.66

255 18 7
                                    

 - Hej, skarbie. Mamy dzisiaj małą imprezę.

- Jack...

- Musisz ze mną iść. – Spojrzała na jego twarz, ale nie zobaczyła w jej wyrazie samolubnej pewności siebie czy pychy, tylko lekki uśmiech. Wyglądał jakby po prostu chciał, żeby z nim tam była, więc skinęła lekko głową. Zdecydowanie wolałaby zostać sama w domu, ale nie chciała z nim dyskutować. Nadal trudno jej było uwierzyć w zmianę chłopaka, chociaż była u niego już zdecydowanie ponad miesiąc, może dwa, a może rok. Czas, od kiedy ostatni raz widziała Zayna płynął w jakiś zupełnie niezrozumiały sposób. Raz minuty dłużyły się w nieskończoność, gdy Jack się do niej zbliżał i całował ją, a czasem wszystko zlewało się, a granice między kolejnymi datami zacierały się i gdy myślała, że jest poniedziałek był już czwartek, a ona nie miała pojęcia jak jej umysł mógł to tak po prostu ominąć.

Założyła sukienkę, jak zwykle na imprezy z Jackiem i bez entuzjazmu dała się zaprowadzić do auta. Pojechali do klubu, którego nie kojarzyła. Jack uśmiechnął się do dziewczyny, która przyglądała się nieznanemu budynkowi i powiedział, że to nowy klub, w którym ma trochę udziałów, a prowadzi go jego znajomy. Dzięki temu spokojnie zaparkowali z tyłu budynku i weszli od zaplecza omijając tłum ludzi.

Siedziała na jego kolanach marząc tylko o tym, żeby gdzieś zniknął i ją zostawił samą, ale nic takiego się nie działo. Przed nią na stole stał drink i kusił nieco, żeby chociaż trochę przytępić ten nieodstępujący przyduszający ciężar na klatce, ale zanim jej ręka drgała, żeby po niego sięgnąć – coś ją blokowało. Może liczyła, że w jakimś momencie nadarzy się okazja zniknięcia stamtąd? Gdyby on się spił albo naćpał odpowiednio i przestał zwracać na nią uwagę? Mogło by się udać. Była pewna, że zmiana w zachowaniu chłopaka nie może być stała, że za tydzień czy miesiąc wróci do swoich zwykłych zachowań i nie będzie już taki ostrożny względem niej. Szatyn popijał co prawda whisky, ale zachowywał pewien umiar jak na niego. W jakimś momencie wyciągnął skręta czy fajkę, odpalił ją i zaciągnął się głęboko. Oparł się wygodniej o kanapę na której siedzieli i przymknął na chwilę oczy zanim wypuścił dym i zaciągnął się znowu. Dłoń którą obejmował Ivy zacisnął mocniej przez co poruszyła się niespokojnie.

- Co się dzieje? – Mruknął spoglądając na nią i wypuścił w jej stronę chmurę jasnego dymu. Nie wiedziała dlaczego, ale gdy jego oddech owionął jej twarz zrobiło się jej tak niedobrze, że zerwała się z jego kolan i poleciała do łazienki wiedząc, że zaraz zwymiotuje. Nieraz wdychała dym z papierosów czy innych mocniejszych rzeczy i nigdy nie miała takiej reakcji. Ale teraz, gdy czuła się naprawdę słaba jej organizm reagował dziwnie na różne rzeczy.

- Hej, co jest? – Wszedł do damskiej toalety zaraz za nią, nie przejmując się dwiema dziewczynami, które spojrzały na niego z pretensją, ale gdy zdał sobie sprawę co się dzieje podszedł do dziewczyny i opiekuńczo położył rękę na jej zgiętych plecach i czekał, aż zrobi jej się lepiej. – Ok?

- Nie wiem. Niedobrze mi. Możemy wracać? – Chłopak tylko skinął głową skanując wzrokiem jej pobladłą twarz, a potem wziął ją za rękę i wyprowadził z klubu.

Przez całą noc było jej niedobrze, nie mogła zasnąć, ani znaleźć pozycji, która chociaż trochę ulżyłaby złemu samopoczuciu, a nad ranem znowu wymiotowała.

- Słuchaj. Pojedziemy rano do lekarza. – Mruknął po tym, jak cały kolejny dzień po imprezie odmawiała jedzenia, bo nie była w stanie niczego przełknąć.

