Kolonia hipogryfow

775 66 3
                                    

Sieć Fiuu przeniosła go do małej chaty. Przez krótki moment myślał, że trafił do Hagrida, gdyż miejsce było uderzająco podobne do mieszkania gajowego w Hogwarcie, choć nieznacznie praktyczniej i lepiej urządzone. Znajdowało się tu biurko, dwa krzesła, półki z ustawionymi na nich książkami, kominek i wciśnięte w kąt duże łóżko.
Chwilę później Severus usłyszał znajome kroki. Drzwi chaty otwarły się energicznie i Potter, patrząc na niego z szerokim uśmiechem na twarzy, wbiegł do środka. Severus odwzajemnił spojrzenie, analizując w myślach wygląd młodego mężczyzny. Harry miał na sobie bardzo proste ubranie: szorty, sandały i cienką, bawełnianą koszulkę z długim rękawem. Cała reszta pozostała niezmieniona: niesforna szopa czarnych włosów i zielone oczy za okrągłymi okularami. Ogólnie rzecz biorąc Harry nie zmienił się dużo, odkąd widzieli się krótko rok temu.
Nadal gapiąc się na Severusa i nadal uśmiechając, Potter zamarł, wyraźnie niepewny, co dalej robić. Gdy Snape skinął lekko głową, podszedł do niego szybko i objął go. Severus z wahaniem odwzajemnił uścisk. Stali tak przez kilka minut, blisko siebie, jak gdyby byli starymi przyjaciółmi, którzy spotkali się pierwszy raz od wieków.
— Dobrze cię widzieć — powiedział w końcu Potter. Czyżby w jego głosie pobrzmiewała ulga?
— Pachniesz jak martwa fretka — odparł Severus bez wahania.
Harry także go powąchał.
— I kto to mówi — odezwał się łagodnie. — Ty pachniesz jak kocie łapy.
Severus uwolnił się z jego objęć, cofnął o krok i wzruszył nonszalancko ramionami.
— Cóż, to raczej nie moja wina, że pocięte pazury Nandu są istotnym składnikiem wywaru tojadowego.
Na twarzy Harryego pojawiło się zaskoczenie.
— Ciągle się nim zajmujesz? Myślałem, że... zeszłoroczna nagroda Srebrnego Krzyża... kuracja dla wilkołaków...
Snape ponownie wzruszył ramionami, robiąc wszystko, co w jego mocy, aby nie okazać rozczarowania.
— Niestety, Remusin wymaga ingrediencji pochodzących od stworzeń, które w ciągu ostatnich dwóch dekad niemal wytępiliśmy. Receptura jest prawidłowa, ale produkcja nie będzie możliwa przez najbliższe piętnaście lat.
— Wymarcie całych gatunków — mruknął Harry. — To przez wojnę, prawda?
Severus kiwnął niechętnie głową, nie będąc teraz w nastroju na dyskutowanie o takich sprawach.
Harry, widząc jego minę, przytaknął i zmienił temat.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że nazwałeś eliksir po Lupinie.
— A jak, u licha, powinienem go nazwać? — zawarczał Severus cicho. — Snapeum?
— No cóż... Ponoć to najbardziej przełomowe odkrycie w ciągu ostatniego półwiecza. A może i od jeszcze dłuższego czasu.
— To prawda — odparł Severus, brzmiąc na zadowolonego z siebie. — Ale skoro nie widzisz różnicy, moje nazwisko byłoby związane z produktem, który śmierdzi dużo bardziej niż kocie łapy.
Harry zachichotał.
— Ciągle tego nie rozumiem. Czemu zdecydowałeś się użyć w recepturze moczu demimoza? Przecież miałeś też inne opcje. Ślina ma tyle samo transformujących feromonów...
Severus spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym bardziej uważnie zlustrował wnętrze chaty i stojące na półkach książki. Kilka z nich dotyczyło magicznych stworzeń, kilka obrony przed czarną magią, parę zielarstwa i... całkiem sporo eliksirów. Rozbawiony, wykrzywił górną wargę.
— Uczysz się eliksirów — powiedział. — Po wszystkich tych latach.
— Nie, tak naprawdę nie uczę — wymamrotał Harry defensywnie. — Zapoznaję się tylko z publikacjami informacyjnymi. Chciałbym móc przeczytać twoje artykuły bez Hermiony, która mi wszystko wyjaśnia. A tak przy okazji, nawet ona nie była w stanie wytłumaczyć tej sprawy z moczem.
— Hmm — mruknął Severus, nadal zaszokowany oczywistym faktem, że Harry myślał o nim i śledził jego publikacje. — Masz rację mówiąc, że ślina zawiera tyle samo transformujących feromonów, jednak mocz taniej się pozyskuje i łatwiej przechowuje, przez co masowa produkcja eliksiru na dłużą metę staje się bardziej prawdopodobna.
