Magiczne prezenty

682 65 2
                                    

Nadeszło Boże Narodzenie i dział badawczy Świętego Munga zamknięto na czas wolnych dni. Tym razem Severus postanowił spędzić święta samotnie. Zignorował liczne sowy i zaproszenia i odizolował się na Spinners End, aby spokojnie poczytać nad filiżanką herbaty, którą musiał się zadowolić, skoro alkohol przestał dla niego istnieć.
Pierwszego dnia świąt głośne pukanie w drzwi poinformowało go o przybyciu Hermiony i Hugona. Chłopak tłukł się wyjątkowo charakterystycznie, jednak Snape uparcie siedział na kanapie, nie ruszając się nawet wtedy, gdy łomot ucichł.
— Mamo — rozległ się błagalny głos Hugona. — Możesz mi oddać na minutę moją różdżkę?
— Myślisz, że jestem aż taka głupia? — spytała Hermiona.
— Cóż, ciągle mi mówisz, że Święty Mikołaj istnieje. To nie świadczy najlepiej o twojej bystrości.
Hermiona zaśmiała się miękko.
— No tak. Ale nie będziemy włamywać się do jego domu w święta. Byłoby to po prostu bardzo złe. Zostawimy tylko prezenty pod drzwiami i wrócimy tu później.
— Mówiłaś, że kiedyś oddał ci swój świstoklik, abyś mogła mnie uratować. Dlatego spędza święta sam? Bo się na mnie gniewa?
— Hugo, to nie tak. On nie jest na ciebie zły. Kocha cię. — Chłopiec pociągnął nosem i jeszcze raz uderzył w drzwi. — Natychmiast przestań — ostrzegła go Hermiona. — Wiesz, co znaczy słowo prywatność?
— Tak — odparł Hugo pewnie. — To wtedy, gdy ludzie dbają tylko o swoje własne interesy i nic innego ich nie obchodzi.
— Nie, to jest prywata — wyjaśniła Hermiona tylko nieznacznie rozbawionym głosem. — Prywatność, między innymi, oznacza, że po zrobieniu czegoś trudnego, człowiek musi być sam.
— Skoro wiedział, że po zrobieniu tego będzie musiał zostać sam na Boże Narodzenie, to dlaczego to dla mnie zrobił? — spytał Hugo.
— Być może dlatego, że kocha cię bardziej niż Boże Narodzenie — odparła Hermiona cicho. — Chodźmy, kochanie.
Gdy w końcu ucichł dźwięk ich kroków, Severus potrząsnął ze smutkiem głową, wstał i otworzył drzwi.
Na progu znalazł dwie paczki zawinięte w lśniący mugolski papier — zielony, ozdobiony srebrnymi łukami i anielskimi skrzydłami. Gdy rozpakował jedną z nich, okazało się, że zawiera obraz, bardzo prosty, lecz zapierający dech swoją surowością, niezwykle piękny: surrealistyczny, mroczny krajobraz z ciemnym, wyglądającym na zniszczony przez jakiś kataklizm budynkiem. W głębi znajdowała się kolejna, podobna do kaplicy budowla, tym razem cała i w jaśniejszych kolorach. Pomiędzy nimi, rozdzielając je, namalowano ogromną ciemnoszarą skałę, zacienioną przez chmurę lub kłąb dymu. Na samym dole Severus przeczytał: „Skalna pustelnia w urojonym krajobrazie: Wiktor Hugo.*
Otworzył drugi prezent. Tym razem okazało się, że to małe pudełko zawierało coś, co wysłało lodowate igły wzdłuż jego kręgosłupa.
Był to srebrny grzebień do włosów, raczej drogi i elegancki, w towarzystwie delikatnego, srebrnego łańcuszka ze sprzączką na każdym końcu. Z jakiegoś powodu widok tych rzeczy wytrącił go z równowagi do tego stopnia, że zatrzęsły mu się ręce i upuścił pudełko na podłogę.
Prezenty były najdziwniejszymi i najbardziej niepokojącymi, jakie kiedykolwiek w życiu otrzymał. Co nie znaczyło, że otrzymał ich wiele.
