziła, a pozostali siedzieli i gadali z Jackiem. Gdy doczekali odpowiedniej chwili – wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie zorientował się kiedy znalazł się okrakiem na byłym Ivy i okładał go gołymi pięściami, mimo broni, którą tym razem dysponował.

- Zayn. Nie. Nie rób tego, proszę. – Nie wiedział nawet kiedy się pojawiła, ale stała za nim - jego śliczna dziewczyna. Chciała niestety na początek odebrać mu jedyną możliwość wyładowania wielomiesięcznego stresu. Był całkowicie gotowy zabić szatyna gołymi rękami. Nie było żadnej opcji, żeby mu się wywinął skoro leżał już zakrwawiony i półprzytomny na ziemi. Nie chciał, żeby to widziała, ale z drugiej strony chciał, żeby wiedziała, że zrobiłby dla niej wszystko. – Zayn... wystarczy, bo go zabijesz. Wiesz, że to nie on mnie zabrał, tylko mnie szukał. Proszę. – Musiała być silna i spokojna, bo wiedziała, że będzie dobrze. Chciała tylko, żeby ją stamtąd zabrał. Mimo, że w ostatnim czasie jej relacja z Jackiem zmieniła się i chłopak był względem niej inny – nie znaczyło to, że zapomniała co zrobił jej wcześniej. Ale nie uważała, że zasługiwał na śmierć. Nie chciała też, żeby Zayn był winny śmierci Jacka. Mimo, że łzy czaiły się w jej oczach – podeszła i położyła lekko drżącą rękę na ramieniu bruneta. Wreszcie mogła na długą chwilę stopić z nim spojrzenie. Tak bardzo jej tego brakowało. To pieprzone pół roku bez niego. Po jej policzku poleciała łza i dopiero wtedy przerwała kontakt wzrokowy i jakby śmiejąc się z własnej huśtawki nastrojów otarła policzek rąbkiem swetra , w którym chowała dłonie. Nie wiedziała, czy zaraz się nie rozryczy, albo właściwie była tego pewna, tylko nie wiedziała jak szybko to się stanie. Brunet nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Jakaś dziwna ulga zaczęła zalewać jego wnętrze. Wiedział, że wreszcie ją odzyskał. Stała obok niego z lekkim niewyraźnym uśmiechem na twarzy i łzach ściekających po policzkach. Podniósł się wreszcie z Jacka jakby zabicie chłopaka przestało się liczyć i porwał dziewczynę w objęcia nie zauważając nawet, że zatopił zakrwawione dłonie w jej włosach. Stali tak przez dłuższy moment jakby na chwilę wszystko wokół nich zniknęło. Już nie liczyły się te wszystkie niepewności, czy on ją chce, czy ona nadal go kocha. Nic. Wszystko zniknęło. Oderwali się, choć niechętnie na cichy charczący odgłos. Jack. Ivy spojrzała z żalem na poturbowanego szatyna. Czuła, że jest mu coś winna. Ostatecznie to nie on ją porwał od Zayna. On jej po prostu szukał. Zmienił się w stosunku do niej. Nie chciała z nim być, ale musiała mu coś powiedzieć. Przyklęknęła przy nim i cicho mruknęła:

- Przepraszam Jack. Ja... kocham go. Nie mogę z tobą zostać.

- Kłamałaś?

- Nie mogłam pozwolić, żebyś zrobił mu krzywdę, a przecież zrobiłbyś, gdybyś wiedział. Ale on mnie naprawdę uratował.

- A co z nami? Myślałem, że mogłabyś z powrotem mnie kochać...

- Nie pytałeś nigdy czy cię kocham.

- Starałem się, żeby było lepiej.

- Wiem, ostatnio tak. Może gdyby tak było od początku... może wtedy bym nie uciekła... na początku, jak się poznaliśmy... byłam w tobie zakochana, ale potem...robiłeś mi krzywdę, Jack, bałam się ciebie... po alkoholu i prochach... jesteś naprawdę straszny...

- Przepraszam.. chciałem, żeby teraz było dobrze...

- Wiem, ale... Teraz to już nic nie zmieni. Przepraszam cię.

- Okej... rozumiem mała. – Mówienie sprawiało mu coraz większą trudność.

- Naprawdę?

- Tak. Skoro znalazł cię i prawie dał się zastrzelić... Za późno to wszystko zrozumiałem, wiesz... że ja cię naprawdę kocham...

- Jack... znajdziesz inną. Będziesz super chłopakiem, tylko dbaj zawsze o nią, jak o mnie ostatnio. Ja... nie mogę żyć bez niego... ale byłeś teraz lepszy niż na początku... potrafisz być dobry. Nie skrzywdź następnej dziewczyny. Przepraszam za to wszystko...

- Idź już, jeżeli naprawdę musisz... jeżeli nie chcesz już... idź... niedługo po mnie przyjdą...

Może po tym wszystkim, co jej zrobił nie powinna mieć ani trochę współczucia dla szatyna, ale jednak czuła żal patrząc na zakrwawionego chłopaka. Poza tym wiedziała, że gdyby nie jego starania pewnie zagłodziła by się na śmierć. Dbał o nią i nie mogła tego całkiem zignorować. Miał dużo win, ale miał szansę się zmienić dla kogoś innego, dlatego nie chciała się na nim wyżywać na koniec. Gdy jej ręka została zamknięta w dużej, ciepłej dłoni i pociągnięta delikatnie w stronę drzwi wreszcie cały stres zaczął z niej schodzić. Widziała wszystkich znanych chłopaków, którzy uśmiechali się do niej i kilku nieznajomych, którzy razem z nimi opuszczali budynek. Potem już tylko zostało im wpakowanie się do samochodów i droga powrotna. I tak po prostu. Znowu żyła.

___________________________________

dobra no, ostrzegam, żeby nie było zdziwienia, że to przedostatni rozdział. 

Addicted to chocolate. | z.m. [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now