Usta Harryego wygięły się w uśmiechu.
— Chcesz wiedzieć, co myślę?
Severus natychmiast zmarszczył brwi.
— Niekoniecznie.
— Myślę, że mocz wybrałeś ze złośliwości. Chciałeś się upewnić, że imię Lupina na lata będzie już związane z zapachem sików tego kameleona. A to, że przy okazji odkryłeś też kurację dla wilkołaków, to tylko dodatkowa premia.
Snape uświadomił sobie, że jego usta dokładnie odzwierciedlają uśmieszek Harryego.
— Cóż — powiedział bardzo łagodnie. — Byłoby to wyjątkowo dziecinne i mściwe, nieprawdaż?
— Oczywiście — potwierdził Potter, robiąc krok do przodu. Jego ciało promieniowało ciepłem, a oddech owiał ucho Severusa. — Ale też całkiem zabawne.
Severus patrzył na niego przez chwilę z zaskoczeniem, po czym parsknął śmiechem. Harry, czytający receptury eliksirów, śledzący badania swojego starego profesora... Nie był pewien, czego oczekiwał, gdy tu przybył, jednak tego z pewnością nie.
— No tak — mruknął. — To może teraz zechcesz mi wyjaśnić, skąd ten smród martwych gryzoni? Co to za rodzaj pracy, jaką tu wykonujesz?
— Chodźmy na spacer — zaoferował Potter z cierpkim uśmiechem, otwierając drzwi chaty.
Severus bez sprzeciwu wyjrzał na zewnątrz, gdzie przed jego oczami ukazała się oszałamiająca sceneria. Domek stał na pagórku, wokół którego, jak okiem sięgnąć, rozciągało się ogromne pole. Na horyzoncie widniał łańcuch górski ze szczytami pokrytymi odbijającym wieczorne słońce śniegiem. Na łące w oddali znajdowały się, widoczne jedynie jako plamki, jakieś zwierzęta. Severus przyjrzał im się bacznie, ale nie był w stanie rozpoznać gatunku. — Chodźmy — powtórzył Harry i razem wyszli z chaty. — Wiesz, że różnym grupom zwierząt nadano specyficzne nazwy — kontynuował, gdy szli już w dół pagórka szeroką, wijącą się ścieżką. — Mamy więc ławicę ryb, stado gęsi, rój pszczół, tabun koni... i tak dalej.
— Oczywiście — powiedział Severus ze zniecierpliwieniem.
— To może sprawdźmy, jak dobrze się na tym znasz — rzucił Harry z uśmiechem. — Kłębowisko...
— ... węży — warknął Snape, czując się bardziej poirytowany niż prowokowany.
— Sfora...
— ...psów.
— Wataha...
— ...wilków.
— Klucz...
— ...żurawi.
Harry uśmiechnął się szerzej.
— Nieźle ci idzie. Hurma...
— ...demimozów.
— I jeszcze ostatnie, kolonia...
Nad ich głowami ciemny cień zakreślił koło. Severus uniósł wzrok i zobaczył parę ogromnych, upierzonych skrzydeł, zakrywających spory kawałek nieba.
— ...hipogryfów — powiedział z roztargnieniem. — To miejsce jest...
— Kolonią hipogryfów — potwierdził Harry. — Nienanoszalna wyspa na Morzu Koralowym. Jestem tu łowczym.*
Severus popatrzył na niego ze zdziwieniem. Praca w takim miejscu dla byłego ministra magii i (także byłego) pana trzech Insygniów Śmierci? Było tu spokojnie i co najmniej pięknie, ale z trudem można taką rolę nazwać zawodem, z którym wiązałby się jakikolwiek prestiż i władza. A także, jak sądził, dobre zarobki.
— Dlaczego? — spytał w końcu.
— Z powodu ciszy — odparł Harry. — Słyszysz tu własne myśli i ich skrzydła. — Krótki grymas przebiegł przez jego twarz i zniknął. — Dobrze mi to robi.
— Twoja własna pokuta? — zapytał Snape oschle.
Harry posłał mu dziwne spojrzenie.
— Nie wierzę w pokutę — odparł cicho. — Jedynie w wybaczenie.
— Naprawdę?
— To bardzo piękne stworzenia. Bardzo mądre. I bardzo starożytne. Wyczuwają dwulicowość, fałsz, okrucieństwo, złośliwość. Jestem pewien, że jeśli jakakolwiek cząstka Toma Riddlea ciągle żyje w moim mózgu i kiedyś zdecyduje się ujawnić, jeden z nich bez wahania rozłupie mi czaszkę. — Potter zmarszczył lekko nos i uśmiechnął się, unosząc twarz w stronę wieczornego słońca. — Jak mógłbym ich nie kochać?