Grzebień, oczywiście, natychmiast przypomniał mu o fakcie, że po opuszczeniu Doliny Godryka nie obciął włosów, mimo że wcale nie potrzebował tego rodzaju pamiątki. A łańcuszek... Potrząsnął głową z pogardą, postanawiając nie rozwodzić się nad jego znaczeniem. Niestety, przeklęta rzecz nie dała wyrzucić się z umysłu, nieważne, jak bardzo się starał.
Po godzinach dręczenia się i zastanawiania zdecydował, że musi być w tym coś więcej, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Hermiona Granger, bądź co bądź biegła w języku subtelności, nie zdecydowałaby się na przekazanie tajnej wiadomości bez ukrywania jej pod wielokrotną warstwą znaczeń.

Gdy tylko dni wolne się skończyły i mugole wrócili do pracy, Severus wreszcie wyszedł z domu. Udał się do Gringotta, wypłacił dwa galeony w mugolskiej walucie i ruszył do mugolskiej części Londynu.
Wszedł do niewielkiej księgarni, po czasie zdając sobie sprawę, jak śmiesznie musi wyglądać w długiej czarnej szacie i włosami związanymi w koński ogon. Niewielu przebywających w środku klientów rzucało mu dziwne spojrzenia, na co odpowiadał raczej nieprzyjaznym zmarszczeniem brwi.
— Czego pan szuka? Może spóźnionego prezentu? — zapytał ktoś za nim.
Odwrócił się i zobaczył kobietę, prawdopodobnie właścicielkę sklepu, patrzącą na niego zza okularów. Gdyby była o głowę wyższa i zdecydowanie mniej miła, przypominałaby Minerwę McGonagall.
— Chcę się dowiedzieć, czy istnieje książka o Bożym Narodzeniu, w której wspomniany jest grzebień i łańcuszek — wyjaśnił z zażenowaniem, zaczynając zastanawiać się nad swoim zdrowiem psychicznym.
— Oczywiście, że tak — odparła kobieta, patrząc na niego z uśmiechem. — To taka smutna historia — kontynuowała, podchodząc do półki na drugim końcu pomieszczenia. — Jedna z najsmutniejszych na świecie, niezależnie od tego, jak się ją opowiada. I proszę się przyznać, interesuje pana książka, czy tylko streszczenie?
— Streszczenie — odpowiedział zwięźle.
— To opowieść o dwójce ludzi, którzy żyją w strasznym ubóstwie, ale bardzo się kochają. Najcenniejszą rzeczą, jaką posiada mężczyzna, jest kieszonkowy zegarek. Jego ukochana ma wyjątkowo śliczne, długie włosy. Aby nabyć bożonarodzeniowy prezent, mężczyzna sprzedaje swój zegarek i ofiarowuje jej piękny grzebień. Niestety, okazuje się, że kobieta obcięła i sprzedała włosy, aby kupić mu łańcuszek do zegarka, którego już nie posiadał.
— Bardzo zabawne — powiedział Severus oschle. — Nie sądzę, aby przyszło im do głowy ze sobą porozmawiać, zanim zrobili coś tak drastycznego?
Sprzedawczyni potrząsnęła głową.
— Widzi pan, to właśnie jest według mnie najsmutniejsze w całej tej historii. Oboje uważali, że znają się tak dobrze, iż nie ma takiej potrzeby. W ten sposób poświęcili coś bardzo dla siebie ważnego. Złożyli nic niewartą ofiarę, ponieważ w jej wyniku żadne z nich nie poczuło się szczęśliwe.
Severus wydał z siebie pełne niezadowolenia parsknięcie.
— W takim razie kupię tę książkę — powiedział i wyciągnął z kieszeni wszystkie mugolskie pieniądze, jakie miał. — Wystarczy? — zapytał.
— Tu jest więcej, niż potrzeba — uspokoiła go kobieta. — Zapakować?
— Raczej tak.
Wychodząc ze sklepu z książką pod pachą, pokręcił z niedowierzaniem głową. Jeśli jego ostatnie doświadczenie było jakimś znakiem, Hermiona Granger równie dobrze mogła zostać przydzielona do Slytherinu, pomyślał cierpko. Udało jej się uszanować jego życzenie i nie powiedzieć niczego o Harrym, a jednocześnie przekazać swoje przekonanie, że obaj trzymają się z daleka od siebie tylko i wyłącznie w imię dobra tego drugiego.