Tak jak powiedział, z samego rana pomógł się dziewczynie ogarnąć i pojechał z nią do szpitala. Tam uparł się, że będzie przy wszystkich badaniach, aż w końcu po pobraniu krwi i wywiadzie przeprowadzonym przez pielęgniarkę trafili na badanie usg. Młoda, sympatyczna blondynka zadała Ivy kilka pytań, a potem poprosiła, żeby położyła się na łóżku obok aparatu i głowicą posmarowaną chłodnym żelem chwilę delikatnie poruszała po skórze na brzuchu szatynki. Uśmiechnęła się w końcu i zatrzymała obraz na ekranie.

- Tutaj jest wyjaśnienie pani złego samopoczucia – wskazała na jakieś szumy na zdjęciu. – Jest pani w ciąży. To jeszcze bardzo wczesny etap. Około piątego, szóstego tygodnia. – Ivy patrzyła na lekarkę nie wierząc w to, co usłyszała. Miała przerażenie w oczach i nawet nie próbowała tego ukryć. Jack natomiast patrzył przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami na ekran pokazujący zdjęcie, a potem ku zdziwieniu Ivy uśmiechnął się lekko. Lekarka dała im moment na oswojenie się z nowiną i zaczęła omawiać co powinni teraz zrobić – od witamin, które Ivy powinna zacząć brać po najpotrzebniejsze badania i wizyty kontrolne. Dobrze, że chłopak był na tyle ogarnięty, że kazał lekarce wszystko spisać, bo szatynka zupełnie się wyłączyła. Ocknęła się dopiero, gdy Jack złapał ją za rękę, żeby zabrać ją do domu.

- Przepraszam, myślałem, że ciągle jesteś na tabletkach, nie powiedziałaś, że...

- Przestałam je brać. – Powiedziała to martwym głosem, tak, że szatyn spojrzał na nią z lekkim niepokojem.

- Hej. Przecież to nie koniec świata. – Nie wiedział, że dla niej to dokładnie był koniec świata. Jeśli była z Jackiem w ciąży to przecież Zayn nie będzie jej chciał. – Poradzimy sobie. – Dziewczyna spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. – Chyba nie myślisz, że cię zostawię, kochanie. Naprawdę cholernie za tobą tęskniłem, a teraz już ode mnie nie uciekniesz więcej. – Uśmiechnął się, ale ona rozpłakała się na tą uwagę. Właśnie tego najbardziej się bała: że teraz tylko to jej pozostanie. – Hej. Co się dzieje? Nie bój się, przecież będzie dobrze. Mamy dom, kasę... dziecku niczego nie zabraknie. – Mruknął przytulając Ivy. Pewnie doceniłaby jego gest, gdyby nie to, że nigdy jeszcze nie czuła takiej rozpaczy połączonej z dezorientacją. Chłopak ułożył ją do spania i zamknięta w jego uścisku zasnęła, chociaż chyba śniło się jej coś złego, bo obudziła się mając łzy w oczach.

Dlaczego tylko bohaterowie romantycznych opowieści mają przywilej umierania z miłości? W prawdziwym świecie tylko się cierpi. Nikt nie umiera z miłości czy raczej jej braku. Pośrednio może się to przyczynić do śmierci, gdy przestaje się jeść czy spać, ale dopóki jest ktoś kto stara się dbać o te podstawowe potrzeby, to po prostu się jest. Każda cząstka może boleć, ale to tyle. Ivy wpadła w głęboką otchłań. Nie wiedziała już czy nawiedzający ją w snach brunet jest jej sennym marzeniem czy koszmarem, który ją nęka. Nigdy w życiu nie była w tak złym stanie psychicznym. Nie widziała nadziei. Nie miała ochoty ani siły na istnienie, a tym bardziej na walkę. Jedynym, bardzo cichym wyrzutem sumienia było dziecko, ale dziewczyna nie zdążyła oswoić się z myślą, że jest odpowiedzialna nie tylko za siebie.

________________________________________

cześć, no. miałam to już dodać, ale poślizgi jak zwykle. miał być trochę dłuższy, ale wyszedł taki. wiem, że trochę przygnębiająco, więc postaram się jutro wrzucić dalej, żeby tej depresyjnej atmosfery tak nie trzymać.

Addicted to chocolate. | z.m. [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now