Severus uświadomił sobie, że także się uśmiecha.
— Przez twoje słowa zaczynam wierzyć, że on właśnie teraz mógłby żyć gdzieś jeszcze — powiedział.
Razem weszli na łąkę i zbliżyli się do grupy hipogryfów.
— Podejdź — powiedział Harry, kładąc dłoń na plecach Severusa i popychając go lekko. — Przywitaj się, jeśli chcesz.
Snape spojrzał na niego niepewnie.
— Jeśli moje doświadczenie z Hardodziobem o czymś świadczy, to one nie za bardzo mnie lubią. Nie chciałbym być zmuszony do ogłuszenia jednego z nich...
— Nie będziesz — zapewnił go Harry.
— W porządku — odparł Snape bez entuzjazmu i ruszył w stronę hipogryfów. Harry szedł kilka kroków za nim.
Jedno ze stworzeń oddzieliło się od grupy i, łopocząc skrzydłami, zaczęło biec w jego kierunku. Wyglądało jak gotowa zmieść go z ziemi nawałnica. Severus zatrzymał się, nie próbując nawet wyciągnąć różdżki. Splótł jedynie ręce na piersi i czekał.
Stworzenie zatrzymało się nagle nie dalej niż metr od niego, tak że Snape poczuł na sobie uderzenie wiatru i kurzu. Hipogryf stał nieruchomo, wbijając prosto w niego ptasie spojrzenie. Był wyjątkowo piękny, większy niż Hardodziób i miał dużo ciemniejsze skrzydła. I zanim Severus zdążył poruszyć się, aby oddać obowiązkowy ukłon, zwierzę zrobiło krok do przodu i pochyliło głowę.
Snape zamarł.
Z tego, co wiedział, coś takiego wcześniej się nie zdarzyło.
Hipogryfy nigdy nie kłaniały się człowiekowi lub innym istotom jako pierwsze.
Zamrugał, zastanawiając się, czy ma halucynacje.
Stworzenie pochyliło się jeszcze raz, nisko, dziobem dotykając ziemi. Po chwili uniosło głowę i spojrzało na niego nieruchomym wzrokiem.
Severus stał odrętwiały, niepewny, co zrobić, po czym odwrócił się do Pottera i bezradnie wzruszył ramionami.
— Myślę, że teraz powinieneś oddać ukłon — szepnął Harry z wesołym uśmiechem. — Daj mu znać, że postąpił właściwie.
— Och, oczywiście — powiedział Severus cicho i pochylił się w tradycyjnym pokłonie.
Zwierzę zbliżyło się do niego jeszcze o krok i ułożyło głowę na jego ramieniu, dociskając mu ogromny dziób do policzka. Kierowany oszałamiającym cudem całej sytuacji Snape uniósł rękę i delikatnie pogłaskał stworzenie, niezdolny do końca pojąć, że właśnie pieści hipogryfa. Przesunął dłonią po piórach jeszcze raz i westchnął.
Przez kilka minut stworzenie stało w niezmienionej pozycji, ciesząc się jego dotykiem, aż w końcu odsunęło się i odbiegło, zostawiając za sobą obłok kurzu.
— Co się z nim dzieje? — spytał Severus z prawdziwym zainteresowaniem. — Hipogryfy tak nie postępują. Jest chory?
Harry uśmiechnął się lekko.
— Nie jest chory i w ogóle nic mu nie dolega. Rozpoznał cię, to wszystko.
— Rozpoznał? — mruknął Snape.
— One mogą rozpoznawać emocje... i uczucia. Myślę, że w pewnym sensie im o tobie powiedziałem. Wiedzą, kim jesteś.
Severus zatrzymał się i spojrzał na stojącą w pewnej odległości kolonię hipogryfów.
— Harry — szepnął z niedowierzaniem. — Minęły trzy lata. Nie chcesz mi chyba wmówić, że... — Zamilkł, zmieniając zdanie i wcale nie chcąc już kończyć pytania.
— Oczywiście, że tak — odparł Harry. — I zawsze będę.
— W takim razie dlaczego nie...
— Bo tego nie chciałeś. A ja uznałem, że po tym, co ci zrobiłem, nie mogę naruszać twojej osobistej przestrzeni. Jednak każdego ranka budzę się, myśląc o tobie. Każdego wieczoru zasypiam, wspominając cię i mając ogromną nadzieję, że ty zdołasz jakoś o mnie zapomnieć.
Zmrok zapadł szybko w towarzystwie zaskakująco chłodnego wiatru. Usiedli na zewnątrz, na łące, blisko miejsca przeznaczonego na palenisko. Harry rozniecił ogień i wpatrzył się w płomienie, obejmując ramionami dociśnięte do piersi kolana.