Nie do końca mógł uwierzyć, że Harry naprawdę chciał się z nim skontaktować, jednak samotne noce zrobiły swoje i teraz Severus był gotów zaryzykować i sam się o tym przekonać.
Jeszcze tego samego dnia przed południem udał się do domu Hermiony. Drzwi otworzyły się przed nim natychmiast, gdy tylko zapukał. Wszedł do środka, napotykając dziwną ciszę.
— Jest tu ktoś? — rzucił niepewnie.
— Witaj — odpowiedział mu dochodzący z salonu głos. — Wesołych świat.
— W rzeczy samej. Gdzie twoi rodzice?
— Poszli na zakupy. Zabrali dziadka Artura do mugolskiej części Londynu.
Severus wszedł do salonu i spojrzał groźnie na chłopca. Hugo rozłożył się na kanapie i przeglądał książkę, która wydawała się zbyt duża i zbyt skomplikowana dla dziecka w jego wieku.
— Kto cię pilnuje?
— Wuj Percy. Jest na piętrze.
— Dlaczego nie zszedł na dół, skoro ktoś obcy pojawił się w domu? — warknął Severus. Zwykła niechęć do najstarszego Weasleya powiększona została o stokroć z powodu jego niedbalstwa.
— On był na dole — odparł Hugo. — Zaklęcia ochronne poinformowały go, że przyszedłeś, kiedy minąłeś bramę i dopiero wtedy poszedł na górę. Bariery cię przepuściły do środka.
— Hmm — mruknął Severus, uświadamiając sobie, że po raz pierwszy przyszedł tu bez towarzystwa i nie korzystając z sieci Fiuu. — Jestem zapisany w pamięci barier domu? Od kiedy?
— Nie pamiętam — odparł Hugo obojętnie. — Tylko cztery osoby są: mama, tata, ja i ty.
— Och. — Chłopiec patrzył na niego wyczekująco, więc Severus usiadł naprzeciw niego na krześle. — Hugo? Nie masz kolejnego szlabanu, prawda?
— Nie. Nienawidzę zakupów. Wolę czytać i ćwiczyć z różdżką.
— Różdżka — zastanowił się Severus. — Nie sądzisz, że jesteś na nią jeszcze trochę za mały?
— Ona jest twoja. — Hugo uśmiechnął się delikatnie. — Mama przyniosła ją pewnej nocy dla ciebie, ale jej nie chciałeś, znalazłeś sobie lepszą. — Chłopiec spojrzał na Severusa z zaciekawieniem. — Chcesz ją z powrotem? — spytał. — Mogę oddać.
— Nie — odparł Severus, krzywiąc lekko wargi. — Cieszę się, że dobrze ci służy. Czasami trudno jest wybrać taką różdżkę, która będzie kompatybilna z magią czarodzieja.
— Kompatybilna — powtórzył Hugo powoli, jak gdyby próbował przypomnieć sobie znaczenie słowa, po czym spytał niespodziewanie: — Spotkasz się teraz z Harrym?
— Dlaczego ci to przyszło do głowy? — Severus momentalnie zmarszczył brwi.
— Mama powiedziała, że mógłbyś. Kazała ci przekazać, że Fiuu jest ustawione, aby cię tam zabrać.
— Gdzie?
— Do jego pracy. To bardzo, bardzo daleko stąd.
Snape mruknął pod nosem i położył książkę na ławie.
— To dla twojej mamy — powiedział, na co chłopiec uśmiechnął się radośnie. Severus westchnął. Bardziej niż pełen nadziei, powinien teraz czuć się zdenerwowany, ale jego emocje postanowiły zdradzić go po raz kolejny. Wstał nagle, podszedł do kominka i nabrał garść proszku. — Przekaż mamie, że się nią brzydzę — wymamrotał jeszcze, choć bez przekonania.
Odpowiedział mu promienny uśmiech.
— Wspomniała, że coś takiego powiesz. Kazała odpowiedzieć, że wcale ci nie wierzy.

Popioły Armagedonu-SNARRY (BCP) Où les histoires vivent. Découvrez maintenant