Severus położył się na plecach na trawie i wbił wzrok w ciemne, pokryte gwiazdami niebo. Potter próbował zadać mu więcej pytań, ale uniknął ich ostrożnie, w tym momencie zdecydowanie woląc sam je zadawać, niż na nie odpowiadać.
— Jak dużo czasu tu spędzasz?
— Pięć dni w tygodniu — odparł Harry. — Na pozostałe dwa wracam do domu.
— Czyli nie widujesz się zbyt dużo z żoną i synem.
Harry zaśmiał się niewesoło.
— Widzę się z Ginny i Alem sześć razy w roku przez dwie godziny. W Halloween, Boże Narodzenie, Wielkanoc, moje urodziny, urodziny Hugona i urodziny Ala. To wszystko. Dwanaście godzin na rok. Ginny ciągle posiada pełne prawo do opieki nad Alem, a jej dom nadal chroniony jest zaklęciem Fideliusa.
— To chyba przesada — stwierdził Severus. — Przykro mi.
— Niepotrzebnie — odparł Harry. — Tak jest lepiej.
— Zaskakujesz mnie. Trzy lata temu, gdy kryzys minął, wydawałeś się bardzo podekscytowany na wieść, że ona wraca.
— Bo byłem — przyznał Harry. — Bardziej niż z czegokolwiek cieszyłem się z szansy poproszenia o wybaczenie osobiście. Ale nawet bez jej własnych lęków i zastrzeżeń wiedziałem, że nie możemy być razem.
— Na Merlina, dlaczego nie?
— Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to powiedzieć, aby cię nie zdenerwować. — Severus uniósł się i zerknął na niego ze zdziwieniem, po czym zachęcająco kiwnął głową. — Domyślam się, że sęk w tym, iż jeśli kiedykolwiek jeszcze miałbym się z kimś związać, musiałby to być ktoś taki jak ty.
— Taki jak ja — powtórzył Severus z niedowierzaniem. — Czyli ktoś stary? Mężczyzna? Brzydki? Irytujący? Emocjonalnie niestabilny?
Potter parsknął cicho.
— Wszystkie te cechy są wspaniałe — powiedział cierpko. — Ale nie o to mi chodziło. Ten człowiek musiałby umieć odnaleźć swoją drogę w ciemności. Poza tym, że by mnie kochał, nie pozostałby bezczynny, gdyby coś ponownie poszło źle. — Przerwał na chwilę, aby podnieść kilka kawałków drewna i wrzucić je do ogniska. Severus przyglądał mu się, słuchając uważnie. — I znowu nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmieć na nieczułego, okrutnego gnojka, ale... Ginny? Nie — skończył ze spokojem. — Dorastała z sześcioma pilnującymi jej starszymi braćmi. Potrzebuje mężczyzny, który będzie jej bohaterem. Kogoś, kto wieczorami przepędzi potwory spod łóżka i z szafy. — Niewielki, gorzki uśmiech na moment skrzywił jego wargi. — Ja nigdy nie mógłbym być dla niej kimś takim. W najlepszym razie mogę się łudzić, że sam nie stanę się potworem pod jej łóżkiem.
Harry skończył dokładać do ognia i rozciągnął się na ziemi, beztrosko kładąc głowę na stopach Severusa.
Snape obserwował go w zamyśleniu, jednocześnie zahipnotyzowany, jak i wytrącony z równowagi zwyczajną bliskością młodego mężczyzny. Coś się zmieniło i pustka w jego wnętrzu zaczęła zapełniać się czymś nieznanym i niepokojąco nostalgicznym. A zaraz później pojawił się osobliwy ból winy, że ma tę chwilę tylko dla siebie kosztem kogoś innego.
— Tęsknisz za swoim synem? — spytał.
— Bardzo — przyznał Harry bez wahania. — Ale tak jest lepiej. Po tym, co zrobiłem, nie liczyłem, że Ginny w ogóle pozwoli mi go widywać, więc jestem jej wdzięczny.
— Za nią też ciągle tęsknisz? — spytał Severus ponownie, zadziwiając tym samego siebie.
Jednak odpowiedź Pottera zaskoczyła go jeszcze bardziej. Poczuł, jak Harry obejmuje dłonią jego kostkę i przyciska policzek do buta — nie służalczo i nawet nie przepraszająco, ale tak po prostu, jak gdyby stopa był najmiększą rzeczą na świecie.
— Nie wiem, czy tęsknię za nią — szepnął Harry, trzymając go mocno. — Za tobą tęskniłem tak bardzo, że naprawdę niczego już nie wiem.

*

*bez bicia przyznaję, że w całym kawałku o nazwach grup zwierząt sporo skłamałam, ale żaden inny pomysł na oddanie sensu oryginału nie przyszedł mi do głowy

Popioły Armagedonu-SNARRY (BCP) Where stories live. Discover now